Wielki Chocz chyba nas lekko rozczarował. Nie wiem, czy za sprawą pogody czy też jego reklamy na różnych blogach. Widoki podobno zapierają dech w piersiach, a sam szczyt jest jednym z lepszych punktów obserwacyjnych. Może i tak jest. Co prawda z Chocza uciekaliśmy przed burzą, a nad głowami wisiały nam czarne chmury, ale widoki mieliśmy. Zachwytu jednak nie wywołały. W tym momencie na zasadzie anegdoty przypominają mi się słowa z utworu Gombrowicza: „Jak nie zachwyca…skoro zachwyca” :) Pomijając wszystkie kwestie zachwycania i jego braku na Wielkiego Chocza poszliśmy, bo po prostu tam wejść chcieliśmy. Kilka razy koło niego przejeżdżaliśmy, ale zawsze brakowało czasu, by go zdobyć. Dlatego też w tym roku przy okazji pobytu w Terchovej postanowiliśmy zrealizować swój zamiar.
Planujemy więc, ze jeden dzień poświęcimy na Góry Choczańskie. Jest to pasmo położone w Łańcuchu Tatrzańskim w Centralnych Karpatach Zachodnich. Leży w całości na terenie Słowacji. Ma formę pasma rozciągniętego ze wschodu na zachód na długości ok. 18 km, przy szerokości od 4 do 8 km. Graniczy od północy z Pogórzem Orawskim, od wschodu poprzez Kwaczańską Dolinę z Tatrami Zachodnimi, od południa z Kotliną Liptowską, a od zachodu poprzez przełęcz Brestová z tzw. Szypską Fatrą.
Hotel Chocz |
Udajemy się do Valaskiej Dubovej, skąd na szczyt prowadzi najkrótszy, ale też zarazem najbardziej stromy szlak niebieski, mijający po drodze Janosikovy stół i wychodzący na Średniej Polanie z hotelem Chocz.
Valaska Dubova to urokliwa wieś w powiecie Rużomberk kraju żylińskiego, w północnej Słowacji, położona jest 7 km na północ od Rużomberku, na wysokości 662 m n.p.m., na zachodnim skraju Gór Choczańskich. We wsi znajduje się neoromański kościół katolicki zbudowany w latach 1866–1872, który dodaje jej uroku. W dolnej części wsi, przy dawnym trakcie zwanym tu „furmańcem” znajduje się budynek „karczmy” wzniesiony na początku XIX w. na miejscu dawnej, drewnianej karczmy furmańskiej (obecnie restauracja). Według tradycji to tu został schwytany w 1713 r. słynny zbójnik Juraj Jánošík, co przypomina okolicznościowy napis na fasadzie. Wieś objeżdżamy wąskimi uliczkami dwukrotnie w celu znalezienia miejsca do zaparkowania. Na mapie czeskiej parking jest zaznaczony, ale trudno jest niego dotrzeć. W rzeczywistości jest to kawałek placu w okolicy kościoła i boiska oznaczony literką P z dość stromym zjazdem (Przez pół drogi na Chocza będę się martwiła, jak z tego miejsca wyjadę. Na szczęście nie było tak źle :))
Wielki Chocz |
Trzeba pokonać dość spore przewyższenie szlakiem, który jak dla nas atrakcyjny raczej nie jest. Początkowo szlak prowadzi przez wioskę, odsłaniając ładne widoki na okoliczne szczyty, ale dość szybko wchodzimy w las. Po jakiejś półtorej godzinie dość ostrego podejścia dochodzimy do Średniej Polany. Jest to duża polan, która zajmuje rozległą rówień i przełęcz na południowo-zachodnim grzbiecie Wielkiego Chocza. Położona jest na wysokości około 1250-1350 m n.p.m. Jest to dawna hala pasterska. Od dawna już nie jest wypasana, ale na jej obrzeżu stoi szałas będący pozostałością dawnego pasterstwa. Jest to słynny Hotel Chocz. Wykorzystywany jest on jako miejsce noclegowe przez mało wymagających turystów. W środku są prycze do spania, strych z desek, żelazny piecyk, miejsce na ognisko, a nad drzwiami wejściowymi tablica z instrukcją dla korzystających z szałasu. Luksusów człowiek tu nie uświadczy, ale szałas jest bardzo klimatyczny. Lubimy takie miejsca i od razu przychodzą nam na myśli takie chatki jak: Niemcowa, pod Śnieżnikiem czy na Rogaczu – samoobsługowe, ze spartańskimi warunkami, ale pozwalające poczuć prawdziwy klimat dzikich gór. Wchodzimy na chwilę do chatki, ale w związku z tym, że niedawno zaczęliśmy swoją wędrówkę i jest piękna pogoda, to nie zatrzymujemy się w niej dłużej. Siadamy na polanie pod drzewem, by szybko coś zjeść i kierujemy się w stronę Wielkiego Chocza.
Kilka łąńcuszków na trasie |
Pośrednia Polana |
Na szczycie nie siedzimy długo, ponieważ zaczyna grzmieć. Podejrzewamy, że za chwilę zacznie padać. Decydujemy się wrócić tę samą drogą, gdyż jest to najkrótsza droga. Zejście zwłaszcza na leśnym odcinku jest dość monotonne. Schodzimy cała drogę przy dźwiękach krążącej wokół, ale na szczęście omijającej nas burzy. Dopiero pod koniec wycieczki zaczyna lekko padać. Na chwilę przydatne stają się płaszczyki.
Wielki Chocz wreszcie zdobyty. Czy na niego wrócimy? Pewnie tak. Jak tylko trafi się okazja i dobra pogoda. Tymczasem kilkanaście kilometrów, około 5 godzin chodzenia i nieco przewyższenia za nami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz