Rysy - każdy chce na nie wejść. W sumie nie ma się co dziwić. Najwyższy szczyt Polski kusi, co przekłada się na tłumy zmierzające w jego kierunku. My też postanowiliśmy się wkomponować w najnowsze trendy i stanąć na dachu Polski. Rok temu wybraliśmy Koprowy Wierch. W tym roku Michał już nie odpuścił i szczyt zdobyć musiał. Teraz tylko pozostała obserwacja pogody, bo przygotowani do takiej wyprawy byliśmy kondycyjnie już od dawna. Na Rysach byłam jakieś razy 3, zarówno od polskiej, jaki i słowackiej strony, dlatego zdecydowałam, że dla Michała bezpieczniejsza będzie opcja wejścia od strony słowackiej.
Ale zacznijmy od początku...
Obserwacja pogody pokazała nam, że najlepszym dniem będzie piątek. Super - akurat dzień wcześniej pojawimy się w Novej Lesnej. Start zaplanowaliśmy na godzinę 5 i o tej też porze pojawiliśmy się na parkingu w Popradzkim Plesie. Chyba troszkę za późno, ale nie było jeszcze tak źle. Sporo wolnego miejsca na parkingu i ziąb, który nas przywitał uświadomił nam, że jest wczesna pora.
Startując na Rysy najlepiej jest zaparkować w Popradzkim Plesie przy stacji elektriczki. Wzdłuż drogi ciągnie się parking płatny 6 euro. Za free można zaparkować nieco niżej przy głównej drodze, ale wtedy trzeba podejść jakieś 1,5-2 km. Niby niedużo, ale zawsze to strata niewielkiej ilości czasu, a on jest dziś cenny. Chcemy przecież dostać się na szczyt jak najwcześniej.
Na początek czeka nas najcięższe i najnudniejsze podejście na Rysy, czyli niebieski szlak prowadzący asfaltową drogą do Popradzkiego Plesa. Jakieś godzinne podejście wymagające pokonania około 5 km i 250 metrów przewyższenia. Czemu najtrudniejsze? My po prostu nie lubimy asfaltu. Droga jest na szczęście jeszcze w miarę pusta, Mijamy na szlaku tylko kilka osób. Mniej więcej w połowie drogi do Popradzkiego Plesa wita nas wschodzące słońce i robi się nieco cieplej, choć tak naprawdę to bardziej rozgrzaliśmy się szybkim wejściem.
Około godziny 6 pojawiamy się przy schronisku i tu zatrzymujemy się na chwilę. Michał analizuje szlakowskazy prowadzące na różne szczyty świata. Popradzkie pleso powoli budzi się do życia, Jeszcze nie docierają do niego promienie słońca. Zimno daje o sobie znać, więc chronimy się na chwilę w schronisku i pomimo zapewnień, że idziemy dalej, zatrzymujemy się na chwilę. Z braku czekolady na gorąco pijemy szybką kawę.
Popradzkie pleso to staw znajdujący się w dolnej części Doliny Złomisk, odnogi Doliny Mięguszowieckiej w słowackich Tatrach Wysokich. Położone jest ono na wysokości 1494 m n.p.m. Nad brzegiem jeziora stoją schronisko nad Popradzkim Stawem oraz Schronisko Majlátha. Nad stawem górują szczyty Osterwy, Popradzka Grań oraz Grań Baszt. Okolice Popradzkiego Stawu są ściśle chronione – rezerwat „Dolina Mięguszowiecka” . Miejsce piękne, ale mamy w Tatrach wiele innych piękniejszych stawów, a przede wszystkim mniej zatłoczonych (np. Hińczowe, Żabie, Czapie).
Asfalt pokonany, można ruszać dalej. Wchodzimy na niebieski szlak prowadzący docelowo na Koprowy Szczyt, na którym byliśmy rok temu. Z tego szlaku zejdziemy jednak na rozdrożu nad Żabim Potokiem i skręcimy na czerwony prowadzący na Rysy.
Przy wejściu na szlak niebieski w okolicy stawu trafiamy na zgromadzone plecaki przygotowane dla nosiczy lub chętnych, którzy chcą wnieść jakieś produkty do Chaty pod Rysami. Część z nich jest ogromna gabarytowo i wagowo. Pozostałe - o wadze 5 i 10 kg również ciężkie. Za ich wniesienie do chaty czeka nagroda w postaci darmowej herbaty w schronisku. Jednak tu nie o herbatę chodzi, ale bardziej o satysfakcję. Michał z zainteresowaniem przegląda plecaki i czyta wagę każdego z nich, która widnieje na przyklejonej karteczce.
Dojście do rozdroża nad Żabim Potokiem zajmuje nam jakieś pół godzinki. Pomimo tego, że idziemy szybo czuć w powietrzu ziąb, dlatego ubieramy polary i przypinam nogawki do spodni. Chyba nici z idealnej pogody, bo niebo zasnuwa się ciemnymi chmurami i mocno wieje. Na szczęście ten silny wiatr był dziś naszym sprzymierzeńcem, ponieważ szybko rozwiał chmury i już w okolicy Żabich Stawów przywitało nas słoneczko :)
Szlak czerwony prowadzący do Żabich Stawów jest bardzo przyjemny. Zakosami po dość ładnie ułożonych głazach prowadzi coraz wyżej i wyżej. Z każdej strony znajomy nam widok. Za plecami Kralova hola w Tatrach Niżnych, przez nami lekko z prawej strony nasz cel, czyli Rysy.
Droga do Żabich Stawów mija nam dość szybko. Są to trzy stawy tatrzańskie położone w Dolinie Żabiej Mięguszowieckiej - Wielki, Mały i Wyżni (ten jest najmniejszy, ale położony najwyżej, bo na 2045 m n.p.m). Dawniej Wielki i Mały Żabi Staw były połączone. Wał kamieni znajdujący się pomiędzy nimi położony jest jedynie kilkadziesiąt centymetrów ponad ich lustrem.
Nazwa stawów pochodzi od skały wystającej z Wielkiego Żabiego Stawu. Skała ta według niektórych przypomina swoim kształtem żabę i stąd wzięła się nazwa tego stawu, a od niej pozostałych. Aby do nich podejść trzeba zejść kawałeczek ze szlaku. Nie robimy tego teraz, bo nie ma czasu, ale na powrocie będzie ku temu doskonała okazja.
Przed nami ostatni odcinek podejścia do chaty pod Rysami. Jak szłam na Rysy ostatni raz chyba 3 lata temu, to na tym fragmencie było kilka łańcuchów i tyle. W tym momencie pojawiły się drabinki, metalowe platformy, które tylko zagęściły ruch, bo przez to w głowie wielu ludzi zrodziło się przekonanie, że na rysy to można wejść po schodach. A tak naprawdę one zepsuły urok tego szlaku. Kiedy nie ma tłumów na trasie to przejście tymi udogodnieniami jest fajną sprawą, ale moim zdaniem nie są one potrzebne. Chyba, że podczas zejścia, gdy na skały stają się momentalnie mokre i śliskie. Na Rysy wyszliśmy wcześnie, więc na łańcuchowo-drabinkowym odcinku nie trafiliśmy na tłumy. Chwilkę poczekamy w kolejce podczas zejścia, gdzie na ostatnim łańcuchu tworzą się korki, pomimo tego, że na kilku odcinkach szlak jest jednokierunkowy. Przeszkody nie są trudne o pokonania. Przeciętny turysta z nimi sobie spokojnie poradzi.
Stąd już niedaleko do Chaty pod Rysami. Symboliczną granicę stanowi tablica z napisem "Wolne Królestwo Rysów" oraz proporczyki stanowiące bramę do świata, gdzie czas inaczej płynie. Tak, racja, tu czas inaczej płynie. Poza tym, że od paru godzin nie mamy zasięgu w telefonie, to wkraczamy w świat pozbawiony tego, co zostało na dole. Co prawda dotarła to cywilizacja w postaci prądu ale mam wrażenie, ze wszystko rządzi się swoimi prawami.
Chata pod Rysami, inaczej Chata pod Wagą to najwyżej położone schronisko w całych Tatrach (2250 m n.p.m.), co czyni je miejscem wyjątkowo atrakcyjnym. Czynne jest ono sezonowo i położone w miejscu narażonym na lawiny.
Wypożyczalnia rowerów, kibelek nad przepaścią z widokiem na góry, przystanek autobusowy, bujana ławeczka, taras z widokiem na góry, na którym gorąca czekolada z bitą śmietaną smakuje wyśmienicie - czy można chcieć więcej? A jeszcze zapomniałam dodać - wymarzona pogoda ;)
Chata pod Rysami to budynek czynny sezonowo, z racji dobrego położenia jest tu zazwyczaj tłumie. Mieści się na osuwisku pod przełęczą Waga w dolince tej samej nazwy. Dolinka Waga jest częścią Kotła Żabich Stawów Mięguszowieckich w górnej partii Doliny Mięguszowieckiej - jednej z większych dolin walnych położonych po południowej stronie Tatr Wysokich w Słowacji o długości ok. 7,5 km.
Z Chaty pod Rysami na Rysy jest około 45 minut wejścia. Wejście niezbyt wymagające, ale o tej porze już dość mocno zatłoczone. W górę pniemy się po dość wygodnych kamieniach. Dopiero ostatni odcinek podejścia wymaga użycia rąk nieco większej koncentracji. Nie ma tu jednak żadnych sztucznych utrudnień i czegoś, co mogłoby przeciętnemu turyście sprawić jakiekolwiek problemy.
Im bliżej Rysów, tym bardziej Michał zdziwiony, bo przypominają one mały kopczyk ze skał. Nie są tak majestatyczne, jak wtedy, gdy widzimy je od strony polskiej, choćby ze Szpiglasowej Przełęczy.
Około godziny 11 zdobywamy najwyższy polski szczyt. Pogoda rewelacyjna, więc spędzamy tu dużo czasu, podziwiając to, co nas otacza. Radość ogromna, zwłaszcza dla dziecka, które zrealizowało swoje jedno z górskich marzeń. Żałujemy, że nie mamy ze sobą naszej książeczki z górskimi panoramami, ale i tak udaje nam się rozpoznać sporo szczytów. Poza tym dziś minimalizowaliśmy ilość noszonych w plecakach kilogramów, woląc zabrać większą ilość wody.
Po leniwej godzinie pobytu na Rysach schodzimy do chaty na obiecaną gorącą czekoladę. Na początkowym odcinku czerwonego szlaku znowu trzeba uważać, ale to tylko niewielki fragment przy samym szczycie. Potem już jest ok, ale utrudnieniem są tłumy ludzi zmierzające w górę. Chwilami ciężko się minąć.
Zejście do chaty zajmuje nam mniej więcej tyle samo, co wejście. Potem w dół staramy się też schodzić dość szybko. Ale na parkingu szybko być się nie udaje, kiedy na szlaku wiele atrakcyjnych miejsc. Pierwszym z nich są wspomniane Żabie Plesa, nad które schodzimy, oddając się błogiemu lenistwu. Spędzona tam jakaś godzina opóźnia zejście.
Kolejną prawie godzinę zajmuje nam odbicie na Symboliczny Cmentarz Ludzi Tatr pod Osterwą. Z asfaltowej drogi prowadzącej z Popradzkiego Plesa odbijamy na żółty szlak, by po jakichś 10 minutach trafić na miejsce. Cmentarz położony jest u wylotu Doliny Złomisk. Znajduje się na nim około 300 tablic, które upamiętniają około 400 zmarłych. Na cmentarzu umieszczono motto: Mŕtvym na pamiatku, živým pre výstrahu (Umarłym na pamiątkę, żyjącym ku przestrodze). Zwiedzenie tego miejsca szybkim tempem zajmuje nam około 30 minut, ale można tu spędzić zdecydowanie więcej czasu, kiedy skupimy się na czytaniu tablic rozmieszczonych w różnych miejscach cmentarza.
To był bardzo udany dzień. Wędrowaliśmy łącznie z odpoczynkami około 12 godzin. Zrobiliśmy około 25 km i dość sporo przewyższenia. Stabilna pogoda pozwoliła na to, by cieszyć się widokami i nie spieszyć się, by zdążyć przed burzą lub deszczem. Dziś Rysy były nasze! :)
Na początek czeka nas najcięższe i najnudniejsze podejście na Rysy, czyli niebieski szlak prowadzący asfaltową drogą do Popradzkiego Plesa. Jakieś godzinne podejście wymagające pokonania około 5 km i 250 metrów przewyższenia. Czemu najtrudniejsze? My po prostu nie lubimy asfaltu. Droga jest na szczęście jeszcze w miarę pusta, Mijamy na szlaku tylko kilka osób. Mniej więcej w połowie drogi do Popradzkiego Plesa wita nas wschodzące słońce i robi się nieco cieplej, choć tak naprawdę to bardziej rozgrzaliśmy się szybkim wejściem.
Około godziny 6 pojawiamy się przy schronisku i tu zatrzymujemy się na chwilę. Michał analizuje szlakowskazy prowadzące na różne szczyty świata. Popradzkie pleso powoli budzi się do życia, Jeszcze nie docierają do niego promienie słońca. Zimno daje o sobie znać, więc chronimy się na chwilę w schronisku i pomimo zapewnień, że idziemy dalej, zatrzymujemy się na chwilę. Z braku czekolady na gorąco pijemy szybką kawę.
Popradzkie pleso to staw znajdujący się w dolnej części Doliny Złomisk, odnogi Doliny Mięguszowieckiej w słowackich Tatrach Wysokich. Położone jest ono na wysokości 1494 m n.p.m. Nad brzegiem jeziora stoją schronisko nad Popradzkim Stawem oraz Schronisko Majlátha. Nad stawem górują szczyty Osterwy, Popradzka Grań oraz Grań Baszt. Okolice Popradzkiego Stawu są ściśle chronione – rezerwat „Dolina Mięguszowiecka” . Miejsce piękne, ale mamy w Tatrach wiele innych piękniejszych stawów, a przede wszystkim mniej zatłoczonych (np. Hińczowe, Żabie, Czapie).
Asfalt pokonany, można ruszać dalej. Wchodzimy na niebieski szlak prowadzący docelowo na Koprowy Szczyt, na którym byliśmy rok temu. Z tego szlaku zejdziemy jednak na rozdrożu nad Żabim Potokiem i skręcimy na czerwony prowadzący na Rysy.
Przy wejściu na szlak niebieski w okolicy stawu trafiamy na zgromadzone plecaki przygotowane dla nosiczy lub chętnych, którzy chcą wnieść jakieś produkty do Chaty pod Rysami. Część z nich jest ogromna gabarytowo i wagowo. Pozostałe - o wadze 5 i 10 kg również ciężkie. Za ich wniesienie do chaty czeka nagroda w postaci darmowej herbaty w schronisku. Jednak tu nie o herbatę chodzi, ale bardziej o satysfakcję. Michał z zainteresowaniem przegląda plecaki i czyta wagę każdego z nich, która widnieje na przyklejonej karteczce.
Dojście do rozdroża nad Żabim Potokiem zajmuje nam jakieś pół godzinki. Pomimo tego, że idziemy szybo czuć w powietrzu ziąb, dlatego ubieramy polary i przypinam nogawki do spodni. Chyba nici z idealnej pogody, bo niebo zasnuwa się ciemnymi chmurami i mocno wieje. Na szczęście ten silny wiatr był dziś naszym sprzymierzeńcem, ponieważ szybko rozwiał chmury i już w okolicy Żabich Stawów przywitało nas słoneczko :)
Szlak czerwony prowadzący do Żabich Stawów jest bardzo przyjemny. Zakosami po dość ładnie ułożonych głazach prowadzi coraz wyżej i wyżej. Z każdej strony znajomy nam widok. Za plecami Kralova hola w Tatrach Niżnych, przez nami lekko z prawej strony nasz cel, czyli Rysy.
Droga do Żabich Stawów mija nam dość szybko. Są to trzy stawy tatrzańskie położone w Dolinie Żabiej Mięguszowieckiej - Wielki, Mały i Wyżni (ten jest najmniejszy, ale położony najwyżej, bo na 2045 m n.p.m). Dawniej Wielki i Mały Żabi Staw były połączone. Wał kamieni znajdujący się pomiędzy nimi położony jest jedynie kilkadziesiąt centymetrów ponad ich lustrem.
Nazwa stawów pochodzi od skały wystającej z Wielkiego Żabiego Stawu. Skała ta według niektórych przypomina swoim kształtem żabę i stąd wzięła się nazwa tego stawu, a od niej pozostałych. Aby do nich podejść trzeba zejść kawałeczek ze szlaku. Nie robimy tego teraz, bo nie ma czasu, ale na powrocie będzie ku temu doskonała okazja.
Przed nami ostatni odcinek podejścia do chaty pod Rysami. Jak szłam na Rysy ostatni raz chyba 3 lata temu, to na tym fragmencie było kilka łańcuchów i tyle. W tym momencie pojawiły się drabinki, metalowe platformy, które tylko zagęściły ruch, bo przez to w głowie wielu ludzi zrodziło się przekonanie, że na rysy to można wejść po schodach. A tak naprawdę one zepsuły urok tego szlaku. Kiedy nie ma tłumów na trasie to przejście tymi udogodnieniami jest fajną sprawą, ale moim zdaniem nie są one potrzebne. Chyba, że podczas zejścia, gdy na skały stają się momentalnie mokre i śliskie. Na Rysy wyszliśmy wcześnie, więc na łańcuchowo-drabinkowym odcinku nie trafiliśmy na tłumy. Chwilkę poczekamy w kolejce podczas zejścia, gdzie na ostatnim łańcuchu tworzą się korki, pomimo tego, że na kilku odcinkach szlak jest jednokierunkowy. Przeszkody nie są trudne o pokonania. Przeciętny turysta z nimi sobie spokojnie poradzi.
Stąd już niedaleko do Chaty pod Rysami. Symboliczną granicę stanowi tablica z napisem "Wolne Królestwo Rysów" oraz proporczyki stanowiące bramę do świata, gdzie czas inaczej płynie. Tak, racja, tu czas inaczej płynie. Poza tym, że od paru godzin nie mamy zasięgu w telefonie, to wkraczamy w świat pozbawiony tego, co zostało na dole. Co prawda dotarła to cywilizacja w postaci prądu ale mam wrażenie, ze wszystko rządzi się swoimi prawami.
Chata pod Rysami, inaczej Chata pod Wagą to najwyżej położone schronisko w całych Tatrach (2250 m n.p.m.), co czyni je miejscem wyjątkowo atrakcyjnym. Czynne jest ono sezonowo i położone w miejscu narażonym na lawiny.
Wypożyczalnia rowerów, kibelek nad przepaścią z widokiem na góry, przystanek autobusowy, bujana ławeczka, taras z widokiem na góry, na którym gorąca czekolada z bitą śmietaną smakuje wyśmienicie - czy można chcieć więcej? A jeszcze zapomniałam dodać - wymarzona pogoda ;)
Chata pod Rysami to budynek czynny sezonowo, z racji dobrego położenia jest tu zazwyczaj tłumie. Mieści się na osuwisku pod przełęczą Waga w dolince tej samej nazwy. Dolinka Waga jest częścią Kotła Żabich Stawów Mięguszowieckich w górnej partii Doliny Mięguszowieckiej - jednej z większych dolin walnych położonych po południowej stronie Tatr Wysokich w Słowacji o długości ok. 7,5 km.
Z Chaty pod Rysami na Rysy jest około 45 minut wejścia. Wejście niezbyt wymagające, ale o tej porze już dość mocno zatłoczone. W górę pniemy się po dość wygodnych kamieniach. Dopiero ostatni odcinek podejścia wymaga użycia rąk nieco większej koncentracji. Nie ma tu jednak żadnych sztucznych utrudnień i czegoś, co mogłoby przeciętnemu turyście sprawić jakiekolwiek problemy.
Im bliżej Rysów, tym bardziej Michał zdziwiony, bo przypominają one mały kopczyk ze skał. Nie są tak majestatyczne, jak wtedy, gdy widzimy je od strony polskiej, choćby ze Szpiglasowej Przełęczy.
Około godziny 11 zdobywamy najwyższy polski szczyt. Pogoda rewelacyjna, więc spędzamy tu dużo czasu, podziwiając to, co nas otacza. Radość ogromna, zwłaszcza dla dziecka, które zrealizowało swoje jedno z górskich marzeń. Żałujemy, że nie mamy ze sobą naszej książeczki z górskimi panoramami, ale i tak udaje nam się rozpoznać sporo szczytów. Poza tym dziś minimalizowaliśmy ilość noszonych w plecakach kilogramów, woląc zabrać większą ilość wody.
Po leniwej godzinie pobytu na Rysach schodzimy do chaty na obiecaną gorącą czekoladę. Na początkowym odcinku czerwonego szlaku znowu trzeba uważać, ale to tylko niewielki fragment przy samym szczycie. Potem już jest ok, ale utrudnieniem są tłumy ludzi zmierzające w górę. Chwilami ciężko się minąć.
Zejście do chaty zajmuje nam mniej więcej tyle samo, co wejście. Potem w dół staramy się też schodzić dość szybko. Ale na parkingu szybko być się nie udaje, kiedy na szlaku wiele atrakcyjnych miejsc. Pierwszym z nich są wspomniane Żabie Plesa, nad które schodzimy, oddając się błogiemu lenistwu. Spędzona tam jakaś godzina opóźnia zejście.
Kolejną prawie godzinę zajmuje nam odbicie na Symboliczny Cmentarz Ludzi Tatr pod Osterwą. Z asfaltowej drogi prowadzącej z Popradzkiego Plesa odbijamy na żółty szlak, by po jakichś 10 minutach trafić na miejsce. Cmentarz położony jest u wylotu Doliny Złomisk. Znajduje się na nim około 300 tablic, które upamiętniają około 400 zmarłych. Na cmentarzu umieszczono motto: Mŕtvym na pamiatku, živým pre výstrahu (Umarłym na pamiątkę, żyjącym ku przestrodze). Zwiedzenie tego miejsca szybkim tempem zajmuje nam około 30 minut, ale można tu spędzić zdecydowanie więcej czasu, kiedy skupimy się na czytaniu tablic rozmieszczonych w różnych miejscach cmentarza.
To był bardzo udany dzień. Wędrowaliśmy łącznie z odpoczynkami około 12 godzin. Zrobiliśmy około 25 km i dość sporo przewyższenia. Stabilna pogoda pozwoliła na to, by cieszyć się widokami i nie spieszyć się, by zdążyć przed burzą lub deszczem. Dziś Rysy były nasze! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz