piątek, 17 sierpnia 2012

Dolina Chochołowska - Trzydniowiański Wierch - Dolina Chochołowska (Tatry) - 7 sierpnia 2012

Z samego rana wypożyczamy rowery, bo dziś mamy w planach udać się na Trzydniowiański Wierch. Na początku myśleliśmy, żeby pożyczyć je w Dolinie Chochołowskiej, ale stwierdzamy, że chyba szybciej będzie wypożyczyć je w mieście i do doliny dojechać. Tak więc około godz. 9, będąc w posiadaniu rowerów (mój raczej kiepskiej jakości), kierujemy się w stronę Kir i Witowa. Jedziemy ulicą Krzeptówki, droga wydaje się płaska, ale tak naprawdę pnie się mocno pod górę, co daje się odczuć na moim rowerze. Dajemy jednak radę, bo w jeździe na rowerze jesteśmy zaprawieni. Kilka kilometrów drogi i docieramy do Kir, wylotu Doliny Kościeliskiej. Jedziemy jednak kawałek dalej, by w okolicach Polany Biały Potok, wjechać na zielony szlak Drogi pod Reglami, a następnie przejeżdżając obok Doliny Lejowej, dostać się od razu na Siwą polanę, omijając wlot do Doliny Chochołowskiej. W ten sposób nadrobimy troszkę drogi, a i ścieżka wydaje się bardzo przyjemna. Pokonując Drogę pod Reglami w niektórych miejscach musimy prowadzić rowery z uwagi na kamienie, stromizny i wystające gałęzie.
Kilkanaście minut jazdy lasem i jesteśmy na asfalcie w Dolinie Chochołowskiej. Sam wjazd nie jest aż taki męczący. Pierwszy przystanek robimy na Polanie Huciska, gdzie kończy się asfaltowa droga, a zaczyna kamienista. Kiedyś znajdował się na niej parking dla samochodów, ale decyzją Wspólnoty Leśnej Uprawnionych Ośmiu Wsi wjazd ograniczono do Siwej Polany. Dziś tu swój bieg kończy kolejka Rakoń.
Znajdują się tu szałasy, ławeczki, krzyż i stacja pośrednia wypożyczalni rowerów.


Jedziemy dalej, mijamy Wywierzysko Chochołowskiej, aż osiągamy końcowy punkt wyprawy rowerowej. Górna stacja wypożyczalni rowerów (1050 m n.p.m.), a jednocześnie leśniczówka TPN (niegdyś prywatne schronisko Blaszyńskich pod Zawiesistą). Na mostku nad Chochołowskim Potokiem, obok wspomnianej leśniczówki przypinamy rowery (mamy nadzieję, że będą tu bezpieczne). Resztę trasy pokonujemy pieszo. Po 10 minutach drogi stajemy na Polanie Trzydniówka. Tu zaczyna się czerwony szlak, prowadzący na Trzydniowiański Wierch. 1080 m n.p.m., czyli około 600 metrów pod górę i 110 minut drogi według mapy. Znaki pokazują nieco dłuższy czas przejścia. Nie jest więc źle. Niecałe 2 godziny i będziemy na szczycie.
Początkowy fragment drogi jest przyjemny. Powyżej polany ma swój wylot żleb Krowiniec, czasami nazywany (błędnie) Krowim Żlebem. Jednak po kilkunastu minutach droga pnie się mocno pod górę i wydaje się nie mieć końca. Szczególnie męczące jest podejście pod Krowiniec. Wchodzimy po kamienistej, leśnej i bardzo wyczerpującej ścieżce. Droga przez las dłuży się, a widoków mało. Czasami wyłaniają się Grześ i Kominiarski Wierch. Turystów jak na lekarstwo, jesteśmy praktycznie sami na szlaku aż do końca wspinaczki.
Po przekroczeniu granicy lasu przedzieramy się przez kosówkę. Szlak jest również mocno stromy, ale widoki rekompensują trudy wspinaczki. Końcowy etap podejścia na Trzydniowiański Wierch to przyjemna wędrówka, z rozległą panoramą na całe Tatry.



Około godziny 13 stajemy na szczycie. Trzydniowiański Wierch znajduje się na dość długiej północnej grani Kończystego Wierchu. Ma dwa wierzchołki: niższy o wysokości1758 m n.p.m. Na południe, ok. 150 m od niego w południowej grani znajduje się drugi, nienazwany wierzchołek o wysokości 1762 m n.p.m. Widoki ze szczytu są cudowne. Błyszcz, Starobociański, Kończysty, Jarząbczy, Rohacze mamy jakna dłoni.W oddali widać Giewont, Czerwone Wierchy. Można dostrzec Rysy, Krywań, a nawet odległą Babią Górę.
Na szczycie zasłużony dłuższy odpoczynek. Kładziemy się beztrosko na trawie i leżąc przegryzamy drożdżówkę oraz  wpatrujemy się w góry.  Schodzimy czerwonym szlakiem prowadzącym przez Dolinę Jarząbczą.  Przechodzimy przez Pośrednią Kopę, Przykrą Kopę, Wielki Przysłop. Mijamy rozległe pola kosodrzewiny i jagód. Dochodzimy do Wyżniej Polany Jarząbczej, położonej na wysokości 1130-1160 m n.p.m. Spoglądamy jeszcze raz na widoki, bo za chwilę znajdujemy się w lesie. Idziemy wzdłuż Jarząbczego Potoku, który potem połączy się z Wyżnim Potokiem Chochołowskim. Tutaj też rozpoczyna się żółty szlak papieski. Od schroniska na Polanie Chochołowskiej dzieli nas ok 40 minut drogi - dość monotonnej, bo prowadzącej cały czas lasem.
 

 Dolina Jarząbcza to jedna z odnóg Dolin Chochołowskiej, wyrzeźbiona przez lodowiec. Jej nazwa pochodzi od rodu Jarząbków, do którego należały okoliczne polany. Tą doliną w 1983 roku wędrował Jan Paweł II. W pobliżu Jarząbczych Szałasisk, w miejscu, do którego dotarł, znajduje się krzyż i pamiątkowa tablica.
Około 14.30 jesteśmy w okolicy schroniska na Polanie Chochołowskiej. Nie wstępujemy do niego, tylko od razu idziemy po rowery. Zjazd z góry to niesamowita frajda. 3/4 doliny pokonujemy w 15 minut. Pędzimy z niewyobrażalną prędkością, ostrożnie hamując i mając na uwadze, że to turyści piesi mają tu pierwszeństwo. Po wyjeździe z doliny decydujemy się dotrzeć do Zakopanego przez Kościelisko. Tu w zasadzie też cały czas  zjeżdżamy z górki. Czasowo wychodzimy lepiej, niż byśmy jechali busami.













czwartek, 16 sierpnia 2012

Kuźnice - Czarny Staw Gąsienicowy - Zawrat - Świnica - Hala Gąsienicowa - Kuźnice (Tatry) - 6 sierpnia 2012


Piękny, poniedziałkowy dzionek, po zapowiadanych burzach ani śladu. Ruszamy więc do Kuźnic. Dziś w planach Świnica. Słoneczko grzeje, a my spragnieni gór ruszamy przed siebie. Do Murowańca, w zasadzie Czarnego Stawu Gąsienicowego idziemy jak zwykle przez Boczań szlakiem niebieskim. Jak dla mnie droga ta jest przyjemniejsza i chyba mnie oblegana niż Jaworzynka. Początkowo idzie się lasem, by w miarę dość szybko wyjść na otwartą przestrzeń z widoczkami. Mam też wrażenie, że nie jest tu tak nierówno, jak podczas drogi Doliną Jaworzynki. Po pokonaniu granicy lasu, wyłaniają się widoki, ale też odczuwamy niezwykle silny tego dnia wiatr, który potem też mocno uprzykrzy nam życie. W niecałą godzinkę docieramy do Przełęczy między Kopami (1499 m n.p.m.), gdzie szlak niebieski łączy się z żółtym, idącym z Doliny Jaworzynki. Tu chwileńka na odpoczynek i ruszamy dalej. Co prawda godzina jeszcze wczesna, ale wolimy zrelaksować się wyżej ;) Mijamy Królową Rówień i jesteśmy na Hali Gąsienicowej, która jak zwykle nas zachwyca swoją urodą, pięknem, spokojem i roślinnością. Przed nami widać  Kościelec (na którym jeszcze nie byliśmy) i piękne oświetlone inne szczyty. Zatrzymujemy się na chwilę pod Murowańcem, w którym o dziwo nie ma jeszcze tłumów. Pewnie z powodu godzin przedpołudniowych. Cieszymy się, że wyszliśmy wcześniej z jeszcze jednego powodu - upał robi się coraz większy i nawet wiatr nie daje efektu chłodzenia. Mam nadzieję, że wyżej nie będzie już czuć gorąca. Stąd ruszamy w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego. Idziemy wąską ścieżką u podnóża Małego Kościelca. Mijamy położoną nieco niżej na skalnym rumowisku tablicę, upamiętniającą śmierć Mieczysława Karłowicza 8 lutego 1909 roku po lawiną śnieżną. Znajduje się na nim krzyżyk niespodziany, ulubiony przez Karłowicza znak szczęścia, często mylnie interpretowany.

 Chwilkę przerwy robimy nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. Chłodzimy twarz w lodowatej wodzie. Spoglądamy na Kościelec i przełęcz Karb, na którą już się kiedyś wdrapywaliśmy przy jeszcze większym upale. Tym razem jednak obieramy inny kierunek i obchodząc staw z lewej strony niebieskim szlakiem kierujemy się na Zawrat. Po drodze mijamy żółty szlak prowadzący na Skrajny Granat - kiedyś nim schodziliśmy właśnie z owego Granatu. Dochodzimy do Zamarzłego Stawu, gdzie mamy kolejne rozwidlenie szlaków. Tym razem żółty prowadzi na Kozią Przełęcz. My idziemy dalej niebieskim na Zawrat. Droga pnie się coraz bardziej do góry, ale też odsłaniają się coraz piękniejsze widoki.  Idziemy wzdłuż ściany Zadniego Kościelca. Ludzi dość sporo na szlaku, więc na łańcuchach przed samym Zawratem robi się mały korek i trzeba nieco czekać. Jeszcze tylko kilka łańcuchów i jesteśmy na Zawracie (2159 m n.p.m.). Tu wita nam silny wiatr i wpadające do oczu zewsząd muszki. Jakaś masakra. Ale widoki cudne. Na pierwszym planie mamy Zadni Staw w Dolinie Pięciu Stawów, widać Krywań, Hruby Wierch, Kotelnicę. Na lewo szlak na Orlą Perć. My jednak idziemy na Świnicę. Według mamy dzieli nas od niej tylko 40 minut. Z samego początku szlak czerwony jest łatwy - idziemy szlakiem poniżej Zawratowej Turni. Przechodzimy przez Niebieską Przełęcz. W zasadzie teraz cały czas poruszamy się nad przepaścią, trawersując zbocze Gąsienicowej Turni. Szlak pnie się coraz mocniej do góry. Na szczęście są łańcuchy, więc nie jest źle. Dochodzimy do charakterystycznego komina, gdzie oprócz łańcuchów zamontowano klamrową drabinkę.  Tu ponownie robią się małe zatory, ale nie są jakieś męczące. Przerwy wykorzystujemy na podziwianie widoków. Tuż przed samym szczytem dochodzimy do miejsca, gdzie dołącza szlak prowadzący ze Świnickiej Przełęczy. Stąd na szczyt mamy jakieś 5 minut drogi. Idziemy teraz dość eksponowaną i stromą ścieżką, by za chwilę powiedzieć: Świnica zdobyta! Jesteśmy 2301 m n.p.m i podziwiamy cudne widoki. Mamy szczęście, bo trafiamy na moment, kiedy na szczycie jest niewielu turystów.


 Po kilku minutach odpoczynku schodzimy, kierując się w stronę Świnickiej Przełęczy. Na samym początku obdzieram łokieć i plecy ocierając się o skałę. Droga jest całkiem przyjemna, choć na samym początku wymaga nieco wysiłku. Później to już tylko wytracanie wysokości. Co chwilę spoglądamy na zostawianą za sobą Świnicę. Teraz możemy ją oglądać z nieco innej perspektywy. Im niżej jesteśmy, tym bardziej widać, jak potężnym masywem ona jest. Po jakiś 40 minutach stajemy na Świnickiej Przełęczy i czarnym szlakiem kierujemy się do Doliny Gąsienicowej - jednej z moich ulubionych. Dużo tam stawików, których nazwy ciężko spamiętać. W każdym razie tworzą niesamowity klimat. Do tego ten odczuwany w tym miejscu niepowtarzalny zapach Tatr :) Zejście do skrzyżowania szlaków w Suchej Dolinie Stawiańskiej zajmuje nam około20 minut. Mijamy wcześniej Zadni Staw Gąsienicowy, Czerwone Stawki, nieco większy Zielony Staw, a potem jeszcze Litworowy. Od skrzyżowania szlaków, gdzie znajduje się też kolej linowo-krzesłkowa Kasprowy dzieli nas około 40 minut drogi do Murowańca. Tutaj nie wiem, czemu, ale droga zawsze mi się dłuży. Ponownie dochodzimy więc do Hali Gąsienicowej i Przełęczy miedzy Kopami. Decydujemy się wracać Doliną Jaworzynki, ale chyba wybór tej drogi nie był dobry, bo po pierwsze straszne tłumy, a po drugie poprzeczne belki (deski) na początkowym odcinku szlaku. Po jakiejś godzinie drogi jesteśmy w Kuźnicach. Cała wyprawa zajęła nam 7,5 godziny. W sumie nawet nie wiem, czy szliśmy zgodnie z oznaczeniami na szlakach, ale jakoś nie patrzyliśmy na zegarek. Chcieliśmy tylko około godz. 16.30 być na dole i udało się ;)











 






 





środa, 15 sierpnia 2012

Rabka-Zdrój - Maciejowa - Stare Wierchy - Klikuszowa (Gorce) - 5 sierpnia 2012


Gorce to pasmo leżące w Beskidach Zachodnich. Ich powierzchnia wynosi 550 m2,. Kiedyś już przez nich przejeżdżaliśmy, wracając z Bieszczad, ale na żaden szczyt nie weszliśmy.To, co wyczytałam na ich temat z miniaturowego opisu dostępnego na mapie, to ich cechą charakterystyczną są rozległe hale z pięknymi widokami oraz występowanie rozrogu jakim jest Turbacz, z którego odchodzi 7 grzbietów górskich o różnych długościach
W Tatrach zapowiadali na dziś intensywne burze już od wczesnych godzin popołudniowych. Nasze wejście tego dnia na Świnicę stanęło więc pod znakiem zapytania. Stwierdziliśmy, że nie warto ryzykować, zwłaszcza, że Świnica w burzy potrafi być niebezpieczna. Wsiedliśmy więc w autobus, jadący do Krakowa. Postanowiliśmy wysiąść w Rabce Zdroju i udać się na jakiś szczyt w Gorcach. Mnie zamarzył się dojazd do Rabki Zaryte i wejście na Luboń Wielki. Niedzielne stanie w korkach i prawie dwugodzinna droga, którą można by pokonać w 45 minutach zweryfikowała nasze plany.
Zresztą, to, co zapamiętam z tej wyprawy najbardziej to Obidowa, Klikuszowa, wiele pokonanych kilometrów i łapanie stopa :)
Wysiadamy więc w Rabce około godziny 11 i udajemy się po zakup mapy Gorców, ponieważ nie posiadamy jej (kilka dni później w jakimś górskim konkursie wygrałam kolejną ;)) Krótkie spojrzenie na mapę i już mamy cel naszej wyprawy. Idziemy na Maciejową, stamtąd na Stare Wierchy i najprawdopodobniej potem przez Obidową do Klikuszowej. Mnie oczywiście marzy się wejście na Turbacz i potem zejście do Nowego Targu, ale czasowo dziś to jest niewykonalne. Obieramy więc czerwony szlak (Główny Szlak Beskidzki im. Kazimierza Sosnowskiego) i nim kierujemy się na Maciejową. Według znaków droga powinna zająć około 1,30 godziny. My idziemy nieco krócej. Najpierw trzeba pokonać jakieś 20 minut drogi przez miasto. Mijamy uzdrowiskową część Rabki, by chwilę potem znaleźć się już za miastem na rozległej hali. Przed nami rozpościerają się piękne widoki, a zapowiadanej burzy na szczęście nie widać.


 Po około godziny znajdujemy się na szczycie. Maciejowa ma 815 m n.p.m. Roztaczają się z niej szerokie, zapierające dech w piersiach widoki na Babią Górę, Pasmo Polic oraz Beskid Makowski. Tu też kończy swój bieg czarny szlak rozpoczynający się w Rabce na Plasówce.
Nie zatrzymujemy się tu, bo przystanek zaplanowaliśmy w Bacówce PTTK na Maciejowej, która znajduje się kilometr stąd na południowy-wschód na polanie Przysłop na wysokości 852 m n.p.m. Stąd jest chyba jeszcze ładniejsza panorama gór. Czytamy, że przy doskonałej pogodzie można dostrzec Tatry - nam się jednak to nie udaje. Chciałoby się zostać tu dłużej, ale czas nas nagli. Przysiadamy więc na chwilę na trawie na drożdżówkę i ruszamy dalej.
Stąd godzina drogi dzieli nas od Schroniska na Starych Wierchach. Znajduje się ono na wysokości 973 m n.p.m. na dużej polanie Stare Wierchy. Jest ono równie klimatyczne, jak to na Maciejowej.
Na polanie znajduje się duże skrzyżowanie szlaków turystycznych. Jeden z nich - czerwony - kieruje się na Turbacz. Żal, że nie możemy nim podążać. Niestety, czas nagli. Schodzimy więc zielonym szlakiem do Obidowej. Po jakiś 20 minutach drogi stajemy na rozdrożu. Zielony szlako prowadzi na Bukowinę Obidowską (szczyt o wysokości ponad 1000 m n.p.m).


Decydujemy się jednak przejść przez wieś, by szybciej dostać się do Klikuszowej. W zasadzie cały czas idziemy wzdłuż potoku Lepietnica. Jednak droga dłuży się niemiłosiernie. Mamy do pokonania jakieś 6 km asfaltem. Po drodze mijamy kilka przystanków autobusowych. W jednym z napotkanych sklepów dowiadujemy się, że wszystkie odjechały do południa. No trudno, pozostaje wędrówka pieszo. Zmęczenie daje o obie znać, a droga wydaje się nie mieć końca. Kiedy zabudowania się zagęszczają, mamy nadzieję, że to w zasadzie koniec wędrówki i zaraz będzie skrzyżowanie z Zakopianką. Mijamy szkołę, straż pożarną, kościół, boiska, a końca nie widać. Normalnie te 6 km nie byłoby żadnym wyczynem, ale dziś działa na mnie wyjątkowo irytująco. Wreszcie jest skrzyżowanie! Teraz musimy jeszcze przejść przez Klikuszową i wyjść za wieś, bo tam znajduje się przystanek autobusowy. Na nim spędzamy dobre pół godziny, bo żaden bus, autobus jadący w kierunku Zakopanego się nie zatrzymuje. W końcu decydujemy się łapać stopa, zwłaszcza, że zbliża się wieczór. Ku naszej radości zatrzymuje się jakiś przepełniony, nagrzany i śmierdzący bus, który zawozi nas wprost na przystanek w Nowym Targu. Tam los się do nas uśmiecha, bo udaje nam się od razu przesiąść na autobus jadący do Zakopanego. A na dworcu kolejna niespodzianka - właśnie odjeżdża bus do Kościeliskiej przez Czajki i WDW :) Hurra! Tego dnia, pomimo niedzieli, nawet panie w kuchni czekają na nas z obiadem.
Jutro ruszamy na Świnicę.