poniedziałek, 5 maja 2008

Śnieżna majówka w Karkonoszach (2 maja 2008)

Idą w góry
przemoczeni własnym potem
wyzej , dalej
by dojść
do oazy zielonych szczęść
gdzie cisza jak cmentarz
pyta po co ?
gdzie wzrok z gwiazdami
gra w berka
gdzie serce tak łatwo
inne serce chwyta w objęcia
i śpiewać zaczyna
że jednak żyć warto!


Pociąg ze Szklarskiej Poręby Dolnej do Górnej odjeżdża zgodnie z rozkładem jazdy po godzinie 9.00. A jak jest w rzeczywistości? Tego nikt nie wie :) Czekamy cierpliwie: 5 minut, 10 minut, 15 minut i nic... W końcu coś jedzie, ale niestety, w przeciwnym kierunku... Czekamy dalej, spacerujemy wzdłuż torów, siedzimy na nich itp. Po około godzinie czekania nadjeżdża coś - to znów nie nasz pociąg, ale wsiadamy :) Pośpiesznym też dojedziemy, choć nie mamy na niego biletów. Zaraz po wejściu do przedziału zbliża się do nas konduktor i chce wypisać bilety za około 6 czy 7 zł. W końcu udaje nam się go przegadać i jedziemy za darmo :)
Wysiadamy w Szklarskiej Górnej i od razu ruszamy, bo szkoda czasu. Pierwszym przystankiem jest Wodospad Kamieńczyk. Wysoki i ładny :) Nie schodzimy jednak z kaskami na dół. Przecież mamy zdobywać góry! Idziemy najpierw pod Halę Szrenicką, ubrani wiosenno-letnie. Mijamy po drodze zwały śniegu zsuniętego na pobocze. Ot, taka mała atrakcja. Schodzący z góry mówią nam, że wyżej jest śniegu po pas, ale coś mi się wierzyć nie chce. Przecież pod Halą Szrenicką jest prawie sucho. Ale zaczyna się... śnieg na szlaku. Patrzę z politowaniem na moje zamszowe buciki, które po przejściu kilku metrów po śniegu są już mokrusieńkie. Na cóż trzeba iść dalej. Brodzimy w coraz to głębszym śniegu. Mijamy schronisko na Hali Szrenickiej, w butach mam już bajoro. Zatrzymujemy się pod Twarożnikiem, na kawałku suchego lądu na pierwsze wykręcanie skarpet i wylewanie wody z butów :)

Docieramy do Śnieżnych Kotłów. Dech zapiera nam w piersiach, kiedy patrzymy na śnieżne nawisy. Aż strach jest podejść bliżej skraju kotła, bo nie wiadomo, czy przypadkiem śnieg się nie osunie. Przypominam sobie to miejsce z wakacji sprzed roku, kiedy nie robiło takiego wrażenia w letniej aurze. Podziwiamy góry w iście zimowej aurze, choć myślałam, że to będzie letnia majówka. Takie atrakcje też mi się podobają. Przecież nie byłam jeszcze w górach zimą. Teraz już będę wiedzieć, że w wyższych, zwłaszcza północnych i osłoniętych partiach wyższych gór w maju leży jeszcze śnieg. Ba, spotkać go można tam jeszcze nawet w czerwcu...

Hmm... co teraz? Wracać nie ma sensu, a dalszy szlak zasypany totalnie. Idziemy w śniegu po kolana, próbując trzymać się udreptanych przez kogoś miejsc. W końcu gubimy całkowicie szlak i kierując się logiką odbijamy w bok, zbiegając po nie-szlaku, pokrytym ubitym śniegiem wysokości 1,5 metra. Biegniemy ostro w dół, omijając drzewa i uważając, by nie wpaść w dziury w ubitej pokrywie śnieżnej. Momentami da się zjeżdżać na pupie. Już nie patrzę na to, że śnieg mam w spodniach, za bluzą i cała jestem mokra. Teraz trzeba się bowiem dostać na dół. Ale z nas ryzykanci, nie pomyśleliśmy, że śnieg się może zapaść pod nami, a my utoniemy gdzieś weń. W końcu trafiamy na jakiś szlak, już lekko przemarznięci i mocno przemoknięci, a jakby tego było mało, zaczyna padać deszcz :) Teraz nurtuje nas tylko jedno pytanie: Gdzie my jesteśmy? Błądzimy bez skutku, cały czas wydaje nam się, że tą drogą już szliśmy. Regle ciągną się i ciągną. Pytamy spotkanych rowerzystów, czy tą drogą dotrzemy do Szklarskiej. Kiwają twierdząco, a my zastanawiamy się, do której Szklarskiej dotrzemy: dolnej, średniej czy górnej, bo między nimi jest troszkę odległości. Nasza wędrówka po reglach trwa już prawie 2 godziny. W oddali gdzieś widać na górce pociąg. Wydaje się, że jest on blisko, a tak naprawdę dzieli nas od niego jakieś 10 km! Masakra. Robi się późno i ściemnia, a my jeszcze w lesie. W końcu wychodzimy z niego i trafiamy do Szklarskiej Poręby Średniej. jest po 19.00, już po obiadokolacji, a my mamy jeszcze do przejścia jakieś 6 km. Nogi odmawiają mi powoli posłuszeństwa, zwłaszcza że teraz maszerujemy asfaltem. Ale trzeba iść :) W końcu jesteśmy na miejscu :) Pani Asia czeka z obiadem i śmieje się z nas. I oto minął pierwszy dzień naszej pierwszej wspólnej górskiej wyprawy!

niedziela, 4 maja 2008

Szklarska Poręba i słów więcej nie potrzeba... - 1 maja 2008


Zaczęło się 1 maja 2008 roku (wtajemniczeni wiedzą, o czym piszę i mówię). Wcześniej gór było wiele, ale te były szczególne i wyjątkowe.
1 maja - mamy ruszać z rowerkami porannym pociągiem do Szklarskiej Poręby. J. wsiada we Wrocławiu, ja w Imbramowicach. Niestety, wsiąść mu się nie udało, bo pociąg był tak załadowany, że połowa ludzi ostała się na wrocławskim dworcu. Kolejną opcją jest podróż pociągiem późniejszym o 2 godziny. Liczymy, że on będzie mniej załadowany, ale się mylimy, bowiem z ledwością wcisnęłam się do niego z moim rowerkiem na stacji. Ciśniemy się więc w wagonie pełnym ludzi, nie całkiem trzeźwych, a do tego jeszcze palących. Jakby tego było jeszcze mało, to pociąg jedzie tylko do Jeleniej Góry :) Tak więc czeka nas rowerowa podróż do Szklarskiej Poręby. I tak oto zaczyna się piękna historia miłosna...


Wysiadamy na stacji Jelenia Góra z wielkimi plecakami i ruszamy. W którą stronę do Szklarskiej? Pytamy spotkanego pana. A ten z politowaniem, zdziwieniem pokazuje nam kierunek, mówiąc, że to daleko. Rzeczywiście, nasze plecaki robiły wrażenie - zwłaszcza mój, bo przecież w góry trzeba zabrać strój na 3 pory roku (krótkie spodenki, rybaczki i długie) - przecież w maju pogoda może być różna :) Niecałe dwie godziny mknięcia szosą i jesteśmy w Szklarskiej. Ale to dopiero początek, bo teraz trzeba znaleźć Zakątek - a to nielada sztuka :) Przyjemny pensjonat u pani Joasi jest ukryty gdzieś w lesie w Szklarskiej Porębie Dolnej. Wreszcie docieramy i tam, nieco zmęczeni podróżą. Chwila odpoczynku i ruszamy na spacer po okolicy, by podziwiać Karkonosze, w które pójdziemy kolejnego dnia.