poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Wielka Sowa (Góry Sowie) - 12 sierpnia 2011

Miał być Bukowiec, ale znowu stanęło na czymś innym. Chyba dobrze, bo patrząc i pisząc z perspektywy czasu, z dzieckiem na ręku byśmy go nie zdobyli. Jeszcze w aucie jechaliśmy na Bukowiec, ale tuż przed samą Świdnicą naszym oczom ukazała się Wielka Sowa i zdecydowaliśmy, że to ona stanie się naszym celem. Początkowo nie byłam zadowolona z tej opcji, bo na górze już byłam, ale zawsze przecież można ją zdobyć drugi raz, zwłaszcza, że to tylko 1015 m n.p.m.
Docieramy na Przełęcz Sokolą, skąd zaczniemy naszą wędrówkę. Płacimy 5 zł za parking, pakujemy w plecaki wszystko, co potrzebne. Michaś zajmuje dostojne miejsce w nosidełku. Możemy ruszać. Pierwsze podejście pod schronisko Orzeł (875 m n.p.m.), niestety, wyczerpało naszego ochotnika do noszenia Michasia. Oddał nam go tuż obok schroniska.

Tyle, że Michał też się zbuntował i na sam szczyt trzeba było go nieść na rękach. W związku z tym wejście troszkę się przedłużyło, ponieważ wspólnie z mamą zmieniałyśmy się w noszeniu.
Po drodze obserwujemy chyba najbardziej na tych terenach zniszczony drzewostan górski. Momentami mam wrażenie jakby przeszło tędy tornado. Na szczęście widoki, tego dnia, dość dobre, rekompensują zniszczenia lasu. Po drodze mijamy niewiele ludzi, co zawdzięczamy temu, że jest to zwykły dzień tygodnia.


Po jakiejś godzinie docieramy na szczyt, gdzie zastaje nas zimno, na które nie przygotowaliśmy się. Każdy z nas zostawił bluzę w aucie. Wśród opatulonych turystów wyglądamy trochę dziwnie w krótkich spodenkach i krótkich rękawach. Przed wiatrem chronimy się nieco w wiacie. Trochę ogrzewamy się przy ognisku, przy którym po długim poszukiwaniu kijków, udaje nam się upiec kiełbaskę. Nasz mały "zdobywca GOT" smacznie zasypia w prowizorycznie zrobionym łóżeczku :)

Po zakończeniu drzemki, robimy sesję zdjęciową. Nie wchodzimy na wieżę widokową (25 metrową), ale udajemy się w dół. Zejście jest już lżejsze i szybsze niż wejście. Troszkę zmęczyło nas niesienie na rękach Michała, który waży około 10 kg i za nic w świecie nie chce się przekonać do nosidełka. Może na wiosnę spodoba mu się takie zakładane na plecy? Oby, bo mamusia bardzo chce go zabierać w góry :)

wtorek, 9 sierpnia 2011

Zagórze Śląskie - Zamek Grodno - 9 sierpnia 2011

Gdzie można się wybrać na krótką wycieczkę w niedzielne popołudnie z małym dzieckiem, czyt. z wózkiem? - nasz wybór padł na Zagórze Śląskie, a dokładnie znajdujący się tam zamek Grodno. Trasa niezbyt wymagająca, krótka, możliwa do pokonania wózkiem, a miejscowość znajdująca się niedaleko od domu. Co prawda byłam już tam kilka razy, ale nic innego w tej chwili nie przyszło mi na myśl. Zapakowaliśmy się do auta i w niecałą godzinę dotarliśmy do Zagórza. Znajduje się tam zamek, wybudowany na wysokości ok. 450 m n.p.m. na szczycie wzgórza Choina w Górach Sowich. U jego podnóża znajduje się Jezioro Lubawskie ze słynna zaporą.
Dzieje samego zamku sięgają 14 wieku, choć pojawiają się legendarne wzmianki pochodzące z wieku 8. Z zamkiem jest związanych wiele legend, ale chyba najbardziej znana z nich dotyczy kasztelanki Małgorzaty, której zwłoki można oglądać w jednym z lochów zamku. O jej nieszczęśliwej miłości i głodowej śmierci można poczytać w zamku.

Dojście do zamku zajmuje nam jakieś 10 minut. Normalnie trasę można pokonać w jakieś 5 minut, ale nam troszkę problemów sprawia wpychanie pod górę wózka. Pod sam koniec wyjmujemy Michaśka i ciągniemy sam wózek.
Najpierw zwiedzamy obejście zamku, robimy pamiątkowe zdjęcie pod Lipą Sądową, a następnie zaczynamy eksplorację komnat. Można tu zobaczyć sprzęty z dawnych czasów, zbroje, makiety. Nasze kroki kierują się jednak na wieżę widokową. Wąskimi i krętymi schodkami przeciska się tu wielu ludzi, chcących wejść lub zejść, a wśród nich ja z sześciomiesięcznym Michałem na rękach. Na szczęście traktują mnie ulgowo i robią przejście.

Chwilami myślę, po co ja tu wchodziłam - stromo, ciemno, wąsko,a co za tym idzie niebezpiecznie. Na szczęście udaje nam się wejść na górę. Niestety, jest tam równie tłoczno, a poza tym wieje tak, że głowę chce urwać. Na dodatek zaczyna kropić deszcz. Żeby nie narażać Michała na chorobę, schodzę z nim szybko na dół. Czekamy chwilę na dole na pozostałą część ekipy, robiąc pamiątkowe zdjęcia w międzyczasie. Na zejście obieramy równoległą, ale mniej kamienistą drogę. Kiedy wsiedliśmy do auta, deszcz zaczął lać na dobre. Na szczęście nam udało się nie zmoknąć.