piątek, 2 kwietnia 2010

Rudawy Janowickie - Sokolik i Krzyżna Góra (8 lutego 2010 roku)

Rudawy Janowickie - tak blisko mnie, a jeszcze nie miałam okazji ani razu ich odwiedzić. zawsze obieraliśmy kierunek na Karkonosze, Śnieżkę, Samotnię czy Szrenicę. A one zostawały jakoś przyćmione przez ich wyższe koleżanki.
Ale tym razem z racji ferii, zdecydowaliśmy się na nieco niższe górki. Rezerwując noclegi na luty, miałam nadzieję, że może tym razem pogoda nam się uda, będzie słoneczko, a duży śnieg nas nie zaskoczy. Niestety, okazało się, że jest całkiem inaczej. Mróz wahający się granicach 5 stopni przez cały nasz pobyt nie popsuł jednak nam wyjazdu :)
Zacznijmy jednak od początku. Osiadamy w Karpnikach, u stóp Krzyżnej Góry, o której będzie nieco później.


Rudawy Janowickie - to niewielkie i dość niskie góry o powierzchni około 90 km2, położone na wschód od Karkonoszy. Góry małe, ale za to piękne. Zimą co prawda były przykryte grubą warstwą śniegu, ale ona pozwoliła mimo wszystko dostrzec ich urok.
Swoją wyprawę zaczynamy od Gór Sokolich, które są częścią Rudaw Janowickich. Ruszając na Krzyżną Górę (przyznam się, że pierwszy raz o niej słyszałam) po drodze natrafiamy na Szwajcarkę. Schronisko to zostało zbudowane na wzór tyrolskiej bacówki. Leży ona na wysokości 520 m n.p.m. Zastajemy zamknięte drzwi, ale dzwonimy, mając nadzieję że ktoś otworzy, bo potrzebuję pieczątkę do książeczki GOT. I tak też się dzieje. Warto było się wprosić i przed wejściem do środka wytrzeć buty, bo dostałam ładną pieczątkę do kolekcji :) Żegna nas tu, tak samo jak powitał pies, który ma tak długa sierść, że ledwo widać mu oczy ;) A jeszcze, kiedy śnieg go oprószył, widok był ciekawszy.

 Ruszamy czerwonym i czarnym szlakiem, które na razie idą równolegle. Potem czarny poprowadzi nas na Krzyżną Górę, a czerwony na Sokolik. Brodzimy, oczywiście, w śniegu. Co prawda na szlaku jest go mniej i jest ubity, ale poza nim sięga już po kolana. Wchodzenie jeszcze jest przyjemne, gorzej będzie ze schodzeniem, bo czułam się wtedy, jakbym zjeżdżała ze ślizgawki. Pierwszy przystanek robimy na Husyckich Skałach, gdzie jest mały punkt widokowy, skąd jest dobre miejsce do obserwacji Sokolika, dumnie prezentującego się w tym zaśnieżonym terenie.




Zjeżdżam stąd na pupie i idziemy na Krzyżną Górę. Jakieś 10 minut drogi, więc to żaden wysiłek. Krzyżna Góra (654 m n.p.m.) to jeden z sześciu szczytów Gór Sokolich, swoją nazwę zawdzięcza znajdującemu się na górze stalowemu siedmiometrowemu krzyżowi. Szczyt sam zaś jest zbudowany z karkonoskich granitów. Niegdyś był tu zamek Sokolec, który spłonął w 1434 roku. Wejście na tę górę w takich warunkach to nie lada wyczyn. Kamienne schodki, które w innych porach roku są pomocą dziś są zasypane. Na szczęście są barierki z lewej strony i lina zuchów, którzy też w tym czasie wybrali się tu na wspinaczkę ;) W kilku miejscach się nią posiłkujemy, w kilku wchodzimy niemal tak jakbyśmy mieli podciągać się na łańcuchach. Na szczycie spędzamy tylko chwilkę, bo mrozu jest około minus 5 stopni. co prawda już go nie czuję, ale widzę, że policzki już są lekko zmrożone.


Teraz pora na Sokolik (642 m n.p.m.). Sam wierzchołek, na który prowadzą metalowe, kręcone i bardzo śliskie schody, tworzą 40-metrowe skały. My jesteśmy akurat na Sokoliku Dużym, gdzie jest platforma widokowa, ale tu obok znajduje się Sokolik Mały. Są i na szczycie ławki, ale siedzenie na nich w tej chwili to niewielka przyjemność. Mimo wszystko na chwilę na nich przysiadamy, by napić się cieplutkiej herbatki. Widoczność jest dość mocno ograniczona z powodu mgły, nisko zalegających chmur oraz lekko prószącego śniegu. Przydałoby się kilka stopni cieplej, zwłaszcza, że w pensjonacie kiepsko grzeją. Powolutku tą samą drogą schodzimy na dół, mijając ponownie Szwajcarkę i szczekającego psa :)