sobota, 28 października 2023

Stary Gierałtów - Trzy Siostry - Łysiec - Czernica - Nowy Gierałtów - październik 2023

Góry Bialskie może nie należą do pasm często odwiedzanych, bo przecież nie ma w nich spektakularnych widoków, nie są wybitnie wysokie, ale dzięki temu panuje tu cisza, a na szlakach nie spotka się wielu turystów. Nie będzie w tym przesada, jeśli powiem, że można tu wędrować wiele kilometrów i nie spotkać nikogo. A i widoki się trafią. I to nie byle jakie. Trzeba tyko wiedzieć, gdzie iść i zboczyć nieco ze szlaku na ścieżki, które zaoferują nam rozległe panoramy. Tak więc dziś ruszymy w takie miejsca. Miejsca widokowe, tajemnicze, bardzo legendarne…. Bo, jak się okaże, według legend grasowały tu smoki, a skały, na które dotrzemy to skamieniałe ze strachu kobiety.
To jak? Gotowi na taką wyprawę? Ruszajcie więc z nami do Starego Gierałtowa. Parkujemy obok Wiaty pod Bocianem, gdzie spokojnie zmieści się około 10 samochodów. To miejsce to serce wsi, bo znajduje się tu miejsce biwakowe, jakieś boisko, plac, wiata. Po skończonej wycieczce można spędzić tu miło czas.
Tu też znajduje się szlak niebieski, którym powinniśmy w większości podążać. Powinniśmy ma tu kluczowe znaczenie, bo już na samym początku go gdzieś zgubiliśmy, zauroczeni pięknymi widokami.
Z parkingu przez mostek nad Białą Lądecką zmierzamy w górę. Szlak lekko pnie się w górę i niby cały czas jest lekko i przyjemnie, ale w ostateczności okazało się, że zrobiliśmy 800 metrów przewyższenia.
Już po niewielkim fragmencie podejścia odsłaniają nam się widoki na Stary Gierałtów i szczyty, którymi wieś jest otoczona.
Dalsze podejście, kiedy ponownie wejdziemy w las już takich widoków nie posiada, ale nie macie się czym martwić. One się na pewno pojawią….
Nawet już za chwilę, bo po przejściu dokładnie 2,3 km i pokonaniu 250 metrów przewyższenia z lewej strony ujrzycie tablicę oraz skręt na wyraźną ścieżkę, która doprowadzi Was do Trzech Sióstr. Jest to grupa skał o wysokości 800-825 m n.p.m. Utworzone są one z gnejsów gierałtowskich i porośnięte lasem świerkowym regla dolnego. Skały to raj dla wspinaczy. Poprowadzono tu wiele dróg wspinaczkowych, z których kiedyś na pewno skorzystamy. Wejście na nie bez asekuracji raczej nie jest bezpieczne. My tego nie próbowaliśmy. Aczkolwiek wejście kusiło.
Siadamy więc na ławeczce i spoglądamy na świat z góry, czytając jedną z legend, jaka związana jest z tutejszymi rejonami.
„Na skraju lasu mieszkały trzy siostry, których mężowie pracowali w pobliskim lesie jako drwale. Pewnego dnia mężowie nie wrócili do domu. Po wsi rozniosła się wieść że na szczycie góry Łysiec zamieszkał okrutny smok, który grasuje w okolicy. Wszyscy we wsi byli przekonani, że młodzi drwale także stali się ofiarami straszliwego smoka. Siostry jednak postanowiły odszukać mężów. Dotarły na polanę pod Łyścem, gdy nagle pojawił się smok. Widok był tak przerażający, że siostry ze strachu skamieniały i w tym stanie pozostają do dziś. Młodym drwalom udało się uciec z pieczary smoka. Długo szukali swoich żon. Podobno i dzisiaj nocą można spotkać trzech młodzieńców wędrujących po Dolinie Białej Lądeckiej, daremnie szukających swych żon…”
Wracamy na szlak i dalej idziemy nim przed siebie, by po około 1,5 km znaleźć ścieżkę odchodzącą tym razem w prawo. Jeśli idziecie z mapy.cz to na pewno zlokalizujecie ją łatwo. Na początku jest ona nieco zarośnięta, a na pierwszym rozwidleniu trzymajcie się prawej strony. 1,3 km trzeba przejść, by stanąć na szczycie Łyśca. Wcześniej po drodze będzie Gołogóra, ale szczyt nie jest oznaczony, więc miniecie go niespostrzeżenie.
Łyśca (964 m n.p.m.) minąć się nie da, bo panorama z tego miejsca zatrzyma Was na dłużej, a nawet bardzo długo. Usiądźcie więc wygodnie na ławeczce, na stoliku postawcie kubek ciepłej herbaty i podziwiając Masyw Śnieżnika, wysłuchajcie kolejnej legendy.
Jest ona podobna do krakowskiej legendy o Smoku Wawelskim i wyjaśnia, skąd pochodzi łysy szczyt góry. Podobno według legendy, w niej jak wiecie trochę prawdy jest, w okolicy mieszkał miejscowy smok. W sposób typowy dla smoków, nękał okoliczne wsie, porywając bydło i dziewice. Młody sołtys pobliskiego Goszowa na smoka narychtował krowę nadziewaną siarką, smołą i podobnymi dodatkami. Ranny potwór zjadłszy podstawione bydlę, trawiony ogniem od środka spadł na szczyt góry, a miejscowa ludność podpaliła wokół niego las. Smoka pochłonęły płomienie, ale w miejscu jego kaźni do dzisiaj nie chcą rosnąć drzewa.
Na Łyścu siedzielibyśmy dłużej, ale jesień i to taka wietrzna dała o sobie znać. Ulatniamy się więc ze szczytu po około 20 minutach. Wracamy tą samą ścieżką do niebieskiego szlaku i jeszcze kawałek nim idziemy, by za chwilę podążyć za żółtymi znacznikami, które doprowadzą nas na Czernicę. 3,3 m i 200 metrów przewyższenia. Droga w większości szeroka, rowerowa, ale ostatni odcinek decydujemy się wejść jakąś ścieżką (stroma, rozjechana przez leśne maszyny), która doprowadza nas do czerwonego szlaku (na niej odwróćcie się za siebie, bo kilka widoków się trafi). A ten ostatecznie na Czernicę (1083 m n.p.m.).
Stanowi ona najwyższe wzniesienie północnej części Gór Bialskich, na północ od Przełęczy Suchej i dobry punkt widokowy na Góry Bialskie, Góry Złote i Masyw Śnieżnika; jest jedną z dominant krajobrazowych w tej części Sudetów. Na zachodzie przechodzi w Jawornik Kobyliczny (995 m n.p.m.), w kierunku wschodnim odchodzi ramię Płoski (1035 m n.p.m.). – to tak kilka faktów z geografii na początek. Na szczycie stoi wieża. O dziwo obserwacyjna, a na niej tabliczka „Zakaz wstępu”. Ale przyznajcie się, kto z Was był na Czernicy i na ową wieżę nie wszedł? Widoki z niej niczego sobie. Panorama wyśmienita, choć na Łyścu było znacznie przyjemniej i tak jakoś dziko.
Przy wieży macie piecząteczkę – jakby ktoś je zbierał, to jest okazja, by wbić do książeczki. Jest też apteczka turystyczna, zamontowana w ramach projektu. Jest kilka prowizorycznych ławek. Dziś jest też śnieg 😊 Taki świeży i w minimalnej ilości.
Z Czernicy schodzimy szlakiem czerwonym w stronę Nowego Gierałtowa. Nie chcemy powtarzać tej samej trasy, więc decydujemy się na nieco dłuższy powrót. Początkowy odcinek szlaku jest bardzo przyjemny, bo prowadzi lasem, miękka ściółka sprawia, że idzie się bardzo przyjemnie.
Ale po skręcie w lewo zaczynają się schody. Stromo (bardzo), ślisko, a  droga wydaje się nie mieć końca. Na szczęście po dotarciu do leśnej drogi, a zarazem szlaku rowerowego jest już super.  Na koniec czeka nas tylko przejście asfaltem z Nowego do Starego Gierałtowa.
Podsumowując przeszliśmy około 18 km, zrobiliśmy 800 metrów przewyższenia, wędrowaliśmy około 5 godzin z odpoczynkami i nikogo nie spotkaliśmy na swojej drodze.

 











piątek, 27 października 2023

Popradzkie Pleso - Rysy

Szalony pomysł? Chyba nie! Weekend w Tatrach zawsze jest dobry, nawet jak się jedzie w nie 8 godzin. Tak więc w piątek po południu pojechaliśmy i jeszcze tego samego dnia udało nam się pod Tatry dotrzeć.
Snu zostało niewiele, bo już o 3 rano budzik dzwonił niemiłosiernie. Michał na równych nogach stał w 10 sekund, choć do szkoły zajmuje mu to sto razy więcej czasu.
Ciemno, a my nie wzięliśmy czołówek, jakoś nam umknęło to, że pod koniec września o godzinie 4 czy piątej rano jest ciemno. Na szczęście Słowaczka, u której mieszkaliśmy pożyczyła nam latarkę. Starą, pamiętającą zamierzchłe czasy. Najważniejsze, że oświetliła nam mroki asfaltu w stronę Pppradziego Plesa. Ludzi o tej godzinie było jak na lekarstwo, więc owa latarka okazała się zbawienna.
Zimno, brrr. Nawet czujnik oblodzenia włączył się w aucie, co oznacza, że temperatura spadła do 4 i mniej stopni.
Komu chciałoby się wstać i iść? Oczywiście nam! 😉 Idziemy, motywacja, zwłaszcza dla Michała jest duża, o to będzie także nasz pierwszy oficjalny szczyt do Korony Europy.
 
Startując na Rysy najlepiej jest zaparkować w Popradzkim Plesie przy stacji elektriczki. Wzdłuż drogi ciągnie się parking płatny aktualnie 10 euro. Za free można zaparkować nieco niżej przy głównej drodze, ale wtedy trzeba podejść jakieś 1,5-2 km. Tam też byśmy chętnie dziś stanęli, bo te półtora kilometra nie robi nam różnicy, ale trwa remont drogi i zaparkować się tam nie dam. Ludzie co prawda wciskają się gdzieś w zakamarki lasu, ale tym razem wolę zaparkować legalnie. Ogarnięcie parkomatu to już wyższy level, ale zakończony sukcesem. I tu też wspomniana latarka się przydała, by wstukać numer rejestracyjny auta.
Na początek czeka nas najcięższe i najnudniejsze podejście na Rysy, czyli niebieski szlak prowadzący asfaltową drogą do Popradzkiego Plesa. Jakieś godzinne podejście wymagające pokonania około 5 km i 250 metrów przewyższenia.  Czemu najtrudniejsze? My po prostu nie lubimy asfaltu. Droga jest na szczęście jeszcze w miarę pusta, na zejściu już tak nie będzie, a my będziemy uciekać przed pędzącymi z góry rowerami.
Około godziny 5 pojawiamy się w miejscu, gdzie szlak skręca z asfaltu w stronę Rysów i Koprovego. Nie idziemy do schroniska, bo szkoda nam czasu. Chcemy być na szczycie jak najszybciej, by uniknąć tłumów.  I tak też nam się uda. Ciężko we wrześniowy wczesny poranek wyobrazić sobie prawie pusty szlak na Rysy dodatkowo przy ładnej pogodzie. Nam się taka gratka trafiła.
Przy wejściu na szlak niebieski w okolicy stawu trafiamy na zgromadzone plecaki przygotowane dla nosiczy lub chętnych, którzy chcą wnieść jakieś produkty do Chaty pod Rysami. Część z nich jest ogromna gabarytowo i wagowo. Pozostałe - o wadze 5 i 10 kg również ciężkie. Za ich wniesienie do chaty czeka nagroda w postaci darmowej herbaty w schronisku. Jednak tu nie o herbatę chodzi, ale bardziej o satysfakcję. Michał z zainteresowaniem przegląda plecaki i czyta wagę każdego z nich, która widnieje na przyklejonej karteczce. Najcięższego podnieść się nie udaje, więc tym bardziej należy się szacunek tym którzy wnoszą taki bagaż na górę.
Dojście do rozdroża nad Żabim Potokiem zajmuje nam jakieś pół godzinki. Szlak czerwony prowadzący do Żabich Stawów jest bardzo przyjemny. Zakosami po dość ładnie ułożonych głazach prowadzi coraz wyżej i wyżej. Z każdej strony znajomy nam widok. Za plecami Kralova hola w Tatrach Niżnych, przez nami lekko z prawej strony nasz cel, czyli Rysy.
Droga do Żabich Stawów mija nam dość szybko. Są to trzy stawy tatrzańskie położone w Dolinie Żabiej Mięguszowieckiej - Wielki, Mały i Wyżni (ten jest najmniejszy, ale położony najwyżej, bo na 2045 m n.p.m). Dawniej Wielki i Mały Żabi Staw były połączone. Wał kamieni znajdujący się pomiędzy nimi położony jest jedynie kilkadziesiąt centymetrów ponad ich lustrem.
Nazwa stawów pochodzi od skały wystającej z Wielkiego Żabiego Stawu. Skała ta według niektórych przypomina swoim kształtem żabę i stąd wzięła się nazwa tego stawu, a od niej pozostałych. Aby do nich podejść trzeba zejść kawałeczek ze szlaku. Nie robimy tego teraz, bo nie ma czasu, ale na powrocie będzie ku temu doskonała okazja.
Przed nami ostatni odcinek podejścia do chaty pod Rysami. Od kilku lat na tym odcinku pojawiły się drabinki, metalowe platformy, które tylko zagęściły ruch, bo przez to w głowie wielu ludzi zrodziło się przekonanie, że na Rysy to można wejść po schodach. A tak naprawdę one zepsuły urok tego szlaku.  Kiedy nie ma tłumów na trasie, to przejście tymi udogodnieniami jest fajną sprawą, ale moim zdaniem nie są one potrzebne. Chyba, że podczas zejścia, gdy na  skały stają się momentalnie mokre i śliskie. Na Rysy wyszliśmy wcześnie, więc na łańcuchowo-drabinkowym odcinku nie trafiliśmy na tłumy. Chwilkę poczekamy w kolejce podczas zejścia, gdzie na ostatnim łańcuchu tworzą się korki, pomimo tego, że na kilku odcinkach szlak jest jednokierunkowy.  Przeszkody nie są trudne do pokonania. Przeciętny turysta z nimi sobie spokojnie poradzi.
 
Stąd już niedaleko do Chaty pod Rysami.  Symboliczną granicę stanowi tablica z napisem "Wolne Królestwo Rysów" oraz proporczyki stanowiące bramę do świata, gdzie czas inaczej płynie. Tak, racja, tu czas inaczej płynie. Nie mamy zasięgu w telefonie i wkraczamy w świat pozbawiony tego, co zostało na dole. Co prawda dotarła to cywilizacja w postaci prądu, ale mam wrażenie, ze wszystko rządzi się swoimi prawami.
Chata pod Rysami, inaczej Chata pod Wagą to najwyżej położone schronisko w całych Tatrach (2250 m n.p.m.), co czyni je miejscem wyjątkowo atrakcyjnym. Czynne jest ono sezonowo i położone w miejscu narażonym na lawiny.
Wypożyczalnia rowerów, kibelek nad przepaścią z widokiem na góry (ten słynny ostatnio, który na chwilę przeminął z wiatrem), przystanek autobusowy, bujana ławeczka, taras z widokiem na góry, na którym gorąca czekolada z bitą śmietaną smakuje wyśmienicie - czy można chcieć więcej? A jeszcze zapomniałam dodać - wymarzona pogoda ;)
Chata pod Rysami to budynek czynny sezonowo, z racji dobrego położenia jest tu zazwyczaj tłumie. Mieści się na osuwisku pod przełęczą Waga w dolince tej samej nazwy. Dolinka Waga jest częścią Kotła Żabich Stawów Mięguszowieckich w górnej partii Doliny Mięguszowieckiej - jednej z większych dolin walnych położonych po południowej stronie Tatr Wysokich w Słowacji o długości ok. 7,5 km.
Z Chaty pod Rysami na Rysy jest około 45 minut wejścia. Wejście niezbyt wymagające, ale o tej porze już dość mocno zatłoczone.  W górę pniemy się po dość wygodnych kamieniach. Dopiero ostatni odcinek podejścia wymaga użycia rąk  nieco większej koncentracji. Nie ma tu jednak żadnych sztucznych utrudnień i czegoś, co mogłoby przeciętnemu turyście sprawić jakiekolwiek problemy.
Im bliżej Rysów, tym bardziej możecie być rozczarowani, bo przypominają one mały kopczyk ze skał. Nie są tak majestatyczne, jak wtedy, gdy widzimy je od strony polskiej, choćby ze Szpiglasowej Przełęczy.
Około godziny 8, po czterech godzinach wędrówki, zdobywamy najwyższy polski szczyt. Pogoda rewelacyjna, więc spędzamy tu dużo czasu, podziwiając to, co nas otacza. Magii dodają chmury, który co jakiś czas nacierają na szczyt, tworząc niesamowity spektakl. A i udaje nam się zobaczyć pierwse w życiu widmo Brokenu, a potem drugie i trzecie. Ufff, urok odczarowany 😊
Po leniwej godzinie pobytu na Rysach schodzimy do chaty na obiecaną gorącą czekoladę. Na początkowym odcinku czerwonego szlaku znowu trzeba uważać, ale to tylko niewielki fragment przy samym szczycie. Potem już jest ok, ale utrudnieniem są tłumy ludzi zmierzające w górę. Chwilami ciężko się minąć.
Zejście do chaty zajmuje nam mniej więcej tyle samo, co wejście. Potem w dół staramy się też schodzić dość szybko, by w schronisku Popradzkie pleso zatrzymać się na dłużej. Popradzkie pleso to staw znajdujący się w dolnej części Doliny Złomisk, odnogi Doliny Mięguszowieckiej w słowackich Tatrach Wysokich. Położone jest ono na wysokości 1494 m n.p.m. Nad brzegiem jeziora stoją schronisko nad Popradzkim Stawem oraz Schronisko Majlátha.  Nad stawem górują szczyty Osterwy, Popradzka Grań oraz Grań Baszt. Okolice Popradzkiego Stawu są ściśle chronione – rezerwat „Dolina Mięguszowiecka” . Miejsce piękne, ale mamy w Tatrach wiele innych piękniejszych stawów, a przede wszystkim mniej zatłoczonych (np. Hińczowe, Żabie, Czapie).
Stąd już tylko godzina w dół, do samochodu. Cała wycieczka? Z odpoczynkami zajęła nam około 9 godzin, 21 km i 1300 metrów przewyższenia. Tempo spokojne, rekreacyjne, można rzec. Gnaliśmy tyko rano asfaltem.