środa, 18 maja 2011

Turzyna, ruiny zamku Rogowiec (Góry Suche) - 15 maja 2011

Praca nie zając nie ucieknie - tak, tak 4 czerwca mija termin oddania pracy na studiach podyplomowych. Zamiast ją pisać, to ciągnie mnie w góry. Ale przecież dawno mnie tam nie było.
Mieliśmy jechać do Szklarskiej Poręby i pójść na Szrenicę i do Śnieżnych Kotłów, ale niedziela przywitała nas deszczem. Kolejny raz te wycieczkę trzeba było przełożyć. Na szczęście koło południa deszcz ustał, więc ruszyliśmy w inne miejsce. Co prawda pogoda nie była ekstra, bo w Andrzejówce (tam się udaliśmy) było tylko 12 stopni, a my nie byliśmy za ciepło ubrani. Naszym celem były dziś ponownie Góry Kamienne. Jakoś ostatnio upodobałam sobie te tereny: raz, że górki są ładne i dość strome, a dwa, że blisko i można szybko zorganizować kilkugodzinny wyjazd.

Około godziny 14.00 zjawiliśmy się w Andrzejówce, gdzie po wbiciu pieczątki do książeczki ruszyliśmy od razu na czerwony szlak. Przywitał nas silny wiatr, przeszywający kości, ale kiedy znaleźliśmy się już w lesie, zrobiło się przyjemniej i cieplej. Początkowo szlak zamiast piąć się do góry, schodził w dół, więc zwątpiłam, czy idziemy dobrą drogą. Na szczęście towarzyszyło nam cały czas znakowanie na drzewach, więc byłam spokojna. Poza tym na trasie spotkaliśmy rowerzystów (jedynych turystów tego dnia na tym szlaku), więc to nas upewniło, że obraliśmy dobrą drogę. W końcu szlak zaczął się piąć dość wysoko i stromo w górę, doprowadzając nas na szczyt Turzyny (895 m n.p.m.) z niewielkim przerzedzeniem drzew, dającym pewien ogląd na okolicę.

Szczyt nie był jednak oznaczony. Jak większość szczytów w tym rejonie zbudowany jest ze skał wylewnych, zalesiony i ma wygląd stożka.
Z Turzyny było już niedaleko (około 20 minut) do ruin zamku Rogowiec, więc będąc w tym miejscu postanowiliśmy skorzystać z okazji i też go zobaczyć. Zanim do niego dotarliśmy minęliśmy skałki o nazwie "Skalne bramy". Jeśli zaś chodzi o ruiny zamku, to trzeba było do nich podejść jeszcze troszkę w górę. Zamek bowiem został zbudowany w XIII wieku na stożkowatym wzgórzu Rogowiec na wysokości 870 m n.p.m. Dziś zastaliśmy tam tylko kilka niewielkich fragmentów zamku (kilka murów obwodowych, fragmenty baszt). Z opisów dowiedzieliśmy się, że był zbudowany z nieobrobionego kamienia łupanego i służył utrwalaniu władzy zwierzchniej, był umocnieniem granicznym, siedzibą rycerzy-rozbójników. Szkoda, że prawie nic z niego nie zostało. Rozglądając się po okolicy, można stwierdzić, że dziś stanowi on doskonałe miejsce do biwakowania, o czym świadczą miejsca po ogniskach. Z ciekawostek warto dodać, ze jest on najwyżej położonym zamkiem w Polsce. Z Rogowca rozciąga się ładny widok na okoliczne górki (Sowie, Wałbrzyskie, Kamienne).
Z góry postanawiamy zejść niebieskim szlakiem, co, niestety, okazuje się dla nas zgubne, bowiem w pewnym momencie oznakowanie znika, a my stajemy się błądzącymi turystami. Idziemy, idziemy przez las, mając nadzieję, że kierujemy się w dobrym kierunku i w końcu ujrzymy jakąś otwartą przestrzeń. Mijają kolejne minuty i dalej nic. Mam wrażenie, że zmierzamy całkiem w innym kierunku. Dopiero po godzinie wędrówki, las zaczyna się przerzedzać, a my lądujemy na jakiejś nieznanej nam polance. Nie wiemy, gdzie jesteśmy, a na dodatek zaczyna kropić deszcz. W końcu zauważamy w oddali drogę, którą jechaliśmy z Rybnicy Leśnej do Andrzejówki.

Decydujemy się najpierw iść górą wzdłuż niej, a potem zejść w dół i iść już tą asfaltową drogą. Jak na razie przemieszczamy się pastwiskami, omijając krowie kupy i przeciskając się między drutami kolczastymi. W końcu docieramy na tyły kopalni melafiru. Dostajemy się na jej teren i wreszcie wychodzimy na asfaltową drogę. Ufff... jeszcze tylko jakieś półtora kilometra i będziemy pod schroniskiem w Andrzejówce.
Podsumowując... w Górach Kamiennych ponownie zabłądziliśmy, ale za to na trasie spotkaliśmy mnóstwo ślimaków :)

środa, 4 maja 2011

Stożek Wielki (Góry Kamienne) - 1 maja 2011

W majowym numerze n.p.m. czytałam o czymś taki jak ojcing, czyli turystyce dla młodych ojców, którzy wczesnym rankiem w szybkim tempie zdobywają niskie szczyty, by zdążyć wrócić do żony i dziecka o rozsądnej, równie porannej godzinie. Podczas majowego weekendu poczułam, że realizuję matking. Niski szczyt, szybkie zdobycie go i powrót do dziecka. Michaś jest jeszcze za mały (niecałe 3 miesiące), żeby wziąć go w nosidełko, więc musiał zostać w domu. Na szczęście troskliwie zaopiekowała się nim ciocia Ola, więc mama miała troszkę czasu na oddanie się swojej pasji.

Ruszyłam z mamą i bratem. Naszym początkowym celem było dotarcie do Unisławia, czyli tam, skąd w listopadzie ruszaliśmy ma Masyw Dzikowca i Lesistej Wielkiej. Nawet auto zostawiliśmy prawie w tym samym miejscu. Stożek Wielki to ta góra, która znajduje się naprzeciwko Dzikowca i Lesistej. Spodobała mi się już w listopadzie, dlatego postanowiłam tu wrócić.

Stożek Wielki (842 m n.p.m.), jak sama nazwa mówi, ma kształt stożka, strome zbocza i administracyjnie zalicza się do Gór Kamiennych. Wejście na Stożek Wielki rzeczywiście jest dość strome. My idziemy żółtym szlakiem, który rozpoczyna się w Unisławiu na niewielkim mostku przecinającym rzekę płynącą przez wieś. Przez chwilkę zmierzamy przez łąkę, a potem wchodzimy w las i tu zaczyna się ostra wspinaczka. Chwilami jest ona nawet niebezpieczna, bo szlak jest mokry, zalegają na nim liście lub drobne kamyki, więc łatwo można się poślizgnąć. Na szlaku jesteśmy prawie sami (mijamy tylko kilkoro turystów), więc zewsząd otacza nas cisza i piękne widoki, które co chwilę wyłaniają się spośród drzew.

Co pewien czas szlak prowadzi także zboczem góry, więc jak na dłoni mamy krajobraz całej okolicy. Wejście na szczyt zajmuje nam jak zwykle mniej czasu niż to przewidziano (1 godzina według znaków, my górę zdobywamy w 45 minut). Małą przeszkodą na szlaku są drabinki, przez które trzeba przejść, pokonując tym samym znajdujące się pod nimi ogrodzenie. Nawet nie wiemy kiedy, a naszym oczom ukazał się szczyt Stożka Wielkiego. Znajduje się na nim niewielka drewniana wieża widokowa. Choć ma zaledwie 2 piętra, to widoki są z niej doskonałe.

Nawet udaje nam się dojrzeć Śnieżkę. Niestety, szybko schodzimy z wieży, bo pomimo dobrej widoczności wieje tu strasznie i jest dość zimno. Idziemy chwilkę odpocząć do znajdującej się na szczycie wiaty. Obok niej jacyś turyści pieką kiełbaski. Niestety, nie mamy czasu na dłuższy pobyt, bo Michaś czeka na mamę. Zejście na dół zajmuje nam jakieś 30 minut.