czwartek, 23 września 2010

Ślęża w sobotnie popołudnie - 4 września 2010

Co można robić w sobotnie, jeszcze dość ciepłe jesienne popołudnie? Najlepiej, oczywiście, spędzić je aktywnie, Z racji tego, że czasu nie było dużo i szkoda było go tracić na długie dojazdy, zdecydowałam wybrać się z mamą na Ślężę. Wpakowałyśmy szybko w plecak parę potrzebnych rzeczy i za kilka minut byłyśmy w drodze na Przełęcz Tąpadła. Na parkingu została nas niewielka liczba turystów. Z jednej strony była sobota, z drugiej nastawało już popołudnie, więc ci, którzy zdecydowali się zdobyć Ślężę, raczej z niej już schodzili. Na szlaku (żółtym) było więc pusto, robiło się jesiennie. Wejście na szczyt zajęło nam jakieś 50 minut, czyli około 10 minut więcej niż zwykle, ale musiałam sobie mniej więcej w połowie drogi zrobić mały odpoczynek. Idąc na górę, uświadomiłam sobie, że w tym roku jestem tu dopiero pierwszy raz, a zawsze wybieraliśmy się tu kilka razy w roku. Teraz jednak postawiłam na odkrywanie gór tych jeszcze przez nas nieodkrytych, dlatego były: Kalenica, Waligóra, Chełmiec itp.

Kiedy dotarłyśmy na szczyt i chwilkę ochłonęłyśmy, poczułyśmy chłód. Zrobiło się dość zimno, więc poszłyśmy do schroniska na herbatkę. Potem przyszedł czas na obejście szczytu :) Jak zwykle podziwiałyśmy panoramę, sfotografowałyśmy się z niedźwiadkiem. Nie poszłyśmy już na wieżę widokową, bo nastawał powolutku wieczór. Zejście na dół zajęło nam jakieś pół godzinki. Mogę śmiało powiedzieć, że w tym roku, jak rodzinna tradycja "nakazuje" zdobyłam Ślężę :)

niedziela, 19 września 2010

Gubałówka, Butorowy Wierch - 9 sierpnia 2010

Tam, gdzie szum wielkich miast, tam, gdzie pośpiech i zgiełk,
Znów wracamy, innego wyboru nie mając.
Choć do miast powracamy, jak statki na brzeg,
Nasze serca na zawsze już w górach zostają.


Choć Tatry dziś opuścić musimy, to nasze serca i wspomnienia zostaną w nich...
O Gubałówce było już wiele razy. W końcu odwiedzamy ja za każdym razem, kiedy udajemy się do Zakopanego. W tym roku jednak taką wycieczkę zaplanowaliśmy sobie na koniec naszego wypoczynku. Na Gubałówkę weszliśmy od strony Szymoszkowej Polany, przeciskając się przez dość błotnistą leśną ścieżkę. Wyszliśmy pod wyciągiem na Szymoszkowej Polanie, a następnie udaliśmy się w stronę Gubałówki. Tu jak zwykle, pomimo wczesnej pory, panował ogromny tłok. Rozkładano kramy z oscypkami i innymi zakopiańskimi gadżetami. Działały już parki linowe i wypożyczalnie quadów. Oj, czego to człowiek na tej Gubałówce na spotka. My udaliśmy się na punkt widokowy niedaleko Gubałzerii. Tatry były nieco przysłonięte mgłą, ale co nieco dostrzec się dało :)Jak zwykle dumnie prezentował się śpiący rycerz, czyli Giewont.

Zaplanowaliśmy sobie, że dziś zjedziemy na dół wyciągiem. W tym celu postanowiliśmy podejść na Butorowy Wierch. Po drodze skusiliśmy się na lody-sorbety. Niestety, nie były one tak smaczne jak te w Giżycku. Po jakichś 30 minutach spacerku grzbietem Gubałówki dotarliśmy na Butorowy Wierch. Tu za 5 zł kupiliśmy bilety na wyciąg i już po kilku minutach zjeżdżaliśmy w dół. Ostatni raz spoglądaliśmy w tym roku na Tatry. Żal je opuszczać, ale mam nadzieję, że za rok wrócimy tu we trójkę :)

niedziela, 12 września 2010

Nosal, Polana Olczyska, Jaszczurówka (Tatry) - 8 sierpnia 2010

Dziś rekreacyjnie postanowiliśmy wybrać się na Nosala. Zawsze omijaliśmy tę górkę z daleka, ale w tym roku z racji mojej ciąży oraz psującej się pogody, skusiliśmy się na wejście - jeśli tak to można nazwać :)Z samego prawie rana podjechaliśmy busem spod hotelu Kasprowy do Kuźnic. Tu przy kasach i kolejce czekał tłum turystów żadnych Kasprowego i Giewontu. Troszkę im zazdrościłam, bo chętnie podreptałabym również w te miejsca, choćby nawet do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Zanim jednak ruszyliśmy na szlak wiodący na Nosal udaliśmy się do bacówki na bunc - ja znowu musiałam zadowolić się tylko patrzeniem. Potem udało nam się jeszcze zwiedzić wystawę przedstawiającą Stare Zakopane na różnych zdjęciach. Już nie pamiętam w tej chwili, przez koło była ona stworzona, ale wiem, że mieściła się w chacie niedaleko siedziby TPN. Po krótkim spacerku po okolicznym lesie, wchodzimy na szlak prowadzący na Nosalową Przełęcz (1103 m n.p.m.). W międzyczasie rozwidla się on: my idziemy zielonym, a niebieski prowadzi przez Boczań do Murowańca. Szliśmy nim rok temu, zmierzając na Zawrat. Nosalową Przełęcz zdobywamy po jakichś 20 minutach od wejścia na szlak w Kuźnicach. Utrudnieniem dziś jest strasznie rozmoknięty szlak, ale jakoś dajemy radę. Z przełęczy na Nosal jest już bliziutko. Na szczęście droga jest tu lepsza, ale turystów nieco więcej, więc trzeba się co chwilkę mijać. Poza tym pojawiają się jeszcze jacyś rowerzyści, którzy próbują wcisnąć się na szczyt. My go również osiągamy dość szybko.

Nosal (1206 m n.p.m.) to reglowe wzniesienie zbudowane ze skał osadowych. Od strony zachodniej i północno-zachodniej tworzy go strome urwisko, w które strach aż patrzeć :) Widoki z Nosala dziś nie zachwycają. We mgle udaje nam się wypatrzeć Dolinę Jaworzynki, wyciąg, Myślenickie Turnie. Dalsze szczyty są spowite gęstą tego dnia mgłą. Na szczycie spędzamy około 10 minut, a potem ruszamy z powrotem na Nosalową Przełęcz. Nie będziemy jednak wracać do Kuźnic, ale przez Olczyską Polanę dotrzemy do Jaszczurówki. Tu turystów jest bardzo malutko. Nie ma się zresztą czemu dziwić - to już bardzo reglowe tereny Tatr. Doskonałe za to na spokojne spacerki.

Polana ta znajduje się w samym sercu Doliny Olczyskiej. Niegdyś była tu Hala Olczyska, na której stało około 20 budynków pasterskich. Dziś możemy oglądać tylko ich pozostałości. Kiedyś też polana była o wiele wiesza, ale jej powierzchnia zmniejszyła się wskutek zarośnięcia trawami. Idąc szlakiem do Jaszczurówki mijamy Wywierzysko Olczyskie - największe w Tatrach Polskich. Zasila ono Potok Olczyski. Dla niezorientowanych wywierzysko to silnie bijące źródło, z którego wypływają wody podziemne). Opuszczając Polanę Olczyską idziemy wzdłuż Potoku Olczyskiego. od Jaszczurówki dzielą nas jakieś 2 km, czyli około 30 minut wędrówki. Mija ona dość spokojnie. Po drodze natrafiamy tylko na nielicznych turystów, więc cały szlak jest nasz :) Dolina z jednej strony jest ograniczona Nosalem i Boczaniem, a z drugiej szczytami Małego i Wielkiego Kopieńca. Naszą podróż kończymy na wysokości około 900 m n.p.m., gdzie przy punkcie kasowym jest wyjście ze szlaku. Wcześniej jednak wstępujemy jeszcze do małego rezerwatu, w którym żyją płazy i gady. Udaje nam się zobaczyć tu tylko kilka żab.

Teraz został nam jeszcze powrót do Kasi. Decydujemy się pieszo dojść do dworca, gdyż do wieczora jeszcze sporo czasu zostało, a na deszcz raczej się nie zapowiada.

piątek, 10 września 2010

Dolina Strążyska, Sarnia Skała (Tatry) - 7 sierpnia 2010

Góry są po to, by przeżywać w nich radość zdobywcy, by wznosić się ponad siebie.

Siedząc podczas obiadu, podsłuchałam rozmowy pewnego małżeństwa na temat ich wycieczki na Sarnią Skałkę. Przyznam się szczerze, że jeszcze o tej górce nie słyszałam, bo w Tatrach zawsze interesowały mnie wyższe szczyty. W tym roku jednak, kiedy musiałam ograniczać mój wysiłek, taka górka wydała się ciekawym pomysłem na wspinaczkę. Sprawdziłam na mapie, gdzie się ona znajduje i postanowiłam, że i my też tam wejdziemy. Najlepsze dojście było od strony Doliny Strążyskiej, w której byliśmy chyba rok temu. Postanowiliśmy, że dojdziemy do niej Ścieżką pod Reglami. Dostaliśmy się najpierw na Krzeptówki, a potem Drogą u Walczaków do samej Ścieżki pod Reglami. Stąd dzieliło nas już tylko 10 minut od wylotu Dolin Strążyskiej. Zanim jednak zaczęliśmy nią zmierzać udaliśmy się jeszcze nieco dalej ścieżka, by w bacówce kupić bunc. Niestety, dziś była ona nieczynna. Sprawiała wrażenie zamkniętej od dłuższego czasu. Obeszliśmy się więc smakiem i udaliśmy na zwiedzanie Doliny Strążyskiej (czerwony szlak).

Jest ona długa na około 3 km, a kończy się u podnóża Giewonta. Pomimo tego, że jest krótka, to bardzo ładna. Po drodze mijamy Trzy Kominy - skały widoczne z daleka, nie tylko w dolinie, ale także w wielu miejscach Zakopanego. Naszym pierwszym celem jest Polana Strążyska, na którą docieramy dość szybko. Tu też robimy sobie pierwszy przystanek. Polana znajduje się na wysokości 1020-1060 m n.p.m. Z niej mamy bardzo dobry widok na Giewont. Udaje mi się zdobyć pieczątkę w Herbaciarni Parzenicy, która rok temu, kiedy tu byliśmy, była zamknięta.

Ruszamy teraz zobaczyć Siklawicę - dość słynny i licznie odwiedzany wodospad. Spada on z wysokości 23 metrów. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że kiedyś nad wodospadem prowadziła najkrótsza i najbardziej stroma ścieżka na Giewont. Idąc na Siklawicę oraz wracając z niej musimy bardzo uważać, ponieważ droga jest śliska. Na szczęście w tym roku mam porządne buty. W ubiegłym trasę te pokonywałam w klapkach, bo moje górskie obuwie suszyło się po ulewnym powrocie z Kasprowego Wierchu. Na miejscu zastaje nas dość spory tłum ludzi i z trudem udaje się dopchać do zdjęcia.

Następnym etapem dzisiejszej wycieczki jest wejście na wspomnianą już Sarnią Skałę. Szlak rozpoczyna się na Polanie Strążyskiej i na samym początku pnie się mocno w górę. Kiedy zrobiliśmy pierwsze kroki, myślałam, że to tylko takie początkowe podejście. Okazało się jednak, że taka droga będzie cały czas. Czekało więc nas około 30-40 minut ostrej wspinaczki, by dojść na przełęcz pod Sarnią Skałą. Dodatkowym utrudnieniem był bardzo mokry i błotnisty szlak. Uciążliwe to było zwłaszcza z tego powodu, że tego dnia ruch był dość duży, więc ciężko było się mijać. Po jakichś 40 minutach wędrówki czarnym szlakiem jesteśmy na przełęczy. Tam chwilkę odpoczywamy i ruszamy zdobywać ostatni fragment szlaku prowadzącego na Sarnią Skałę (1377 m n.p.m.).

Po pierwszych krokach zachwycają mnie piękne widoki. Nie zdaję sobie sprawy, że na szczycie będzie jeszcze ładniej. Wspinamy się między kosodrzewiną, która została tu sztucznie wyhodowana, podobnie zresztą jak rosnący modrzew japoński. Sama góra zbudowana jest ze skał wapiennych, głównie wapiennych dolomitów. W związku z tym jej zbocza porastają rośliny wapiennolubne, takie jak na przykład dębik ośmiopłatkowy czy też miniaturowa krzewinka zwana wierzbą alpejską. Wejście na szczyt Sarniej Skały jest samą przyjemnością. Pod samym szczytem trzeba się wdrapywać po skałkach. Kiedy jednak znajdujemy się na górze, przed nami roztaczają się cudne widoki. Z jednej strony mamy jak na dłoni Giewont. Chyba z żadnego miejsca w Tatrach nie widać go tak dobrze jak stąd. Rozpościera się także stąd cała panorama Zakopanego. Na Sarniej Skale spędzamy dłuższą chwilę, a potem schodzimy z powrotem na Czerwoną Przełęcz (1301 m n.p.m.).

Tu decydujemy się wrócić do Zakopanego inną drogą, a mianowicie Doliną Białego. Jeszcze nigdy nią nie szliśmy, więc będzie okazja przekonać się, jak ona wygląda. Najpierw musimy jednak pokonać trasę prowadzącą Ścieżką ad Reglami, a dopiero potem znajdziemy si w Dolinie Białego. Jest to dolina leżąca między Sarnią Skałą a Krokwią. Jej długość wynosi około 2,5 km. Została wyrzeźbiona w skałach osadowych: wapieniach i dolomitach. Raczej jest to wąska dolina, miejscami dość głęboka. Wzdłuż niej płynie Biały Potok, który w wielu miejscach jest głęboki i mocno rwący. Cała dolina leży na terenie rezerwatu przyrodniczego im. Stanisława Sokołowskiego. Jej ozdobą są przede wszystkim występujące tu drzewa: świerki, buki, jodły. Tu też zdarza się kosodrzewina, rosnąca na dość stromych zboczach.

Po jakiejś godzinie wędrówki doliną dochodzimy do Drogi pod Reglami i położonej tuż przy niej Wielkiej Krokwi. Stąd już tylko kawałek dzieli nas od bazy TOPR-u, gdzie dziś jest dzień otwarty. Wstępujemy więc tam na chwilkę, bo to dobra okazja, by zobaczyć bazę TOPR-u. Wraz z niewielką grupką osób zostajemy wpuszczeni do magazynów, zapoznani z podstawowym sprzętem ratunkowym oraz zasadami jego używania. Ratownicy opowiadają również o akcjach ratunkowych, najpopularniejszych wypadkach itp.

środa, 8 września 2010

Pieniny przełomem Dunajca - 6 sierpnia 2010

Pieniny - dopóki ich nie zobaczyłam i o nich nie poczytałam, dopóty nie marzyłam, aby zdobyć ich szczyty. W tym roku jednak nie mogłam na to liczyć, ponieważ w te rejony przyjechaliśmy tylko na wycieczkę, a noclegi mieliśmy zarezerwowane w Zakopanym. Poza tym nie chciałam zwiedzać ich na szybko i w ciągu jednego dnia. Stwierdziłam, że wybierzemy się tu kiedyś na kilka dni i na spokojnie zwiedzimy okolicę. A i jeszcze nie chciałam się zbytnio przemęczać, zwłaszcza, że upał w tych dniach był spory. Postanowiliśmy zwiedzić w tym roku Pieniny z tratwy :)

Kilka dni wcześniej porównaliśmy oferty wielu zakopiańskich biur organizujących wycieczki po okolicy (a tych było naprawdę sporo). Wybraliśmy ofertę tych, którzy zawsze najgłośniej krzyczeli na przystanku PKS, skąd odjeżdżały busy, rozwożące turystów na tatrzańskie szlaki. W piątek, około godziny 9.00 stawiliśmy się na dworcu i po zebraniu grupy ruszyliśmy na wycieczkę. Jej koszt to koło 80 złoty od osoby (najtańsza oferta). W programie poza spływem Dunajcem, na który organizatorzy załatwiali bilety, był także postój na zaporze w Czorsztynie, zamku w Niedzicy, a potem w kościółku w Dębnie. O takim spływie myślałam już rok temu, ale wtedy wolałam pochodzić po górach. W tym roku, kiedy nie mogłam się dużo przemęczać, postanowiliśmy jeden dzień poświęcić właśnie na wyjazd na spływ.

Po jakiejś godzinie jazdy znaleźliśmy się w Niedzicy. Tam mieliśmy pół godziny czasu wolnego. Szkoda, że tak mało, bo nie starczyło go ani na zwiedzenie zamku ani na obejście zapory. Zdążyliśmy tylko, jak to się mówi, liznąć okolicę, zrobić kilka pamiątkowych zdjęć i poczynić ogląd na całość oraz zbadać teren, gdybyśmy chcieli się tam kiedyś raz jeszcze wybrać. Zamek w Niedzicy to średniowieczna warownia znajdująca się nad brzegiem Zbiornika Czorsztyńskiego na terenie Pienin Spiskich. Zwany jest on także Zamkiem Dunajec. Oglądamy go tylko z zewnątrz, a następnie ruszamy nad zaporę na Zalewie Czorsztyńskim. Tam spędzamy tylko jakieś 10 minut, bo trzeba wsiadać do busa jadącego na spływ.
Spływ zaczyna się w Sromowcach-Kątach, a kończy w Szczawnicy. Jest to odległość 18 km, a jej przepłynięcie zajmuje około 2 godzin i 15 minut. My z racji tego, że stan wód jest podniesiony płyniemy tylko 1 godzinę i 45 minut. Mogłoby się wydawać, że to długo, ale czas ten mija niezwykle szybko, zwłaszcza, że otaczają nas piękne widoki, słuchamy opowieści flisaków, a czasem pojawia się dreszczyk emocji, kiedy Dunajec zaczyna mocniej rwać. Można sobie wybrać wariant spływu dłuższy o 5 km i dotrzeć do Krościenka, ale nie ma sensu przepłacać, bo to, co najładniejsze można dostrzec na podstawowej trasie spływu. Płyniemy na specjalnie przystosowanych do tego tratwach, które są zbudowane z pięciu czółen. Kieruje nimi dwóch flisaków. Większość spływu przebiega wzdłuż granicy polsko-słowackiej. Na samym początku mijamy Macelową Górę oraz Sromowce Średnie, potem przez chwilę płyniemy po słowackiej stronie, a następnie otwierają się przed nami najpiękniejsze widoki spływu z Trzema Koronami na czele.

To właśnie u podnóża Trzech Koron zaczyna się właściwy Przełom Dunajca. Tutaj też rzeka staje się bardziej rwąca. Nas otaczają skaliste wybrzeża, po słowackiej stronie widać Czerwony Klasztor. Opływamy Klejową oraz Holicę i docieramy do Sokolicy. W jej pobliżu znajduje się najgłębsze miejsce spływu. W końcu opuszczamy skalny wąwóz i po jakichś kilkunastu minutach jesteśmy w Szczawnicy. Tam spędzamy chwilkę na bazarku, a potem ruszamy do Dębna Podhalańskiego. To już ostatni punkt dzisiejszej wycieczki. W Dębnie znajduje się zabytkowy drewniany kościółek św. Michała Archanioła. Zbudowany on został w II połowie XV wieku i obecnie jest wpisany na listę światowego dziedzictwa Unesco. Nie udaje nam się go zwiedzić, ponieważ jest zamknięty (w środku znajduje się inna zwiedzająca grupa). Oglądamy go tylko z zewnątrz, po czym wracamy do Zakopanego. Zauroczona Pieninami postanawiam wrócić w nie przy najbliższej możliwej okazji.