niedziela, 28 lutego 2016

Przełęcz Sokola - Wielka Sowa - Przełęcz Sokola - 27 lutego 2016


Mieliśmy być na Wielkiej Sowie tydzień temu na zlocie grupy Sudety z plecakiem. Niestety, nie udało się pojechać :( Dlatego też zdecydowaliśmy, że w kolejną sobotę szczyt będzie nasz i już nic ani nikt nie będzie w stanie nam przeszkodzić :) Sobotnie przedpołudnie zapowiada się dość ładnie, może nie rewelacyjnie, ale tez nie najgorzej. Licząc na śnieg, a w zasadzie wiedząc, że na szczycie on jest, bierzemy sanki. i to był dobry pomysł, bo przydały się do zjazdu.
Na Przełęcz Sokolą przyjeżdżamy dość późno, bo po godzinie 12, ale jakoś ciężko było nam się zebrać.
Po wejściu na szlak widzimy, że śnieg jest. Pierwsze, najcięższe podejście pod schronisko Orzeł to zmaganie się z wiatrem i topniejącym śniegiem oraz błotem na szlaku. Ale to tylko kilkuminutowe podejście, więc damy radę. W Orle zatrzymujemy się tylko po pieczątkę i ruszamy dalej. Tu zaczyna się już prawdziwa zimowa wędrówka, bo na szlaku i wokół jest sporo śniegu. Michał, widząc sanki, chce żeby wciągnąć go na nich na górę. Ale niestety mamusia jest nieugięta, bo sanki miały być tylko do zjazdu. Pozostaje mu więc tarzanie się w śniegu, strącanie go z drzew i robienie śnieżnych kulek do obrzucenia mamy ;)
W lesie wiatr ustaje, więc idzie się przyjemnie. Co prawda widoczność tego dnia jest kiepska, a nawet znikoma, ale to nam nie przeszkadza, bo wokół piękna zima, jakiej na nizinach brak :) Kiedyś nie sądziłam, że zima w górach może być piękna, ale każdego roku przekonuję się do niej coraz bardziej i w górach już ją pokochałam ;)


Pomimo śniegu idzie się dość łatwo. O ile jeszcze na początkowym odcinku szlaku jest go tyle, że gdzieniegdzie wystają kamienie, o tyle wyżej szlak już w całości jest pokryty śniegiem.
Po jakiejś pół godzinie drogi docieramy do schroniska Sowa, gdzie szybko skaczę po pieczątkę do Michałowej książeczki.
Stąd od szczytu Wielkiej Sowy dzieli nas około 30 minut drogi (według znaków). My idziemy około 40 minut, bo zatrzymujemy się na śniegowe zabawy. W końcu trzeba wykorzystać śnieg, póki jest.
Wielka Sowa (1015 m n.p.m.) wita nas całkowitym brakiem widoków. Chcieliśmy wejść na wieżę widokową, ale gdy spytałam siedzącego przy kasie pana, czy coś niej dziś widać, to odpowiedział mi, że chmury. Nie ma sensu więc iść, zwłaszcza, że już kilka razy na niej byliśmy.
Przysiadamy więc na chwilkę pod wiatą, żeby zagrzać się herbatką z termosu, która okazuje się niezawodna w takich chwilach.
Ze szczytu schodzimy w 20, może 30 minut, bo mamy sanki! Ale frajda z nimi, zwłaszcza dla Michała, który pędzi jak szalony, a mama hamuje, żeby nie wypaść z toru (szlaku) Przekonuję się dziś, że branie sanek w góry zimową porą to doskonały pomysł, a przede wszystkim mega frajda :)


 








 





czwartek, 11 lutego 2016

Szklarska Poręba - Wodospad Kamieńczyka - Hala Szrenicka - Szklarska Poręba - 6 lutego 2016


Silny wiatr nie zniechęcił nas do wyjścia w góry. Co prawda zmodyfikował on nieco nasze plany i musieliśmy zrezygnować z wejścia na Szrenicę. Ale od początku. Około godziny 10 parkujemy w Szklarskiej Porębie Górnej i ruszamy w stronę Wodospadu Kamieńczyka. Po wejściu w las natrafiamy na śnieg, jeszcze w miarę świeży, po którym dobrze się idzie. Niestety, w drodze powrotnej już  tak nie będzie. Po 15 minutach docieramy docieramy do Rozdroża pod Kamieńczykiem. Tu prowadzący do tej pory dość łagodnie szlak zaczyna się dość mocno piąć w górę i tak w zasadzie będzie do samej Hali Szrenickiej. Na szlaku nie ma jeszcze tłumów, pogoda piękna, wymarzony śnieg pod nogami - więc idzie się bardzo dobrze. 15 minut później jesteśmy pod Wodospadem Kamieńczyka. Jest to najwyższy wodospad w polskich Karkonoszach o wysokości 27 metrów. Spada trójstopniową kaskadą do Wąwozu Kamieńczyka. Próg wodospadu znajduje się na wysokości 843 metry. Za opłatą można zejść po metalowych schodach i platformach do jego podnóża. Bilet normalny to koszt 6 zł, ulgowy 3 zł. Za namową Michała decydujemy się na zejście do wąwozu, choć z góry też wodospad pięknie widać. Dostajemy więc kaski i ruszamy ostrożnie, bo metalowe schodki i konstrukcje są dość śliskie.
Z ciekawostek warto wspomnieć, że Wodospad Kamieńczyka doczekał się swojej legendy i że  powstał z łez siedmiu rusałek opłakujących śmierć siostry i jej ukochanego Kamieńczyka Bronisza, którzy spadli w górską przepaść.


Za środkową kaskadą znajduje się natomiast grota, nazywana "Złotą Jamą". Została ona wykuta przez Walończyków, którzy wiele wieków temu poszukiwali tutaj ametystów i pegmatytów.
Przy wodospadzie znajduje się Schronisko Kamieńczyk i Szałas Sielanka. Jest też punkt widokowy, głównie na Szklarską Porębę, ale też Góry Izerskie.
Zatrzymujemy się chwilę pod schroniskiem, a następnie kierujemy w stronę Hali Szrenickiej, na którą prowadzi czerwony szlak.  Najpierw należy uiścić opłatę za wstęp do Karkonoskiego Parku Narodowego. Droga cały czas pnie się w górę. Mamy wrażenie, że znajdujemy się w całkiem innej krainie. Pełno tu śniegu, cisza (bo tu jeszcze wiatr tak nie doskwierał) i nawet ludzi brak. W przypadku braku śniegu jest to brukowana trasa - dziś mamy szczęście, bo możemy pokonywać ją w białym puszku. Przez pierwsze 40 minut przemieszczamy się lasem, robiąc co chwilę przystanki na zabawy w śniegu (Michał wprost oszalał ;-)) Kiedy las zaczyna się przerzedzać, wiatr wzmaga się na sile. Wtedy też w oddali widać już schronisko na Hali Szrenickiej. Wydaje się tak blisko, ale pokonanie tego kawałka drogi w wietrze, jaki zastaje nas na Hali przedłuża się do 15 minut. Idziemy pod wiatr, a w zasadzie walczymy z nim, zakładając na głowę kaptury. Na szczęście przejrzyste tego dnia powietrze, pozwalające na piękne widoki i słoneczko  rekompensują zmagania z wiatrem.


Hala Szrenicka położona jest na wysokości od 1150 do 1300 m n.p.m. Jest ona wysokogórską łąką torfową. Najpierw była to zwykła łąka górska, ale z powodu wypasu owiec została powiększona. Jeszcze przez II wojną funkcjonowała tu stacja meteorologiczna. Dziś natomiast hala słynie z licznych tras zjazdowych i z pięknego widoku na Góry Izerskie, który jest najlepszy spod schroniska.
Schronisko PTTK na Hali Szrenickiej znajduje się na wysokości 1195 m n.p.m. To właśnie w nim chronimy się na jakieś pół godziny przed silnym wiatrem. Wejście na Halę Szrenicką ze Szklarskiej Poręby Górnej zajęło nam około 2 godzin łącznie ze zwiedzaniem Wodospadu Kamieńczyka. Minimalnie nieco dłużej niż mówią znaki, ale to głównie z powodu śniegu, który tego dnia był atrakcją.
Zejście trwa już nieco ponad godzinę. Wiatr szalejący na hali wieje nam teraz w plecy, więc automatycznie nas pcha. Schodząc lepimy bałwana i urządzamy bitwę na śnieżki. Poza jednym miejscem w lesie, gdzie śnieg się topi i jest bardzo ślisko, droga jest rewelacyjna aż do momentu dojścia do kas KPN. Od Wodospadu Kamieńczyka zaczyna się natomiast tragedia. Wyślizgana przez tłumy droga i topniejący śnieg (na dole jest 7 stopni na plusie) czynią ze szlaku ślizgawkę, więc trzeba uważać, trzymać się gdzie da, a czasem iść lasem, żeby nie zjechać na tyłku. Drogę od Rozdroża pod Kamieńczykiem pokonujemy w zasadzie w wodzie i tak jak przed chwilą żałowaliśmy, że nie mamy jakichkolwiek nakładek na buty, tak teraz przydałyby się kalosze ;)
Mimo wszystko wycieczka udana, bo widoki były przepiękne, a przede wszystkim był śnieg.

 




 


 











środa, 10 lutego 2016

Świebodzice - Książ - Świebodzice - 5 lutego 2016


Już luty, a to dopiero pierwsza w tym roku wyprawa w góry. Niestety, wszelkie przeziębienia przez miesiąc nie chciały nas opuścić. Zarażaliśmy się z Michałem wzajemnie i tak bez końca. Zaplanowana na tydzień wcześniej wyprawa w Karkonosze musiała więc zostać przełożona na dalszy czas. Spacer do Książa, bo tak go można chyba nazwać pojawił się nagle w naszych planach i miał być rozgrzewką, a w zasadzie oswojeniem się z zimnem po chorobie ;) Niedoleczeni, z kaszlem i katarem ruszamy więc w piątkowe, dość chłodne popołudnie do Świebodzic. Albo się wyleczymy albo rozchorujemy bardziej :)
Parkujemy w okolicy marketu i stamtąd leśną drogą ruszamy w stronę Książa. Po drodze chcemy przejść jeszcze ścieżką przyrodniczo-dydaktyczną "Dolina Różaneczników".
Po przekroczeniu Bramy Lwów znajdujemy się na terenie Książańskiego Parku Krajobrazowego. Ma on powierzchnię 31,5 km2 i znajduje się na nim od 181 do 229 gatunków roślin. Szczególnie liczne są tu mchy i porosty. Na terenie parku występuje aż 9 pomników przyrody, np. cis Bolko oraz 3 zabytkowe aleje drzew.

 Pogoda tego dnia, pomimo kilku stopni jest dość niesprzyjająca. Po przekroczeniu bram parku zaczyna prószyć śnieg, a w powietrzu czuć wilgoć. Do tego wiatr potęguje uczucie chłodu.
Po przejściu 1,6 km, jeśli wierzyć znakom docieramy docieramy do Doliny Różaneczników. Dziś z racji pogody i pory roku nie wygląda ona szczególnie pięknie. Najlepiej odwiedzić ją oczywiście wiosną, a to z racji znajdujących się tam 80-letnich różaneczników. Spacerując tą doliną można napotkać na kilka (dokładnie 8) tablic z informacjami o miejscowej florze i faunie. My obowiązkowo musimy je przeczytać, bo Michał jest zawsze ciekawy tego, co na nich napisano. Na tym terenie można także zobaczyć miejsce, gdzie gniazdują wiewiórki czarne.
Z Doliny Różaneczników kierujemy się w stronę zamku Książ mijając po drodze Stado Ogierów Książ. Stąd od Książa dzieli nas około pół kilometra drogi, którą pokonujemy idąc jedną z alejek.
Gdy docieramy na teren zamku, którego nikomu chyba nie trzeba bliżej opisywać, wychodzi piękne słoneczko, które nas ogrzewa. Pomocna okazuje się zrobiona w ostatniej chwili herbatka w termosie. Zamku nie zwiedzamy, bo już w nim byliśmy kilka razy.
Kusi nas przejście na Stary Książ, który pięknie się prezentuje z Książa, ale odpuszczamy. Pewnie jak się zrobi ciepło, zawitamy tam nie raz. Powrót do Świebodzic zajmuje nam jakieś 30 minut. Przyjemny spacerek zaliczony, więc jutro ruszamy w Karkonosze :)