poniedziałek, 4 lutego 2019

Rabka Zdrój - Królewska Góra (Polczakówka) - 4 lutego 2019


 Ferie - jak zawsze czekamy na nie z utęsknieniem, bo kochamy zimowe szaleństwa na śniegu. Planujemy je oczywiście sporo wcześniej, bo skoro mamy więcej czasu wolnego, to można jechać dalej J Znany i mocno eksplorowany Dolny Śląsk oraz przygraniczne tereny, zwłaszcza czeskie zostawiamy na weekendowe wyjazdy. Ale tygodniowy wyjazd stwarza już duże pole do popisu. Analiza w głowie miejsc, gdzie byliśmy, gdzie chcieli byśmy być jeszcze raz oraz gdzie nas nie było i wybór pada na Rabkę Zdrój. Gorce – to będzie dobry plan na ferie. Ale my chyba nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tylko na Gorcach skończyli. Z sześciodniowego pobytu w tych rejonach, tylko 2 wycieczki do Gorców się ograniczają. A ferie stają się okazją do eksploracji małopolskich gór. Beskid Wyspowy, Gorce, Pieniny, Tatry oraz Beskid Makowski – aż tyle można zobaczyć w zaledwie 6 dni. Naprawdę! A do tego jeszcze znaleźliśmy czas na relaks w termach i zwie­dzanie Klasztoru Benedyktynów w Tyńcu.
Zacznijmy od początku.
Pakowanie oraz lista niezbędnych rzeczy na wyjazd zimowy jest długa, znacznie dłuższa niż latem. Zapasowe ubrania, tysiąc par rękawiczek na śnieg (jakoś nawet te wodoodporne szybko są mokre J), termosy, jabłuszka, raki, raczki, gogle itp. Do tego ulubione dinozaury – wędrujące z nami od kilku lat, kredki, ulubione  książki.  W efekcie do zabrania mamy tyle rzeczy jakbyśmy wyjeżdżali co najmniej na miesiąc. A do tego dochodzi ekscytacja i radość, że już za chwilę zacznie się kolejna ekscytująca przygoda, z której przywieziemy pełno miłych wspomnień i mnóstwo zdjęć.
Pobudka przed godziną 4 rano nie jest dla nas niczym nowym, odkąd zaczęliśmy często podróżować. Poza tym ze Świdnicy do Rabki jest spory kawałek drogi, więc szkoda tracić dnia na spędzenie go w samochodzie.

Rabka Zdrój – kiedyś w niej już byliśmy przy okazji wakacji w Zakopanym. Szliśmy wtedy na Maciejową i Stare Wierchy. Pamiętam, że miasto mnie urzekło i chciałam tu wrócić i jeszcze raz pójść na Maciejową. I wróciliśmy, tylko że do obu planowanych schronisk wybrać się nie udało.  W poniedziałkowy poranek miasteczko wita nas prószącym śniegiem, wiatrem i nisko zalegającymi chmurami. Jakby co niektórzy powiedzieli: Fatalna pogoda, ale dla nas nie istnieje pojęcie złej pogody. Każde warunki pogodowe można odpowiednio wykorzystać. Dziś na przykład na widoki liczyć nie można, więc będą ślizgi na jabłuszku i lepienie bałwana. Zimą padający śnieg nam nie przeszkadza. W innych porach roku, gdy zamienia się on w deszcz, zwiedzamy atrakcje pod dachem (muzea, zamki, podziemia, sztolnie).


Zatrzymujemy się w małym, przytulnym pensjonacie około pół kilometra od uzdrowiskowej części Rabki. Odległość w sam raz na wieczorne spacery po parku. Jak się potem okaże czasu na codzienne spacery do tężni solankowej nam braknie, choć jadąc w te okolice obawialiśmy się, że będzie go nadmiar.
Pierwszy dzień  zgodnie ze wcześniejszym planem miał być przeznaczony na wędrówkę na Luboń Wielki. Ale niestety mgła zweryfikowała nasze plany. Na Luboniu jest pięknie, więc poczekamy na lepszą pogodę. Tymczasem analizujemy mapę okolicy (korzystamy z map w telefonie, ale zawsze mamy awaryjnie mapę papierową) i decydujemy się podejść na Królewską Górę, na którą prowadzi niebieski szlak biegnący obok naszego pensjonatu. Nie musimy więc nigdzie podjeżdżać, tylko ruszamy przed siebie. Na Królewskiej Górze znajduje się wieża widokowa, więc dodatkowo możemy liczyć na małą atrakcję. Poza tym nie jest to duża góra, przewyższenie jest minimalne, idealne na spacer. My dziś widoków nie mamy, ale przy ładnej pogodzie jest dobry pomysł, by niewielkim wysiłkiem znaleźć się na 20-metrowej drewnianej wieży, z której roztacza się rozległa panorama na Luboń, Babią Górę, a nawet Tatry.


Królewska Góra zwana Polczakówką ma tylko 677 m n.p.m., ale jest warta odwiedzenia. Przyznam szczerze, że dopóki w Rabce się nie znaleźliśmy o jej istnieniu nie wiedziałam. Lubimy zawsze takie nieodkryte i niepodziewanie trafiające się miejsca, zwłaszcza mało znane w Polsce. Szlak na szczyt mija nam dość szybko i wynosi nieco ponad 2 km. Dzieci lepią bałwana, rzucają się w śniegu, choć w tym roku na jego brak nie można narzekać. W oddali jawi się wieża, do której zmierzamy. Wiemy, że niewiele z niej zobaczymy, ale liczy się dobra zabawa. A ta jest na pewno! Po przyjściu na szczyt wchodzimy na wieżę, próbując wyobrazić sobie to, co widać z niej przy pięknej pogodzie. Robimy pamiątkowe zdjęcie z oznaczeniem miejsca, w którym się znajdujemy. Zerkamy na mapę oraz GPS. Okazuje się, że szczyt znajduje się jakieś 150 metrów wyżej w lesie. Może tam też będzie tabliczka z jego oznaczeniem.  A nawet jeśli jej nie będzie, to my będziemy mieli satysfakcję, że na szczycie naprawdę byliśmy. Idziemy więc przedzierając się między drzewami i brodząc w śniegu po pas. Przypomina nam się zdobywanie odznaki Tysięczniki Ziemi Kłodzkiej, kiedy wielokrotnie błądziliśmy po lesie w poszukiwaniu tabliczki z nazwą szczytu umieszczonej na którymś z drzew. Tym razem jednak tabliczki nie ma, ale na szczyt docieramy, a nasz sygnał GPS pokrywa się dokładnie z trójkącikiem na mapie oznaczającym szczyt Królewskiej Góry. Idziemy jeszcze kawałeczek dalej (dosłownie kilkanaście metrów) i wychodzimy na polankę, z której mogłyby być piękne widoki, ale…dziś ich nie ma.


Z Polczakówki kierujemy się w stronę centrum Rabki, początkowo niebieskim szlakiem, a potem jakimiś uliczkami. Nasz cel to oczywiście Park Zdrojowy i Tężnia Solankowa. Michał jako smakosz wszelkich wód uzdrowiskowych nigdy nie odpuści okazji, żeby jej nie wypić. Park Zdrojowy dziś w zasadzie opustoszały. Już prawie po ciemku spacerujemy alejkami rozświetlonymi jeszcze przez świąteczne ozdoby. Zimno, a wręcz mroźnie, ale bardzo klimatycznie i spokojnie. Taka Rabka nie przypomina w żadnym punkcie letniej tętniącej życiem Rabki.  Jeśli więc ktoś chce pospacerować po pustym, urokliwym parku, zimą ma do tego najlepsze warunki. Poza tym mam wrażenie, że powietrze wdychane zimą z tutejszej tężni solankowej ma inny zapach i smak. Chodzimy więc wokół niej wkoło niemal jakbyśmy kręcili się na karuzeli, racząc nasze zmysły aromatem soli, który działa jak inhalator.
Pierwszy dzień ferii możemy uznać za udany. Nieco wymrożeni wracamy do pensjonatu, by zaplanować kolejny dzień.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz