piątek, 11 sierpnia 2017

Kuźnice - Hala Kondratowa - Giewont - Hala Kondratowa - Kalatówki - Kuźnice - 11 sierpnia 2017


 "Kiedy jestem w górach nie istnieje świat zewnętrzny, zgiełk i pośpiech Jest tylko natura i życie razem z jej rytmem. Ktoś może powiedzieć, że to tylko mój wymysł, bo przed życiem się nie ucieknie. Zależy kto co nazywa życiem." - Piotr Morawski

Giewont - drugi cel tegorocznego wyjazdu w Tatry. Nieco się przed nim wzbraniałam, w obawie przed tłumami i wyślizganymi kamieniami. Jednak Michaśkowe pragnienie sprawdzenia jak to jest wspinać się przy pomocy łańcuchów wygrało i tak też ostatniego dnia pobytu w Tatrach obraliśmy za cel Śpiącego Rycerza. 
Wychodzimy jak na nas dość późno, zdając sobie sprawę z tego, że trzeba będzie swoje odczekać na łańcuchach, ale dziś nie chciało się nam wcześniej wstać. Wycieczka krótka, więc czasu dużo na nią nie potrzeba, pogoda idealna, wręcz idealna, więc nie trzeba będzie uciekać przez popołudniową burzą. Tylko, niestety, upał z każdą godziną staje się nie do zniesienia. Nie ma jednak co narzekać, bo mogłoby padać, być mgła i zero widoków. Mamy luksusowe warunki, więc idziemy :)
Ponownie przybywamy do Kuźnic. Jak zwykle chwilę musimy spędzić na tutejszym wodospadzie/zaporze i ruszamy na szlak. Pierwszy etap drogi pokonujemy w lesie, co jest zbawieniem, bowiem upał od samego rana jest niemiłosierny. Szlak pnie się w górę dość stromo, by po około 15 minutach dotrzeć do bram klasztoru Albertynek. Tu znajduje się kasa TPN oraz rozwidlenie szlaków. Tak naprawdę nie ma znaczenia, który się wybierze, gdyż za polaną Kalatówki w pobliżu Wywierzyska Bystrej i tak oba się połączą. Różnica czasowa wynosi natomiast chyba 10 minut. Wybierając ten, który skręca w prawo, dotrzemy na Polanę Kalatówki (1198 m n.p.m.). Tam znajduje się potężny hotel górski PTTK Kalatówki. Sama polana jest dość spora i gdyby nie parzące dziś słońce pewnie byśmy na niej chwilkę odpoczęli. Polana jest dość płaska, z każdej strony otoczona lasem, z widokami na rejon Kasprowego Wierchu, Nazwa polany pochodzi od jej pierwszych właścicieli Kalatów. Dziś polana jest częścią osiedla Kuźnice. Znajduje się na niej wspomniany już klasztor Albertynek. Do Kalatówek należy także klasztor Albertynów na Śpiącej Górze. Wybieramy szlak krótszy, na Kalatówki pójdziemy w drodze powrotnej. 


Wchodzimy teraz w las, gdzie ścieżka robi się węższa, ale też przyjemniejsza. Do Hali Kondratowej mamy około 40 minut drogi, która mija niezwykle szybko. Na znajdującej się tu urokliwej polance wszystkie zacienione miejsca są zajęte, więc na chwilę przysiadamy w środku.
Hala Kondratowa to dawna hala pasterska w Dolinie Kondratowej, znajdująca się na wysokości mniej więcej 1333 m n.p.m. Po przejęciu hali przez TPN wypas owiec na niej został zabroniony ze względu na ochronę Tatr. Ujemnym skutkiem zaprzestania wypasu owiec jest zarastanie hali przez las i kosówkę, a to odbywa się ze szkodą dla wielu roślin górskich, takich jak na przykład: tojad mocny, omieg górski, miłosna górska, dzwonek wąskolistny.



Z prawej strony mamy Giewont, który co jakiś czas ukazuje znajdujący się na nim krzyż. Wydaje się tak blisko i na wyciągnięcie ręki i oczywiście z tej perspektywy w  niczym nie przypomina masywu widzianego z Zakopanego. Sylwetki rycerza z tego miejsca też się nie zobaczy.  Upał jest niemiłosierny, a cienia brak. Dobrze, że czasami przecinamy strumyk, w którym można się nieco schłodzić. Na szczęście Kondracka Przełęcz jest coraz bliżej, a na niej poza pięknymi widokami mam nadzieję, że pojawi się wiaterek dla ochłody.
I faktycznie chłodniej tam jest i nawet czuć lekki powiew wiaterku. Na Przełęczy jest dość sporo ludzi, bo tu krzyżuje się wiele szlaków: na Giewont, na Kondracką Kopę, na Halę Kondratową, do Doliny Małej Łąki. Większa część udaje się w stronę Giewontu, na który stąd już niedaleko. Za chwilę skierujemy się w tę stronę i my :) 

Robimy szybki ogląd na ostatni odcinek szlaku na Giewont i sytuacja nie wygląda najgorzej. Wydaje się, że ludzi nie ma aż tak dużo, więc jak się pospieszymy, to nie będziemy musieli czekać w kolejce.  Hehe, ale fajnie to brzmi...kolejka na szczyt :)
Dochodzimy do Wyżniej Przełęczy Kondrackiej i zaczynamy podejście na Giewont. Szlak jest w stanie fatalnym. Pod nogami pełno małych osuwających się kamyków, głazy wyślizgane. Trzeba uważać, by z nich nie spaść, bo o to nietrudno. Idziemy więc patrząc cały czas pod nogi. Dochodzimy do miejsca, gdzie pojawia się informacja, że szlak jest jednokierunkowy. Skręcamy w prawo i po chwili docieramy do pierwszych łańcuchów. Tu niestety musimy chwilę odstać w kolejce. Na szczęście, pomijając zejście, tylko tu. Czekamy około 10 minut aż się zwolni łańcuch. Michał się niecierpliwi. Na szczęście czas szybko mija, kiedy takie piękne widoki niemalże z każdej strony. 
W końcu droga wolna...to znaczy łańcuchy wolne. Ruszamy przed siebie. Michaśko przodem, ja za nim. Kilka minut na kilku łańcuchach i jesteśmy na szczycie. Radość dziecka przeogromna. W końcu jego marzenie zostało spełnione. Giewont zdobyty! Na szczycie tłumnie, ale nie aż tak bardzo. Na szczęście udaje nam się znaleźć idealną miejscówkę w okolicy krzyża. 

 
 Giewont, kiedy się już na nim znajduje nie robi tak wielkiego wrażenia, jak wtedy, gdy się z niego patrzy z Zakopanego. Zresztą jego wysokość nie jest zachwycającą - zaledwie 1895 m n.p.m. Co prawda Walery Eljasz-Radzikowski w 1880 r. pisał o Giewoncie: „Z każdej prawie chaty Giewonta widać, toteż słusznie mu się należy tytuł króla zakopiańskiego”. Dla mnie to taka trochę komercyjna góra, na której każdy chce być. Nie ma się co dziwić, bo sama z ciekawości poszłam tu któregoś razu, teraz zapragnęło tu być moje dziecko. Pewnie kiedyś jeszcze na Giewont wejdziemy. Tak naprawdę pomimo tego, że w godzinach południowych i popołudniowych jest tu tłocznie, to widoki są rewelacyjne i tak naprawdę dopiero za drugim razem ten urok dostrzegam.


 Szczyt znajduje się w północnej grani Kopy Kondrackiej. Złożony jest z trzech części: Wielkiego Giewontu (1894 m), Małego Giewontu (1728 m) i Długiego Giewontu (1867 m).
Od strony północnej Giewont jest stromy i trudno dostępny, zbocza południowe są łagodniejsze.
Po spędzonych na szczycie około dwóch kwadransach zaczynamy długie i mozolne zejście po łańcuchach. Aby ze szczytu zejść choć kilka metrów niżej należy odstać swoje w kolejce. Cierpliwie więc czekamy, a potem schodzimy w żółwim tempie na Wyżnią Przełęcz Kondracką. Tu z racji młodej godziny urządzamy sobie długi odpoczynek. Beztroski odpoczynek na zakończenie pobytu w Tatrach jest jak najbardziej wskazany. Pogoda piękna, widoki zachwycają, słoneczko świeci. Trzeba się nacieszyć Tatrami na długi czas, bo jutro przyjdzie je pożegnać :(
Zerkamy za siebie, kolejka na Giewont rośnie. .
Po długim i błogim lenistwie pora schodzić. Na nasze szczęście zrywa się lekki wiatr, który nieco chłodzi, choć upał i tak jest odczuwalny. Zejście nie jest takie szybkie, jakby się wydawało, bo co chwilę trzeba się mijać z wchodzącymi na przełęcz. Po niecałej godzinie docieramy do schroniska na Hali Kondratowej. Niestety, jest tak zapełnione, że nie da się wcisnąć do środka. Nie ma więc co liczyć na kawę. Kolejna szansa na Kalatówkach. I tam faktycznie jest już luźniej i spokojniej.
Stąd do Kuźnic już niedaleko, czasu sporo wolnego, więc jeszcze zostanie na wieczorny spacer na Krupówkach ;)
Wycieczka na Giewont wcale nie była taka zła, jak się początkowo jej obawiałam. Bardziej niż tłumy we znaki dał się upał.  Najważniejsze, że Michał spełnił swoje marzenie sprzed roku, choć mama musiała zrezygnować z wycieczki nad Zielene Pleso.



 





 



 


 





  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz