Nie mów
że ściany
opadają
w dolinę
że ściany
opadają
w dolinę
One
otwierają
przed nami
stromą perć
na słoneczną
grań
otwierają
przed nami
stromą perć
na słoneczną
grań
One
wznoszą się
pod niebo
- teraz całe
w pasmach
wysokich obłoków
wznoszą się
pod niebo
- teraz całe
w pasmach
wysokich obłoków
Pamiętam, że kiedy rok temu byłam nad Morskim Okiem obiecałam sobie, że za rok wejdę na Rysy. Czy to się spełni? Nie wiedziałam. Pamiętam, że jak przed wyjazdem oglądałam przeróżne tatrzańskie strony internetowe, to obiecałam sobie, że dojdę na nocleg do Chaty pod Rysmi (2250 m n.p.m.) i tam zrobię sobie zdjęcie przy zabawnym kibelku-wychodku :) Czy to się spełni? Też nie wiedziałam. A jednak :) Startujemy dziś na moją wymarzona od roku wycieczkę :)I tak, jak chciałam będziemy nocować w Chacie pod Rysmi.
Postanowiliśmy, że na Rysy wejdziemy od strony słowackiej i to jeszcze rano, po noclegu w Chacie pod Rysmi. Raniutko spakowaliśmy plecaki: jedzenie na dwa dni, jakieś ubranka, kosmetyki, śpiwór oraz koc i ruszyliśmy na Łysą Polanę. Wcześniej zaopatrzyliśmy się jeszcze w trochę słowackich koron. Z Łysej Polany mamy się dostać do Starego Smokowca autobusem. Niestety, przez dłuższy czas nic nie przyjeżdża. Czekamy godzinę, drugą... Umilamy sobie czas na ściance wspinaczkowej. Wreszcie nadjeżdża słowacki, a właściwie międzynarodowy autokar :) Za jakieś 10 polskich złotych udaje nam się dotrzeć do Smokowca. Oczywiście, nie odbyło się bez atrakcji. W autokarze wrzało od zabawnych rozmów Polaków, Słowaków, Czechów itd. A kierowca był na tyle wyrozumiały, że nawet stanął w polu piwoszom spragnionym siusiania :)
Po jakiś 40 minutach docieramy do Starego Smokowca. Tam szybko łapiemy w ostatniej chwili "elektriczkę" - słowacką kolejkę górską. Za 2 normalne bilety płacimy na nasze 4 zł i jedziemy do Popradzkiego Plesa, bo stamtąd najlepiej będzie nam się dostać do naszego dzisiejszego celu. Po drodze obserwujemy nieziemskie i jak zwykle cudne widoki. Zachwyca nas Łomnica, którą mijamy w okolicach Tatranskiej Polianki. Mijamy też zniszczone połacie lasów, połamanych w wyniku wiatrów. Droga wije się u podnóża gór, kolejka mknie dość szybko :) Wreszcie wysiadamy w Popradzkim Plesie (1246 m n.p.m.), małej miejscowości, w której znajduje się chyba tylko stacja elektriczki. Od razu ruszamy, bo zrobiło się już późno, a przed nami droga daleka... Już na samym początku natrafiamy na bagna, które znajdują się tuż u samego wejścia na szlak. Na szczęście po kilkunastu minutach mokra ścieżka się kończy i teraz już po suchutkim szlaku możemy się piąć w górę. Pierwszy przystanek planujemy zrobić w Chacie Popradzkie Pleso (1500 m n.p.pm.), tam się posilić i ruszyć już w kierunku Rysów :) Droga jest dość przyjemna, choć momentami ostro pnie się w górę. W pewnym momencie łączy się ona z asfaltem prowadzącym tuz pod samą chatę nad Popradzkiem Plesem. Tam zajadamy się gulaszem, nabieramy w butelki zapas wody na drogę i idziemy podziwiać piękny staw., zwany Popradzkim Plesem. Wraz ze schroniskiem znajduje się on w dolnej części Doliny Złomisk. Może nie jest on tak zachwycający jak Czarny Staw Gąsienicowy czy Czarny Staw pod Rysami, ale jest czym cieszyć oko :) Tu właśnie tu w 1974 roku doszło do największej w Tatrach katastrofy lawinowej, w której zginęły 24 osoby, uczestnicy kursu narciarskiego.
Teraz już można ruszać w prawdziwą wyprawę. Czas dojścia do Chaty pod Rysmi to 2 godziny i 45 minut. Nieco dalej w tanapie czytamy, że już tylko 1h 45 minut. Przy wejściu na szlak mamy nadzieję, że spotkamy jeszcze nosiczy lub plecaki przygotowane dla nosiczy. Niestety, o tej porze, czyli około godziny 16.00 stoją już tylko puste stelaże. A szkoda, bo nie wiem, czy nie skusiłabym się na jakiś mały plecaczek :)
Idziemy więc tylko z naszymi bagażami od czasu do czasu zatrzymując się na jakąś przekąskę czy foto. Robi się coraz zimniej, a na szlaku spotykamy coraz mniej turystów. I to jeszcze na dodatek wszyscy z nich schodzą na dół. My zaś ostro pniemy się w górę. Tak sobie myślę co będzie, jeśli nie będzie na nas miejsca noclegowego w Chacie pod Rysmi. Może chociaż załapiemy się na podłogę, bo na nic innego nie możemy już i tak liczyć. Dłuższą przerwę robimy sobie nad Żabimi Stawikami Mięguszowieckimi, których jest jest 3 sztuki. Ich nazwa pochodzi od skały wystającej z Wielkiego Żabiego Stawu, przypominającej żabę. W stawach pięknie odbija się Szatan, którego nazwa zgodnie z legendami wywodzi się od szatana strzegącego skarbów w Szatanim Żlebie. Znajdujemy się więc w niezwykle pięknym miejscu, otoczonym zewsząd tylko skałami. Prawdziwe wysokie partie gór. Ale pora na nas... Zaczynają się łańcuchy, a w zasadzie łańcuszki ;) Wspiąć się można, nie korzystając z nich. Ale jak są, to się ich uwieszam :) Do celu coraz bliżej, więc typujemy, która góra to Rysy :) Może ta naprzeciwko, która już prawie chowa się w chmurach? Ale coś nie pasuje, bo Rysy przecież są na granicy polsko-słowackiej.
Wreszcie naszym oczom ukazuje się Chata pod Rysmi z kolorowym wychodkiem na czele. Dla zaciekawionych podaję stronę internetową tego, jakże przyjemnego schroniska: http://www.tatry.info/zakwaterowanie/schroniska/chata-pod-rysami.html. Jesteśmy! - krzyknęłam z radości, już nieco zmarznięta. Tuż przed samym wejściem wita nas napis: "Slabodne kralostvo Rysy. Vitajte, Welcome, Benvenuti". Czuję, że wkraczamy w wyjątkową przestrzeń, gdzie to, co na dole się nie liczy, gdzie naprawdę można się poczuć wolnym i szczęśliwym. W Chacie pod Rysmi zostajemy miło przywitani i cieszymy się, bo udaje nam się dostać miejsce noclegowe na podłodze. O, przepraszam na ławach nawet :) Przyjemność ta kosztuje nas 500 słowackich koron od osoby, ale warto tyle zapłacić, bo przeżycia są wyjątkowe i niepowtarzalne. Zajmujemy sobie miejsce w rogu, gdzie po całym dniu możemy wreszcie odpocząć i napić się ciepłej herbatki. Około godziny 21.00 należy się przygotowywać do spania, czyli wymyć ząbki, twarz i przebrać się w wychodku, do którego ciężko już trafić, bo jest ciemno. Słowak panujący w Chacie pod Rysami wystawia bańkę z chochlą, w której jest ciepła woda do mycia. Nabieramy ją do kubeczków, by wymyć się co nieco. Na zewnątrz jest już totalnie ciemno i zimno, a my jesteśmy w chmurach :)
Zanim zgasną światła, siedzimy przy blasku wydobywającym się z lampy naftowej i kominka. Około godziny 22.00 rozpoczyna się akcja przesuwania stołów i ław, by zrobić miejsce na podłodze do spania. Tylko dwunastu szczęśliwcom udało się załapać na spanie w zbiorowym pokoju na piętrze. Mnie zaś udaje się od Słowaka załatwić 7 koców do spania, które kładziemy na złączone ze sobą ławy. Przykrywamy się zaś własnym śpiworem i kocem pożyczonym od Kasi. Zasypiamy, słysząc za oknem międzynarodowe śpiewy turystów rozkoszujących się rześkim tatrzańskim powietrzem na wysokości 2250 m n.p.m.
Postanowiliśmy, że na Rysy wejdziemy od strony słowackiej i to jeszcze rano, po noclegu w Chacie pod Rysmi. Raniutko spakowaliśmy plecaki: jedzenie na dwa dni, jakieś ubranka, kosmetyki, śpiwór oraz koc i ruszyliśmy na Łysą Polanę. Wcześniej zaopatrzyliśmy się jeszcze w trochę słowackich koron. Z Łysej Polany mamy się dostać do Starego Smokowca autobusem. Niestety, przez dłuższy czas nic nie przyjeżdża. Czekamy godzinę, drugą... Umilamy sobie czas na ściance wspinaczkowej. Wreszcie nadjeżdża słowacki, a właściwie międzynarodowy autokar :) Za jakieś 10 polskich złotych udaje nam się dotrzeć do Smokowca. Oczywiście, nie odbyło się bez atrakcji. W autokarze wrzało od zabawnych rozmów Polaków, Słowaków, Czechów itd. A kierowca był na tyle wyrozumiały, że nawet stanął w polu piwoszom spragnionym siusiania :)
Po jakiś 40 minutach docieramy do Starego Smokowca. Tam szybko łapiemy w ostatniej chwili "elektriczkę" - słowacką kolejkę górską. Za 2 normalne bilety płacimy na nasze 4 zł i jedziemy do Popradzkiego Plesa, bo stamtąd najlepiej będzie nam się dostać do naszego dzisiejszego celu. Po drodze obserwujemy nieziemskie i jak zwykle cudne widoki. Zachwyca nas Łomnica, którą mijamy w okolicach Tatranskiej Polianki. Mijamy też zniszczone połacie lasów, połamanych w wyniku wiatrów. Droga wije się u podnóża gór, kolejka mknie dość szybko :) Wreszcie wysiadamy w Popradzkim Plesie (1246 m n.p.m.), małej miejscowości, w której znajduje się chyba tylko stacja elektriczki. Od razu ruszamy, bo zrobiło się już późno, a przed nami droga daleka... Już na samym początku natrafiamy na bagna, które znajdują się tuż u samego wejścia na szlak. Na szczęście po kilkunastu minutach mokra ścieżka się kończy i teraz już po suchutkim szlaku możemy się piąć w górę. Pierwszy przystanek planujemy zrobić w Chacie Popradzkie Pleso (1500 m n.p.pm.), tam się posilić i ruszyć już w kierunku Rysów :) Droga jest dość przyjemna, choć momentami ostro pnie się w górę. W pewnym momencie łączy się ona z asfaltem prowadzącym tuz pod samą chatę nad Popradzkiem Plesem. Tam zajadamy się gulaszem, nabieramy w butelki zapas wody na drogę i idziemy podziwiać piękny staw., zwany Popradzkim Plesem. Wraz ze schroniskiem znajduje się on w dolnej części Doliny Złomisk. Może nie jest on tak zachwycający jak Czarny Staw Gąsienicowy czy Czarny Staw pod Rysami, ale jest czym cieszyć oko :) Tu właśnie tu w 1974 roku doszło do największej w Tatrach katastrofy lawinowej, w której zginęły 24 osoby, uczestnicy kursu narciarskiego.
Teraz już można ruszać w prawdziwą wyprawę. Czas dojścia do Chaty pod Rysmi to 2 godziny i 45 minut. Nieco dalej w tanapie czytamy, że już tylko 1h 45 minut. Przy wejściu na szlak mamy nadzieję, że spotkamy jeszcze nosiczy lub plecaki przygotowane dla nosiczy. Niestety, o tej porze, czyli około godziny 16.00 stoją już tylko puste stelaże. A szkoda, bo nie wiem, czy nie skusiłabym się na jakiś mały plecaczek :)
Idziemy więc tylko z naszymi bagażami od czasu do czasu zatrzymując się na jakąś przekąskę czy foto. Robi się coraz zimniej, a na szlaku spotykamy coraz mniej turystów. I to jeszcze na dodatek wszyscy z nich schodzą na dół. My zaś ostro pniemy się w górę. Tak sobie myślę co będzie, jeśli nie będzie na nas miejsca noclegowego w Chacie pod Rysmi. Może chociaż załapiemy się na podłogę, bo na nic innego nie możemy już i tak liczyć. Dłuższą przerwę robimy sobie nad Żabimi Stawikami Mięguszowieckimi, których jest jest 3 sztuki. Ich nazwa pochodzi od skały wystającej z Wielkiego Żabiego Stawu, przypominającej żabę. W stawach pięknie odbija się Szatan, którego nazwa zgodnie z legendami wywodzi się od szatana strzegącego skarbów w Szatanim Żlebie. Znajdujemy się więc w niezwykle pięknym miejscu, otoczonym zewsząd tylko skałami. Prawdziwe wysokie partie gór. Ale pora na nas... Zaczynają się łańcuchy, a w zasadzie łańcuszki ;) Wspiąć się można, nie korzystając z nich. Ale jak są, to się ich uwieszam :) Do celu coraz bliżej, więc typujemy, która góra to Rysy :) Może ta naprzeciwko, która już prawie chowa się w chmurach? Ale coś nie pasuje, bo Rysy przecież są na granicy polsko-słowackiej.
Wreszcie naszym oczom ukazuje się Chata pod Rysmi z kolorowym wychodkiem na czele. Dla zaciekawionych podaję stronę internetową tego, jakże przyjemnego schroniska: http://www.tatry.info/zakwaterowanie/schroniska/chata-pod-rysami.html. Jesteśmy! - krzyknęłam z radości, już nieco zmarznięta. Tuż przed samym wejściem wita nas napis: "Slabodne kralostvo Rysy. Vitajte, Welcome, Benvenuti". Czuję, że wkraczamy w wyjątkową przestrzeń, gdzie to, co na dole się nie liczy, gdzie naprawdę można się poczuć wolnym i szczęśliwym. W Chacie pod Rysmi zostajemy miło przywitani i cieszymy się, bo udaje nam się dostać miejsce noclegowe na podłodze. O, przepraszam na ławach nawet :) Przyjemność ta kosztuje nas 500 słowackich koron od osoby, ale warto tyle zapłacić, bo przeżycia są wyjątkowe i niepowtarzalne. Zajmujemy sobie miejsce w rogu, gdzie po całym dniu możemy wreszcie odpocząć i napić się ciepłej herbatki. Około godziny 21.00 należy się przygotowywać do spania, czyli wymyć ząbki, twarz i przebrać się w wychodku, do którego ciężko już trafić, bo jest ciemno. Słowak panujący w Chacie pod Rysami wystawia bańkę z chochlą, w której jest ciepła woda do mycia. Nabieramy ją do kubeczków, by wymyć się co nieco. Na zewnątrz jest już totalnie ciemno i zimno, a my jesteśmy w chmurach :)
Zanim zgasną światła, siedzimy przy blasku wydobywającym się z lampy naftowej i kominka. Około godziny 22.00 rozpoczyna się akcja przesuwania stołów i ław, by zrobić miejsce na podłodze do spania. Tylko dwunastu szczęśliwcom udało się załapać na spanie w zbiorowym pokoju na piętrze. Mnie zaś udaje się od Słowaka załatwić 7 koców do spania, które kładziemy na złączone ze sobą ławy. Przykrywamy się zaś własnym śpiworem i kocem pożyczonym od Kasi. Zasypiamy, słysząc za oknem międzynarodowe śpiewy turystów rozkoszujących się rześkim tatrzańskim powietrzem na wysokości 2250 m n.p.m.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz