poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Czerwone Wierchy (3 sierpnia 2008 roku)

Doszliśmy, jesteśmy na szczycie,
w błękicie,
wpatrzeni w góry, doliny, rozpadliny,
ścielące się przed nami jak rozłożona mapa,
co szarzeje na grzbietach a w miejscu lasów się zieleni...
ty wskazujesz, wymieniasz uczenie:
Krywań, który się wznosi jak wyśniony mit,
Hruby Wierch, Rysy, Mięguszowiecki Szczyt -
a tam znów Zakopane, Obidowa
i Galicowa Grapa -
a ja jestem tak niebem bliskim upojona
i pędem wichrów zuchwała,
iż mi się wydają te imiona
jako miłości słowa,
te właśnie, których zawsze czekałam,
których byłam najbardziej spragniona...

Miętusi Przysłop - Małołączniak - Krzesanica - Ciemniak - Chuda Turnia - Upłaziański Wierszyk - Dolina Kościeliska - to trasa naszej dzisiejszej wyprawy. Miało być łatwo i pięknie. Pięknie było, z łatwością może troszkę mniej się zgodzę. Ale mimo wszystko Tatry Zachodnie z natury są łagodniejsze, mniej skaliste, bardziej wapienne. Z Czajek idziemy na Miętusi Przysłop. Szlak pnie się dosyć długo lasem, ale spomiędzy drzew wyłaniają się piękne widoczki. Z drugiej strony dobrze, że chroni nas cień drzew, bo słońce dziś grzeje strasznie mocno. A my z butelką wody w plecaku mamy za zadanie zdobyć Czerwone Wierchy. Najpierw musimy wspiąć się na 2096 metrów, czyli na szczyt Małołączniaka. Po drodze trafiają nam się nawet łańcuchy, takie malutkie i króciutkie :)

Zatrzymujemy się też na małej polance z pięknym widokiem na Giewont, który jawi nam się na wyciągniecie ręki i sprawia wrażenie, jakby był poniżej nas. Wspinaczka robi się coraz bardziej męcząca, a szlak pnie się wyżej i coraz bardziej stromo. Wreszcie jest szczyt! - niestety okazuje się, że to tylko kolejna polanka, a za nią czeka nas dalsza wspinaczka w górę.


Czerwone Wierchy, pomimo że jest dopiero sierpień, lekko się już czerwienią. Poza tym, jak zawsze, zachwycają mnie szlaki, które układają się w zygzakowate i wyraźnie rysujące się linie. Czym wyżej, tym chłodniej. Wkładam więc bluzę, chwilę odpoczywam na trawie i ruszamy wyżej, bo sporo drogi przed nami, a robi się już późno.
Z Małołączniaka podziwiamy piękno Tatr słowackich, które mamy teraz jak na dłoni. Szybko udajemy się na Krzesanicę (2122 m) po drodze dorzucając kilka kamyków do mijanych usypanych kopek. Idziemy granicą polsko-słowacką. Z lewej strony mamy Słowację, a z prawej, po polskiej stronie, olbrzymie kotły, nad którymi strach stanąć, bo aż dech zapiera w piersiach.

Teraz jeszcze trzeba się dostać na Ciemniaka (2096 m), by uznać trasę za przebytą. Tu zatrzymujemy się tylko na chwilkę i zbiegamy szybko w dół, bo według naszych wyliczeń czasowych nie zdążymy na pewno na obiadokolację. Schodzimy więc co sił w nogach na sam dół, zatrzymując się tylko wtedy, gdy trzeba, bo przy każdym stanięciu nogi trzęsą się niemiłosiernie. Mijamy Chudą Turnię, Upłaziański Wierszyk, wreszcie wchodzimy w las. A on - ciągnie się i ciągnie niemiłosiernie. Wiemy, że mamy dostać się do Doliny Kościeliskiej. Cały czas mamy nadzieję, że to już, bo słychać szum strumyka i prawdopodobnie aut. Po długiej wędrówce lasem docieramy do Doliny.
Ufff.. Spóźniliśmy się na kolację tylko godzinkę :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz