piątek, 6 września 2019

Kiry - Przysłop Miętusi - Czerwone Wierchy - Dolina Tomanowa - Hala Ornak - 6 września 2019

Drugi raz komisja PTTK doceniła naszą pasję i znów zostaliśmy laureatami konkursu „Turystyczna Rodzinka”. W ubiegłym roku byliśmy w Kielcach. Zwiedziliśmy Góry Świętokrzyskie i okoliczne atrakcje, np. Zamek w Chęcinach, Skansen w Tokarni, kielecką Kadzielnię. Było upalnie i bardzo miło.
W tym roku wygraliśmy pobyt w schronisku na Hali Ornak, co nas bardzo ucieszyło. Początek września to idealny czas na wędrówki w Tatrach, dlatego też w tym okresie zarezerwowaliśmy nocleg w schronisku. Niestety, czym bliżej wyjazdu, tym prognozy pogody były coraz mniej optymistyczne. Miało padać przez całe 3 dni, a na szczytach nawet zapowiadano śnieg z deszczem i spore ochłodzenie. Najwyżej posiedzimy w schronisku i tam spędzimy miło czas. Wzięliśmy awaryjnie zimowe kurtki, a plecaki załadowaliśmy po same kominy. Jak się potem okazało prognozy pogody były w dużej mierze błędne, a my maksymalnie wykorzystaliśmy czas na wędrówki.
W piątkowy wczesny poranek wita nas mżawka i całkowity brak widoków na Tatry, ale „Dziś jeszcze ujrzymy Giewont” – mówię do współtowarzyszy. Nie pomyliłam się, ponieważ po południu pogoda się poprawiła, a naszym oczom ukazał się śpiący rycerz.


Z samego rana podjeżdżamy busikiem na parking w Kirach. Busy to bardzo wygodny sposób poruszania się, kiedy chce się dojechać w miejsca startu na szlak. Nie trzeba szukać miejsca do zaparkowania i nie trzeba wracać w to samo miejsce, z którego się przyszło. Busami po polskiej stronie Tatr jeździmy już jakieś 10 lat. Wyjątkiem są tylko wczesne godziny startu na szlak, bo wtedy busy jeszcze nie jeżdżą.
Idziemy jakieś 1,5 km Doliną Kościeliską, by potem skręcić na czarny szlak (Ścieżkę nad Reglami), prowadzący nas na Przysłop Miętusi. Idę tym szlakiem pierwszy raz i pomimo tego, że jest mgła i słaba widoczność, to urzeka mnie i na pewno będę chciała nim przejść jeszcze raz przy ładnej pogodzie. Na Przysłop Miętusi mamy około godzinkę drogi. Niby nie jest to duża odległość do pokonania, ale chwilami jest dość mocno pod górę. Niestety, góry są skąpane w gęstej mgle. Wyobraźnia dziś musi mocno pracować, zwłaszcza wtedy gdy znajdziemy się na Czerwonych Wierchach.


Przysłop Miętusi to miejsce, do którego zawsze trafialiśmy idąc Doliną Małej Łąki. Dziś w sumie też tak chcieliśmy, ale nie złapaliśmy busa jadącego w to miejsce. Przysłop Miętusi jest to niewielka szeroka przełęcz pomiędzy Skoruśniakiem i Hrubym Reglem – wzniesieniami oddzielającymi Dolinę Małej Łąki od Doliny Miętusiej i Kościeliskiej położona na wysokości 1187 m n.p.m. Z niej na Czerwone Wierchy jest jeszcze około 1000 metrów w górę. Na Przysłopie robimy sobie jakieś 10 minut przerwy. Są ławeczki, ale mokre, dlatego z nich nie korzystamy. To bardzo ładna polana. Mgły tu jeszcze nie są tak duże, wiec możemy podziwiać znajdujący się za plecami Kominiarski Wierch.
Idziemy szlakiem niebieskim w stronę Czerwonych Wierchów. Już wiemy, że będzie to wędrówka we mgle i pozbawiona widoków. Ale ona też ma swój urok. A poza tym nie pada deszcz, co też jest ważne. Wiadomo, że byłoby przyjemniej, gdybyśmy szli w słońcu, zamiast w błocie po kostki, ale nie ma co narzekać. Mogłoby lać przez cały dzień. Michał zmierza tędy pierwszy raz, ja kolejny i mam w pamięci przepiękne widoki roztaczające się ze szlaku, zwłaszcza sprzed trzech lat, kiedy szłam na szczyt jeszcze zanim wstały pierwsze promienie słońca. Teraz wyobraźnia pracuje bardziej niż nogi. Michał z kolei musi mi uwierzyć, że za grubą warstwą chmur widać krzyż na Giewoncie.
Na początku idziemy wygodną, dość płaską ścieżką przez las, trawersując zbocza Skoruśniaka. Mijamy kilka źródełek. W dole widać Wielką Świstówkę, czyli kocioł polodowcowy położony na środku Doliny Miętusiej. W nim znajduje się olbrzymi wapienny głaz z typowymi lodowcowymi wygładzeniami, tzw. muton. Natomiast poniżej kotła znajdują się tzw. Wantule, czyli rumowisko potężnych bloków skalnych.


W okolicy znajdują się najdłuższe i najgłębsze polskie jaskinie – kompleks Wielka Śnieżna i Śnieżna Studnia.
Teraz ścieżka doprowadza nas do siodła Kobylarzowego Żlebu. Teraz jest dość piarżysty i zwieńczony na samym końcu 12-metrowym odcinkiem ubezpieczonym łańcuchami. Dziś faktycznie się one przydają, bo jest ślisko, ale przy pięknej pogodzie są one raczej zbędne.
Po pokonaniu łańcuchów Żleb rozszerza się i wyprowadza nas na tzw. Czerwony Grzbiet, czyli północno – zachodnią grań Małołączniaka. W tym momencie szlak staje się mniej stromy. Co prawda widoków nadal brak, ale za chwilę (jakieś 40 minut) będziemy na szczycie. Otwartym, lekko wypukłym grzbietem, szeroką ścieżką podchodzimy  w kierunku szczytu. Teren porośnięty jest charakterystycznymi roślinami (sit skucina i boimka dwurzędowa), które już bliżej końca lata przybierają kolor czerwony, co dało nazwę Czerwonych Wierchów. Widać, że rośliny stają się już lekko czerwonawe, ale jeszcze chyba nie tak, jak w czasie pięknej słonecznej jesieni. Nasze podejście, choć mało strome wydaje się dłużyć i nie mieć końca, zwłaszcza, że zza jednej górki wyłania się kolejna.


Po  jakiś 4 godzinach wędrówki, licząc od startu w Kirach pojawiamy się na pierwszym tego dnia szczycie, czyli Małołączniaku mierzącym 2096 m n.p.m. Jest to dosyć dobrze wyodrębniony szczyt. Niewielki fragment jego wierzchołka jest dostrzegalny z niektórych miejsc Zakopanego Na wschód sąsiaduje z Kopą Kondracką (2005 m), oddzielony od niej Małołącką Przełęczą (1924 m), na zachód z Krzesanicą (2122 m) poprzez Litworową Przełęcz (2037 m). Małołączniak wznosi się nad trzema dolinami walnymi: Doliną Cichą, Doliną Małej Łąki (od której wziął swoją nazwę) i Doliną Kościeliską.
Przypominam sobie widoki z Małołączniak, które towarzyszyły mi podczas kilku wejść na ten szczyt. Dziś jest inaczej. Rozgrzani wejściem siedzimy w polarach, ale chwilę potem ubieramy wszystko, co mamy (dobrze, że spakowaliśmy czapki i rękawiczki). Silny wiatr i niska temperatura dają się we znaki. Rozebrać się będzie można dopiero w Dolinie Tomanowej.
Ze szczytu ruszamy na zachód schodząc do poziomu 2037 m Litworowej Przełęczy i następnie podchodzimy znów w górę na szczyt Krzesanicy (2122 m). Jest to kilkunastominutowy spacer, który pozwala się nam rozgrzać. Podejście pod Krzesanicę wzbudza w nas nadzieję na poprawę pogody, ponieważ zaczyna w niektórych miejscach prześwitywać słoneczko i można dostrzec skrawki błękitnego nieba. Co prawda na Krzesanicy nadal nic nie widać.


Zatrzymujemy się tu na chwilę przy charakterystycznych dla tego szczytu kopczykach. Nazwa Krzesanica pochodzi od północnej ściany zwanej krzesaną. Walery Eljasz-Radzikowski pisał o niej: „Krzesanica ze ścianą od północy gdyby skrzesaną i stąd tak nazwana”. Szczyt to niemal pozioma, kamienista platforma o długości około 100 m.
W ścianach południowych, po słowackiej stronie odkryto ok. 50 jaskiń, najgłębsze z nich mają 166 m. Na wysokości 2110 m znajduje się otwór jaskini Szczelina w Krzesanicy II, będącej najwyżej położoną jaskinią Tatr Zachodnich
Z Krzesanicy szlak prowadzi nas w stronę Ciemniaka, ostatniego szczytu należącego do Czerwonych Wierchów. Tu główna grań Tatr załamuje się w kierunku południowym o 90 stopni. Trzeba pokonać szlak prowadzący troszkę między skałami. Mniej więcej w połowie drogi zatrzymujemy się nad słynną przepaścią skąpaną w chmurach, a następnie zmierzamy na Ciemniak. 
Z Ciemniaka decydujemy się na zejście na Halę Ornak szlakiem prowadzącym Doliną Tomanową i to jest bardzo dobry wybór. Dolina sama w sobie jest piękna, choć długa, o czym przekonamy się, kiedy na rozdrożu na Chudej Przełączce szlakowskaz pokaże prawie 3 godziny drogi do schroniska. Ale to właśnie przed Chudą Przełączką po raz pierwszy dziś mgły się rozstąpią, pokazując nam widok na Tatry oraz położone niżej Kościelisko. Idziemy więc z Ciemniaka grzbietem Twardego Upłazu. Szlak łagodnie opada w stronę przełęczy.


Od Chudej Przełączki zielony szlak wiedzie długim trawersem ponad kotlinami Wysokiego Grzbietu, a następnie wchodzimy w rejon wielkich jaskiń – głęboko pod nami znajdują się na przykład korytarze Wysokiej Za Siedmiu Progami (trzecia co do długości jaskinia w Polsce – 11.5 km korytarzy). Mniej więcej na tym odcinku widzimy drugie tego dnia stado kozic. Wcześniej było ich tylko około 5, teraz co najmniej 20. Urokowi naszej wędrówce dodają chmury kłębiące się w dolinach i odsłaniające coraz więcej widoków na Tatry. Niesamowity klimat, który nie często się zdarza.
Po niedługim czasie dochodzimy do trawersu przecinającego Czerwony Żleb. Nazwę zawdzięcza rudym łupkom skalnym zawierającym żelazo, zalegającym w jego korycie. W okolicznych skałach znajdują się pokłady rudy żelaza, w XIX wieku działało tu nawet kilka sztolni, a przy dróżce stała szopa górników, zwana żartobliwie „kramem”. Do późnej wiosny w żlebie może zalegać niebezpieczny płat śniegu, przy silnych opadach deszczu również może tu być ślisko. Na szczęście widać, że szlak jest nieco zabezpieczony, bo pamiętam, że kiedy szłam nim 3 lata temu wszystko osuwało się pod nogami.
Z tego miejsca do schroniska jest jeszcze jakaś godzina drogi. Ostanie pół godziny to przyjemny spacer doliną z płaską ścieżką. Do schroniska na Hali Ornak docieramy wraz z prawie ostatnimi promieniami słońca.


Wracając do samej Doliny Tomanowej to jest ona odnogą Doliny Kościeliskiej. Jej dnem płynie Tomanowy Potok. Dolina niezwykle piękna, z przy tym bardzo spokojna i chyba z racji tego, że stanowi dość długie podejście na Czerwone Wierchy jest rzadziej uczęszczana. Niegdyś z doliny prowadził czerwony szlak Kamienistym Żlebem na Tomanową Przełęcz, zaczynający się w górnej części Wyżniej Polany Tomanowej na Rozdrożu w Tomanowej (został zamknięty przez TPN 22 maja 2009 r.)  Rok wcześniej (w czerwcu 2008) podobny los spotkał słowacki czerwony szlak z Tomanowej Przełęczy do Doliny Cichej. Szkoda, bo jest tu tak pięknie.
Tego dnia zrobiliśmy 25 km. Wędrowaliśmy 10 godzin i około 19 pojawiliśmy się w schronisku. Co prawda przez większą część dnia błądziliśmy we mgle, ale za to późniejsze widoki wynagrodziły  nam wszystko. Wycieczkę można zaliczyć do jak najbardziej udanych, ale na pewno powtórzymy ją jeszcze raz przy dobrej pogodzie, bo Tatry Zachodnie są piękne i mają swój urok.





































1 komentarz:

  1. Super wyprawa. Dobrze że prognozy pogody okazały się nietrafione ;)

    OdpowiedzUsuń