zostawiamy pot i ślady.
Zabieramy wiatru tchnienie
opaloną twarz i plecy.
Wspominamy w chłodne noce:
Ach Bieszczady! Ach Bieszczady!
Bieszczady? Znałam je do tej pory tylko z opowieści. Ach, jak tam pięknie - zachwycał się każdy. Górska natura kazała wybrać się tam także i mnie:)
Ruszyliśmy w sobotę rano z Rzeszowa, po drodze odwiedzając Gwoźnicę (cóż to była za przeprawa, by dotrzeć do tego miejsca, ale o tym może nieco innym razem). Około godziny 14 byliśmy w Ustrzykach Dolnych, skąd mieliśmy ruszyć zdobywać szlaki. Autko zostawiliśmy przy samej drodze obok przyjemnej knajpki, rezygnując z dość drogiego parkingu BdPN. Troszkę się obawialiśmy o nasz dobytek zostawiony w bagażniku, ale było ok. W planach mieliśmy wejście na Tarnicę, ale przełożyliśmy je na dzień następny, gdyż tego dnia czasu niewiele nas zostało. Postanowiliśmy, że wejdziemy na Połoninę Caryńską. Już na samym początku zaskoczyli nas w kasie, każąc kupić bilety, umożliwiające wejście na ścieżkę przyrodniczą. Paradoksem było to, że bilety umożliwiały też zejście ze szlaku.A co byłoby, gdybym nie miała takiego biletu? Nie zeszłabym ze szlaku?
Ruszamy w górę. Dość długo idziemy lasem, z niecierpliwością czekając, kiedy on się skończy, a naszym oczom ukażą się bieszczadzkie połoniny. Po około godzinie dość intensywnej i bardzo stromej wspinaczki leśnej ukazały nam się pagórki pokryte ogromną ilością wysokich traw i łopianu. Nieco wyżej wyłoniły się piękne widoczki.
Tatry podobają mi się chyba bardziej stwierdzam po pokonaniu kawałka Połoniny Caryńskiej. Tu nie ma wysokich skał, po których trzeba się poruszać robiąc półmetrowe kroki w górę. Ale też jest pięknie! :)Im wyżej jesteśmy, tym piękniejsze krajobrazy. Bezmiar gór i tylko gór ogarnia nas z każdej strony. Tylko gdzieś w dole widać jedną drogę (obwodnicę bieszczadzką). W końcu docieramy na sam szczyt Połoniny Caryńskiej (1297 m n.p.m.) Chwilę odpoczywamy robiąc zdjęcia polskiej i ukraińskiej części Bieszczad. Przed nami Połonina Wetlińska, za nami Tarnica. Pora ruszać, bo jeszcze trzeba zejść i z Przełęczy Wyżniańskiej dostać się do Ustrzyk Górnych. A to odległość około 6 km. Liczymy na to, że uda nam się złapać jakiegoś busa.
Na samym dole dowiadujemy się, że busy jeżdżą co pół godziny. Niestety, żaden nie jedzie, poza jednym, który na przystanku się nie zatrzymał (widocznie tak był zapchany). Podejmujemy decyzję, że idziemy piechotą. Fatalnie idzie się asfaltem, ale nie ma wyjścia. Po jakiś przebytych 4 kilometrach trafia nam się okazja. Podwozi nas starsze małżeństwo, z którym wcześniej mijaliśmy się na szlaku. Zawożą nas pod nasze autko, skąd ruszamy na nocleg do Rabe - bardzo urokliwego miejsca z przytulnym pensjonatem.
Zabieramy wiatru tchnienie
opaloną twarz i plecy.
Wspominamy w chłodne noce:
Ach Bieszczady! Ach Bieszczady!
Bieszczady? Znałam je do tej pory tylko z opowieści. Ach, jak tam pięknie - zachwycał się każdy. Górska natura kazała wybrać się tam także i mnie:)
Ruszyliśmy w sobotę rano z Rzeszowa, po drodze odwiedzając Gwoźnicę (cóż to była za przeprawa, by dotrzeć do tego miejsca, ale o tym może nieco innym razem). Około godziny 14 byliśmy w Ustrzykach Dolnych, skąd mieliśmy ruszyć zdobywać szlaki. Autko zostawiliśmy przy samej drodze obok przyjemnej knajpki, rezygnując z dość drogiego parkingu BdPN. Troszkę się obawialiśmy o nasz dobytek zostawiony w bagażniku, ale było ok. W planach mieliśmy wejście na Tarnicę, ale przełożyliśmy je na dzień następny, gdyż tego dnia czasu niewiele nas zostało. Postanowiliśmy, że wejdziemy na Połoninę Caryńską. Już na samym początku zaskoczyli nas w kasie, każąc kupić bilety, umożliwiające wejście na ścieżkę przyrodniczą. Paradoksem było to, że bilety umożliwiały też zejście ze szlaku.A co byłoby, gdybym nie miała takiego biletu? Nie zeszłabym ze szlaku?
Ruszamy w górę. Dość długo idziemy lasem, z niecierpliwością czekając, kiedy on się skończy, a naszym oczom ukażą się bieszczadzkie połoniny. Po około godzinie dość intensywnej i bardzo stromej wspinaczki leśnej ukazały nam się pagórki pokryte ogromną ilością wysokich traw i łopianu. Nieco wyżej wyłoniły się piękne widoczki.
Tatry podobają mi się chyba bardziej stwierdzam po pokonaniu kawałka Połoniny Caryńskiej. Tu nie ma wysokich skał, po których trzeba się poruszać robiąc półmetrowe kroki w górę. Ale też jest pięknie! :)Im wyżej jesteśmy, tym piękniejsze krajobrazy. Bezmiar gór i tylko gór ogarnia nas z każdej strony. Tylko gdzieś w dole widać jedną drogę (obwodnicę bieszczadzką). W końcu docieramy na sam szczyt Połoniny Caryńskiej (1297 m n.p.m.) Chwilę odpoczywamy robiąc zdjęcia polskiej i ukraińskiej części Bieszczad. Przed nami Połonina Wetlińska, za nami Tarnica. Pora ruszać, bo jeszcze trzeba zejść i z Przełęczy Wyżniańskiej dostać się do Ustrzyk Górnych. A to odległość około 6 km. Liczymy na to, że uda nam się złapać jakiegoś busa.
Na samym dole dowiadujemy się, że busy jeżdżą co pół godziny. Niestety, żaden nie jedzie, poza jednym, który na przystanku się nie zatrzymał (widocznie tak był zapchany). Podejmujemy decyzję, że idziemy piechotą. Fatalnie idzie się asfaltem, ale nie ma wyjścia. Po jakiś przebytych 4 kilometrach trafia nam się okazja. Podwozi nas starsze małżeństwo, z którym wcześniej mijaliśmy się na szlaku. Zawożą nas pod nasze autko, skąd ruszamy na nocleg do Rabe - bardzo urokliwego miejsca z przytulnym pensjonatem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz