Polowanie na idealne warunki, by zdobyć zimą Pradziada to był jeden z celów tego sezonu i udało go się zrealizować tak, jak chcieliśmy :) Początkowo pogoda nie zapowiadała, że ten weekend będzie taki idealny pod względem pogody (zwłaszcza sobota, bo w niedzielę warunki nieco się popsuły, ale i tak było też ładnie). Tak więc pomysł wyjazdu w Jeseniki zrodził się w piątkowy wieczór. Na Pradziada można wejść z kilku miejsc, ale nauczona ubiegłorocznym przejściem z Cervonohorskego Sedla przez Svycarnię i przecieraniem szlaku czasem w śniegu po pas, nie chcemy ryzykować przejścia tą samą drogą. Fakt, do Svycarni prowadzi szeroka droga, ale zimą jest zamknięta, bo biegnie tędy trasa narciarska. Pozostaje nam więc start z Karlovej Studanki. Najlepszy jest oczywiście tu szlak niebieski prowadzący przez wodospady Bilej Opavy. Kładki, mostki, a pod nim płynące strugi wody - szlak ten jest niesamowity, a ja jego końcu czeka odpoczynek pod Barborką - chatą turystyczną. Niebieski szlak biegnie tu równolegle z żółtym i tym żółtym po przejściu nad wodospadami można odbić do chaty Ovcarnia.
My dziś wybieramy jednak opcję początkowo bez szlaku, a potem zielonym do Ovcarni. Stamtąd już na Pradziada prowadzi szlak niebieski - w zasadzie jeden jedyny, którym od tej strony na Pradziada wejść można.
Parkujemy na Sedle Hvezda położonym na wysokości 852 m n.p.m. Do pokonania mamy około 700 metrów w górę, a na długości mniej więcej 12 km. Na przełęczy Hvezda znajduje się duży parking, restauracja i jakieś pensjonaty. Ogólnie od samego rano jest tu bardzo tłoczno. Nie ma się co dziwić - stąd rusza autobus wiozący głównie narciarzy do Ovcarni. Latem zapewne jest tu tak samo tłoczono, bo w okolicach Ovcarni zawsze są tłumy. Jesteśmy tu pierwszy raz, bo podczas dwóch wejść na Pradziada i jednego na Vysoką Holę parkowaliśmy z drugiej strony Karlovej Studanki, na jakimś leśnym parkingu, nie wjeżdżając w ogóle do miasta. Dziś przejechaliśmy przez nie całe i bardzo nam się spodobał jego klimat. Następnym razem trzeba będzie się wybrać na spacer jego urokliwymi uliczkami.
Z Przełęczy do Ovcarni idziemy asfaltową drogą - jest odśnieżona, więc nie trzeba będzie przecierać szlaku, zwłaszcza że śniegu od jakiegoś czasu jest mnóstwo. Po jakimś czasie do asfaltu dołączy szlak zielony, z którego dziś zrezygnowaliśmy. Wybór asfaltu z jednej strony to wybór trafny, bo droga jest szeroka, a śniegu ubity, Z drugiej jednak strony co chwilę musimy schodzić na pobocze, bo o określonych godzinach w górę lub w dół wjeżdżają lub zjeżdżają autobusy i samochody. Do Ovcarni za dodatkową opłatą można wjechać swoim autem. Wjazdy i zjazdy odbywają się o określonych godzinach (chyba co pół godziny), dlatego decydując się na tę opcję trzeba zachować szczególną ostrożność i poruszać się skrajem drogi. My na pewno latem byśmy jej nie wybrali, bo zawsze jak tylko możemy unikamy asfaltu. Zimą, jest jak najbardziej ok.
Ranek wita nas chłodem, a w zasadzie sporym mrozem (około 10 stopni na minusie) i w sumie w ciągu dnia niewiele się ociepli. Co prawda słońce spowoduje, że zimna nie będzie odczuwać. Poza tym spore przewyższenie pozwala się skutecznie rozgrzać już na pierwszym odcinku podejścia. Plusem jest dziś to, że na szlakach nie jest ślisko i nie trzeba zakładać raków.
Pierwszy odcinek drogi może się wydać bardzo monotonny i męczący, zwłaszcza, że pokonuje się go asfaltem, a widoki pojawiają się tylko sporadycznie w prześwitach między drzewami. Dystans do pokonania jest też spory, bo wynosi około 7 km. Niestety, dziś to chyba najszybszy i najwygodniejszy wariant. Maszerujemy dość szybko, żeby skrócić monotonię wycieczki i się rozgrzać. Nasze tempo marszu spowalnia się wtedy, gdy pojawiają się jakieś widoki, zwłaszcza na Pradziada prześwitującego między drzewami. Jeszcze tak daleko i wysoko stąd do niego, ale niebawem tam będziemy. Po mniej więcej półtorej godziny docieramy do Ovcarni położonej na wysokości 1300 m n.p.m na stoku góry Petrovy kameny. To jeden z nowocześniejszych hoteli w tym rejonie. Dziś tu tłoczno bardzo, bo to szczyt sezonu narciarskiego. Kilka ośrodków narciarskich, a wszystkie przepełnione. Zatrzymujemy się na chwilę w przedsionku hotelu turystycznego Ovcarnia.
W środku nie ma miejsca, by usiąść przy jakimś stoliku. Mam wrażenie, że w godzinach południowych i popołudniowych z racji tego, że pod hotel można podjechać autobusem lub samochodem jest zawsze tłoczno. Kiedyś, idąc na Vysoką holę byliśmy tu około 9 rano i wtedy było pusto. Dziś o pustce można jedynie pomarzyć. Z Ovcarni kierujemy się w stronę Pradziada. Po mniej więcej pokonaniu niecałego kilometra dołączamy do niebieskiego szlaku idącego z Barborki (tego, którym byśmy szli, gdybyśmy wybrali szlak przez wodospady Bilej Opavy. Z prawej strony cały czas mamy widok na wieżę na Pradziadzie. Z lewej natomiast jakieś 300 metrów od połączenia się szlaków znajduje się vyhlidka na Petrovy Kameny. Stąd roztacza się piękny widok. Nieco poniżej jest Sporthotel Kurzovni, który przyznam się szczerze, że pierwszy raz widzę. Jakoś nigdy nie zwracałam na niego uwagi. Droga z Ovcarni na Pradziada nie jest długa (około 5 km), ale mija nam dość leniwie. Poza tym, żeby wejść na szczyt trzeba go tak jakby okrążyć, co dodatkowo sprawia wrażenie, że idzie się długo, bo cały czas widać szczyt, a końca drogi nie widać. Wejście się dłuży, ale absolutnie nie jest nudne. Od momentu ruszenia spod Ovcarni cały czas mamy rozległe widoki. Poza tym świeci słońce i jest pełno śniegu. Kiedy dołącza do nas czerwony szlak prowadzący na Pradziada ze Svycarni wiemy, że na szczyt już nie jest daleko. Poza tym na ostatnim odcinku można sobie skrócić kawałek drogę, idąc nieco na przełaj. Ale z kolei przepiękne widoki nie pozwalają przyspieszyć kroku. Człowiek co chwilę zatrzymuje się, by zrobić zdjęcia. Dziś jest wyjątkowo pięknie. Prawdziwa zima w górach: mnóstwo śniegu i pełno słońca.
Pradziad to trochę komercyjna góra, ale też bardzo ciekawa i ładna widokowo. Ma wysokość 1491 m n.p.m i jest najwyższym szczytem w Wysokim Jesioniku, a zarazem najwyższym szczytem w Sudetach Wschodnich. Nazwa Pradziad wywodzi się od sędziwego starca pojawiającego się w ludowych legendach. Symbolizuje go rzeźba z drewna postawiona na szczycie w 2012 roku tuż obok drogi wjazdowej na górę. O popularności tej postaci świadczy fakt, że w piętnastu miejscach w Czechach (Dolní Moravice, Jiříkov , Karlova Studánka, Kouty nad Desnou, Malá Morávka, Ostružná, Paseka , Pradziad, Rýmařov i Skřítek) ustawiono rzeźbę legendarnego starca Pradziada. To czeski rekord uwiecznienia w tylu miejscach „władcy gór". Jeśli o rekordach mowa to warto wspomnieć, że Pradziad jest rekordzistą, jeśli chodzi o dalekie obserwacje. Z postawionej tu wieży widokowej przy dobrych warunkach widać Tatry (około 230 km w linii prostej). Warto wspomnieć, że czubek wieży widokowej jest najwyższe położonym punktem w całych Sudetach. Znajduje się na wysokości 1638 m n.p.m., czyli 35 metrów wyżej niż położona jest Śnieżka.
Wieża znajdująca się na szczycie jest tym, co pozwala rozpoznać Pradziada z wielu miejsc. Jest wysoka na 145,5 metra i zastąpiła istniejącą tu kiedyś kamienną wieżę. Obecnie mieści się w niej poza urządzeniami radiowo-telewizyjnymi restauracja, hotel, obserwatorium oraz taras widokowy znajdujący się na wysokości 1563 m. Na taras wjeżdża się windą za opłatą (normalny bilet ostatnio kosztował 100 koron). My dziś na wieżę nie wjeżdżamy. Widzimy z dołu, że okna są oszronione, więc lepsze widoki mamy z dołu. Poza tym widoczność dziś nie jest taka by można było zobaczyć. Tatry. Wstępujemy za to na dłuższy odpoczynek do restauracji, gdzie po odczekaniu około 10 minut udaje nam się znaleźć wolny stolik. Czesi mają swoje zwyczaje i nie obsłużą, kiedy się nie usiądzie przy stoliku. Potrzeba kawy i zjedzenia czegoś ciepłego zmuszają nas więc do czekania. Na szczęście się udaje :)
Z Pradziada początkowy odcinek schodzimy chyba zimową wersją szlaku (tak przynajmniej nam się wydaje, bo szlak jest tyczkowany). Omija on pętlę, jaką robiliśmy podchodząc na szczyt i kieruje się w stronę Barborki. Szlak biegnie niemal równolegle wzdłuż stoku narciarskiego, który zaczyna się nieco niżej. Powrót z Pradziada to w zasadzie schodzenie przy blasku zachodzącego słońca, a potem po zmroku. Pierwszy odcinek wywołuje w nas zachwyt, bo zachody słońca w górach kochamy. Dzieci mniej więcej połowę drogi pokonują zjeżdżając na jabłuszku. Kolejny odcinek, ten leśny asfaltowy już na nogach, bo po pierwsze jeżdżą jeszcze tędy auta, a po drugie robi się już ciemno. Ostatnie 3 km drogi wymagają użycia czołówek. Słoneczko zaszło, więc automatycznie zrobiło się zimno. Czuć panującą w granicach minus 8 stopni C temperaturę. Przyspieszamy więc dodatkowo tempo marszu, marząc o znalezieniu się w ciepłym pomieszczeniu :)
Dzisiejsza wycieczka na Pradziada należy do tych, które można uznać za mega udane. Dopisały pogoda i towarzystwo. Wędrowaliśmy 8 godzin łącznie z odpoczynkami. W tym czasie zrobiliśmy 22 km i 604 metry w górę :) Szkoda, że Jeseniki są daleko od nas....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz