piątek, 28 sierpnia 2009

Gubałówka - 26 lipca 2009 roku


Czekałam na nie rok bez dwóch tygodni i się doczekałam :) Tatry na horyzoncie już są.... Zaczynamy od Gubałówki. Nieco zmęczeni, bo wstaliśmy przed godziną 4, by pojechać z Wrocławia wcześniejszym pociągiem i nie tracić dnia. Senna (po dwóch godzinach snu), ale z wielkim optymizmem i radością w serduszku, znosiłam kolejne etapy męczącej podróży.
Godzina 13 - jesteśmy, jak zwykle nocujemy u Kasi :) Obiad, godzina drzemki i ruszamy zdobywać... Gubałówkę.... Oj, ile ta góra potrafi z człowieka wyciągnąć sił. Niby niziutka, ale stroma. Wchodzimy pod wyciągiem radia RMFFM, z góry pozdrawiają nas jadący w wagonikach turyści, którym albo nie chciało się wejść na górę, ale chcieli podziwiać piękno gór podczas jazdy.
Po niecałej pół godzinki szczyt zdobyliśmy, a tam jak zwykle tłumy.... W końcu Gubałówka to oprócz Giewontów, Kasprowych i Nosali jedna z bardziej uczęszczanych górek.
Co poza tłumami można zobaczyć na Gubałówce? Góry :) Wszęd i zowąd widać góry, piękna panorama każdego zachwyca, a mnie szczególnie :)
Giewont widać dziś pięknie. A tak a propos Giewontu, to dziś się dowiedziałam i nie mogłam uwierzyć i długo tego dojrzeć, że Giewont przypomina kształtem śpiącego rycerza :) Ale teraz już to wiem doskonale i nawet dostrzec potrafię :)
Krótki ogląd na jedną i druga stronę Tatr i schodzimy w dół, bo i wieczór się zbliża, a i jeszcze Krupówki trzeba odwiedzić i do Kościoła się wybrać. Zejście strome i chyba bardziej męczące niż samo wejście, ale Krupówki, oscypki i świderki czekają.... Degustujemy, ile się da :)
Powitanie z górami zaliczamy do udanych. Pora przygotować się do zdobywania prawdziwych GÓR!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz