W Tatrach
Błogosławiony świat
który szczytami równa ludzi
gdy w plecaku niesione serce
mówi,, dzień dobry,, każdemu
gdy oczy skaczą
po krawędziach piękna
a myśl uparta powtarza:
prochem jesteś.
Tu bez wartości
są wszystkie miedze
tu ręka rękę całuje w potrzebie
i skały mają zapach słodki
gdy cisza rozmawia z niebem.
J. Staniewski
To już kolejny dzień naszej wędrówki po Tatrach. Dziś jeszcze "załapujemy" się na ładną pogodę, z dobra widocznością, bo potem z tym będzie już dużo gorzej! W planach mamy dwudniową wspinaczkę z noclegiem w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Pakujemy więc większe bagaże: prowiant na dwa dni, który i tak się dość szybko skończył, zwłaszcza słodkości, coś do spania, mycia itp. Ruszamy z Czajek na busa i dostajemy się do Kuźnic. Znów zdzierają z nas przy kasie biletowej. Wredna pani nie chce mi sprzedać biletu ulgowego na moją kartę Euro 26....
Idziemy najpierw na Halę Gąsienicową. Tym razem niebieskim szlakiem przez Boczań (1224 m n.p.m), bo Doliną Jaworzynki wchodziliśmy rok temu. Zatrzymujemy się na Wielkiej Królowej Kopie (1532 m n.p.m.). Tu podziwiamy pana, który startował paralotnią. Tak, tego samego pana, który przed nami szedł i niósł na plecach 120 kg plecak, a potem kopał kamyki do worka. Jak się potem okazało w plecaku niósł paralotnię, a kamyki były mu potrzebne jako obciążenie. Na Królowej Kopie znajdują się bogate relikty epoki polodowcowej: dębik ośmiopłatkowy i wierzba zielna. Z lory tatrzańskiej należy także wspomnieć o skalnicy, goryczce i powojniku alpejskim.
Mijamy strażnikówki: Książówkę i Betlejemkę oraz 2 szałasy i docieramy do Murowańca (http://www.murowaniec.e-tatry.pl/index.php?m=schronisko). Schronisko jest położone w Dolinie Suchej Wody Gąsienicowej. Tu posilamy się i zachwycamy Kościelcem. Podziwiamy też zdjęcia tego, co nas jutro czeka, czyli Orlej Perci. Budzą one lęk i grozę, ale mnie to nie zraża. Przejście Orlą już postanowione było przed wyjazdem.
Ruszamy, bo szkoda czasu.
Robimy kilka pamiątkowych zdjęć nad Czarnym Stawem Gąsienicowym (rok temu już tu przecież byliśmy i szliśmy stąd na Karba i Kasprowy). Okrążamy Staw od lewej strony, kierując się na Zawrat (tak ten Zawrat, o którym ponad rok temu już myślałam). Po drodze mijamy wejścia na kolejne szlaki prowadzące do Orlej Perci (Kozi Wierch m.inn.) z napisami "Szlak bardzo trudny. Uwaga na spadające kamienie". Ale w końcu my lubimy wyzwania. Pierwsze z nich zaczynają się już ponad Stawem, kiedy droga pnie się coraz wyżej. Jak dla mnie to raj - turystów coraz mniej i wysokie góry. Dochodzimy do Zamarzłego Stawu, który co prawda nie jest zamarznięty, ale to właśnie tu czuję pierwszy raz w tym roku "zapach gór". Nie potrafię go określić, ale co jakiś czas i tylko wyłącznie w górach można go poczuć. Nie wiem, czy to jakaś górska roślinka go wydziela?? Jest bardzo typowy i za nim znów będę tęsknić przez kolejny rok.
Wreszcie są! - pierwsze w tym roku łańcuchy :) Pierwsze, ale czasami strasznie niebezpieczne. Momentami strach mnie ogarnął. Zaczyna się robić coraz chłodniej, a chmury pokrywają wyższe partie szczytów. Zresztą my sami jesteśmy już mniej więcej na wysokości 2000 m n.p.m. Z racji tego, że na szlaku jest mało ludzi ubieram długie spodnie.
Na prawo widzimy potężny Kościelec, a na nim ludzi małych jak mrówki, zaś w jego skałach maryjną figurkę ze zniczami. Zapewne ku czci jakiejś ofiary gór (o nich jeszcze pewnie będzie sporo). Podchodzimy już pod sam Zawrat i tu najgorszy łańcuch, którego, niestety, nie udało mi się pokonać przepisowo. Wchodzę, a właściwie wdrapuję się na czworaka, troszkę ryzykując, obok łańcuchów. Udało się! Jesteśmy na Zawracie. A stąd rozlega się piękny widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich, w zasadzie tylko na jej część z Zadnim Stawem Polskim. Teraz pora dostać się do schroniska i pomyśleć o noclegu. Idziemy, mijając po drodze kolejne Stawy w Dolince. Przy Wielkim Stawie Polskim wpadam w bagna, bo Jacuś chciał mi zrobić zdjęcie na tle pięknych kwiatuszków. Mokre buty próbuję osuszyć lekko chusteczką, by się nie przeziębić. Docieramy wreszcie do schroniska. Okazuje się, że miejsce noclegowe jest tylko na podłodze. To nam akurat nie przeszkadza, bo przerabialiśmy takie spanie rok temu w Chacie pod Rysmi. Za taki luksus życzą sobie 20 zł plus opłata klimatyczna. I dostajemy w ramach tej opłaty jeszcze koce, bo nie mamy ze sobą niczego, na czym moglibyśmy się położyć i czym przykryć (poza jednym śpiworem). Zanim podejmujemy decyzję o noclegu w tłumnym schronisku, idziemy do strażnika parku narodowego, licząc na to, że może u niego przenocujemy w bardziej dogodniejszych warunkach lokalowych. Witają nam tam jacyś ludzie urzędujący pod nieobecność strażnika i tłumaczą się brakiem miejsc, choć na nasze oko miejsca tam było jeszcze sporo. Wracamy do schroniska, płacimy za nocleg,a o 19.30 Jacuś rusza do punktu wydawania koców. Siadamy w rogu, na ławach rezerwując sobie tu miejsce na nocleg. Mamy nadzieję, że uda nam się spać na złączonych ławach. I tak też się stało :) Nawiązujemy znajomość z młodymi ludźmi ze Skierniewic, którzy nocują tu już trzeci dzień. Częstują nas herbatką, bo ta w schronisku kosztuje 4 zł, a my zupełnie zapomnieliśmy o zabraniu naszej od Kasi.
Myjemy się w lodowatej wodzie i czekamy, kiedy inni zaczną zajmować miejsca noclegowe i zsuwać ławy, bo sen nas morzy. W międzyczasie przygotowujemy sobie łóżeczko zrobione z trzech połączonych ze sobą ław, ścielimy na nie 5 koców, przykrywamy się śpiworem, a pod głowę wkładamy kurtkę, bo kocyki nie były zbyt przyjemne i ładnie pachnące. Mimo godziny 22 cisza nocna nie zapada i światło nie gaśnie, jacyś turyści gdzieś nad moją głową grają w karty. Poza tym słychać z oddali chrapanie pijanego pana, który w nocy spadł z ławki na Słowaków. Oj, takie są uroki spania w sali jadalnej schroniska... A o 5 rano pobudka, bo już część turystów pakowała się na szlak. Świt nastawał, witało nas słońce na przemian z mgłą....
Błogosławiony świat
który szczytami równa ludzi
gdy w plecaku niesione serce
mówi,, dzień dobry,, każdemu
gdy oczy skaczą
po krawędziach piękna
a myśl uparta powtarza:
prochem jesteś.
Tu bez wartości
są wszystkie miedze
tu ręka rękę całuje w potrzebie
i skały mają zapach słodki
gdy cisza rozmawia z niebem.
J. Staniewski
To już kolejny dzień naszej wędrówki po Tatrach. Dziś jeszcze "załapujemy" się na ładną pogodę, z dobra widocznością, bo potem z tym będzie już dużo gorzej! W planach mamy dwudniową wspinaczkę z noclegiem w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Pakujemy więc większe bagaże: prowiant na dwa dni, który i tak się dość szybko skończył, zwłaszcza słodkości, coś do spania, mycia itp. Ruszamy z Czajek na busa i dostajemy się do Kuźnic. Znów zdzierają z nas przy kasie biletowej. Wredna pani nie chce mi sprzedać biletu ulgowego na moją kartę Euro 26....
Idziemy najpierw na Halę Gąsienicową. Tym razem niebieskim szlakiem przez Boczań (1224 m n.p.m), bo Doliną Jaworzynki wchodziliśmy rok temu. Zatrzymujemy się na Wielkiej Królowej Kopie (1532 m n.p.m.). Tu podziwiamy pana, który startował paralotnią. Tak, tego samego pana, który przed nami szedł i niósł na plecach 120 kg plecak, a potem kopał kamyki do worka. Jak się potem okazało w plecaku niósł paralotnię, a kamyki były mu potrzebne jako obciążenie. Na Królowej Kopie znajdują się bogate relikty epoki polodowcowej: dębik ośmiopłatkowy i wierzba zielna. Z lory tatrzańskiej należy także wspomnieć o skalnicy, goryczce i powojniku alpejskim.
Mijamy strażnikówki: Książówkę i Betlejemkę oraz 2 szałasy i docieramy do Murowańca (http://www.murowaniec.e-tatry.pl/index.php?m=schronisko). Schronisko jest położone w Dolinie Suchej Wody Gąsienicowej. Tu posilamy się i zachwycamy Kościelcem. Podziwiamy też zdjęcia tego, co nas jutro czeka, czyli Orlej Perci. Budzą one lęk i grozę, ale mnie to nie zraża. Przejście Orlą już postanowione było przed wyjazdem.
Ruszamy, bo szkoda czasu.
Robimy kilka pamiątkowych zdjęć nad Czarnym Stawem Gąsienicowym (rok temu już tu przecież byliśmy i szliśmy stąd na Karba i Kasprowy). Okrążamy Staw od lewej strony, kierując się na Zawrat (tak ten Zawrat, o którym ponad rok temu już myślałam). Po drodze mijamy wejścia na kolejne szlaki prowadzące do Orlej Perci (Kozi Wierch m.inn.) z napisami "Szlak bardzo trudny. Uwaga na spadające kamienie". Ale w końcu my lubimy wyzwania. Pierwsze z nich zaczynają się już ponad Stawem, kiedy droga pnie się coraz wyżej. Jak dla mnie to raj - turystów coraz mniej i wysokie góry. Dochodzimy do Zamarzłego Stawu, który co prawda nie jest zamarznięty, ale to właśnie tu czuję pierwszy raz w tym roku "zapach gór". Nie potrafię go określić, ale co jakiś czas i tylko wyłącznie w górach można go poczuć. Nie wiem, czy to jakaś górska roślinka go wydziela?? Jest bardzo typowy i za nim znów będę tęsknić przez kolejny rok.
Wreszcie są! - pierwsze w tym roku łańcuchy :) Pierwsze, ale czasami strasznie niebezpieczne. Momentami strach mnie ogarnął. Zaczyna się robić coraz chłodniej, a chmury pokrywają wyższe partie szczytów. Zresztą my sami jesteśmy już mniej więcej na wysokości 2000 m n.p.m. Z racji tego, że na szlaku jest mało ludzi ubieram długie spodnie.
Na prawo widzimy potężny Kościelec, a na nim ludzi małych jak mrówki, zaś w jego skałach maryjną figurkę ze zniczami. Zapewne ku czci jakiejś ofiary gór (o nich jeszcze pewnie będzie sporo). Podchodzimy już pod sam Zawrat i tu najgorszy łańcuch, którego, niestety, nie udało mi się pokonać przepisowo. Wchodzę, a właściwie wdrapuję się na czworaka, troszkę ryzykując, obok łańcuchów. Udało się! Jesteśmy na Zawracie. A stąd rozlega się piękny widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich, w zasadzie tylko na jej część z Zadnim Stawem Polskim. Teraz pora dostać się do schroniska i pomyśleć o noclegu. Idziemy, mijając po drodze kolejne Stawy w Dolince. Przy Wielkim Stawie Polskim wpadam w bagna, bo Jacuś chciał mi zrobić zdjęcie na tle pięknych kwiatuszków. Mokre buty próbuję osuszyć lekko chusteczką, by się nie przeziębić. Docieramy wreszcie do schroniska. Okazuje się, że miejsce noclegowe jest tylko na podłodze. To nam akurat nie przeszkadza, bo przerabialiśmy takie spanie rok temu w Chacie pod Rysmi. Za taki luksus życzą sobie 20 zł plus opłata klimatyczna. I dostajemy w ramach tej opłaty jeszcze koce, bo nie mamy ze sobą niczego, na czym moglibyśmy się położyć i czym przykryć (poza jednym śpiworem). Zanim podejmujemy decyzję o noclegu w tłumnym schronisku, idziemy do strażnika parku narodowego, licząc na to, że może u niego przenocujemy w bardziej dogodniejszych warunkach lokalowych. Witają nam tam jacyś ludzie urzędujący pod nieobecność strażnika i tłumaczą się brakiem miejsc, choć na nasze oko miejsca tam było jeszcze sporo. Wracamy do schroniska, płacimy za nocleg,a o 19.30 Jacuś rusza do punktu wydawania koców. Siadamy w rogu, na ławach rezerwując sobie tu miejsce na nocleg. Mamy nadzieję, że uda nam się spać na złączonych ławach. I tak też się stało :) Nawiązujemy znajomość z młodymi ludźmi ze Skierniewic, którzy nocują tu już trzeci dzień. Częstują nas herbatką, bo ta w schronisku kosztuje 4 zł, a my zupełnie zapomnieliśmy o zabraniu naszej od Kasi.
Myjemy się w lodowatej wodzie i czekamy, kiedy inni zaczną zajmować miejsca noclegowe i zsuwać ławy, bo sen nas morzy. W międzyczasie przygotowujemy sobie łóżeczko zrobione z trzech połączonych ze sobą ław, ścielimy na nie 5 koców, przykrywamy się śpiworem, a pod głowę wkładamy kurtkę, bo kocyki nie były zbyt przyjemne i ładnie pachnące. Mimo godziny 22 cisza nocna nie zapada i światło nie gaśnie, jacyś turyści gdzieś nad moją głową grają w karty. Poza tym słychać z oddali chrapanie pijanego pana, który w nocy spadł z ławki na Słowaków. Oj, takie są uroki spania w sali jadalnej schroniska... A o 5 rano pobudka, bo już część turystów pakowała się na szlak. Świt nastawał, witało nas słońce na przemian z mgłą....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz