wtorek, 25 sierpnia 2015

Dolina Kościeliska - Jaskinia Mroźna - Hala Ornak - Smreczyński Staw - Kiry (Tatry) - 3 sierpnia 2015


Dziś miała być w planach Dolina Roztoki i Pięciu Stawów, ale spojrzenie w niebo chwilę przed odjazdem busa zweryfikowało nasze plany i zamiast jechać na Palenicę Białczańską obraliśmy kierunek do Kir. Decyzja jak najbardziej słuszna, bowiem pogoda tego dnia nie rozpieszczała ani trochę.
Dolina Kościeliska wita nas jak zwykle tłumami ludzi i pojawiającym się obrazem zniszczeń po halnym, jaki przeszedł w grudniu 2013 roku. Rok temu pamiętam trwającą u zwózkę połamanych drzew. W tym roku widać, że teren uprzątnięty, ale obraz po wichurze tragiczny.
Pomimo wiszących nad nami chmur jest strasznie duszno. Mam nadzieję, że poranna burza na nie złapie. Idziemy dość szybkim krokiem i po jakiś 30 minutach docieramy do czarnego szlaku, prowadzącego do Jaskini Mroźnej. Jest tu drewniany mostek, a za nim Lodowe Źródełko. I właśnie w tym momencie zaczyna padać deszcz. Można było się go dziś spodziewać, ale miałam nadzieję, że pojawi się później. Podchodząc po jaskinię pocimy się więc w znienawidzonych przeze mnie płaszczach przeciwdeszczowych. Szlak dość mocno pnie się w górę, kamiennymi schodkami (na wysokość 1100 m n.p.m.). Słyszę za sobą głosy osób: "Gdybym wiedział, że to tak wysoko i mocno pod górę, to nigdy bym tu nie poszedł".  A mnie się ta droga bardzo podoba :)


Pod jaskinią w deszczu kupujemy bilety i szybko chowamy się w jej wnętrzu. Panuje tu przyjemny chłodek, ale nie jest zimno. Jest za to ślisko i mokro. Trzeba uważać, żeby się nie poślizgnąć, a przede wszystkim nie wpaść do wody. Pomocne w niektórych miejscach okazują się metalowe poręcze. Co chwilę przystajemy, bowiem tworzą się korki, zwłaszcza w bardziej stromych, węższych lub niższych miejscach. Michał ma radochę ogromną - w końcu jest pierwszy raz w prawdziwej jaskini, a do tego jest mały, więc nie musi się schylać ani nigdzie przeciskać :) 773 metry groty jaskini pokonujemy w około 20 minut, podziwiając jednocześnie rzeźny krasowe.
Z jaskini schodzimy inną drogą niż wchodziliśmy. Przed sobą mamy turnię Sowę. Wchodzimy na zielony szlak, prowadzący na Halę Ornak. Za kilka minut docieramy do Polany Pisanej. Deszcz na szczęście ustał na chwilę, by pod schroniskiem wrócić ze zdwojoną siłą. Chwilę potem mijamy znaki kierujące do Wąwozu Kraków i Jaskiń Mylnej i Raptawickiej. I w tym momencie pojawia się narzekanie naszego małego podróżnika, bo on chce iść do Smoczej Jamy i Jaskini Raptawickiej. Dziś nawet tego w planach nie mieliśmy. Może i zaryzykowałabym jedną z jaskiń, ale brak latarki na to nie pozwolił. Nieco niezadowolony idzie na Halę Ornak. Tam humor mu się poprawia, bo wbija sobie do książeczki 4 piękne pieczątki, w tym jedną z groźnym niedźwiadkiem. Niestety, zaczyna strasznie lać. Siedzimy pod daszkiem popijając szarlotkę kawą i czekając choćby na mżawkę. Ale ona nie nadchodzi. Znowu jesteśmy zmuszenie przeprosić płaszcze. Ale to nie koniec wędrówki. Jeszcze został na dziś Smreczyński Staw. Tyle razy byłam już w Dolinie Kościeliskiej i jeszcze ani razu nie odwiedziłam go. Zawsze, obierając wyższe szczyty, on pozostawał na uboczu.


Staw leży na wysokości 1226 m n.p.m. powyżej Doliny Kościeliskiej, u wylotu Doliny Pyszniańskiej. Otoczony jest lasem, ponad nim górują szczyty, m. in. Smreczyński Wierch, Błyszcz, Starobociański Wierch. Znajduje się ona na obszarze ochrony ścisłej "Pyszna, Tomanowa, Pisana".
Nad Staw prowadzi od Hali Ornak czarny szlak (około 30 minut w górę). Można go podziwiać tylko z pomostu.
Schodzimy już na szczęście w bezdeszczowej pogodzie, ale za to ubłoceni po łokcie (efekt zwiedzania jaskini i błota na szlaku).




 



 

3 komentarze:

  1. :-) cóż, miałaś pogodę jak my rok temu. Tylko z deszczem moja połowica miała oryginalne odejście bo chodził w shircie nawet w ulewy-wychodził z założenia,że jak ma być mokry od potu pod kurtką przeciwdeszczową, to woli być mokry od deszczu ;-).
    Eeech zainspirowałaś mnie,żeby odświeżyć fotki i zamiast bloga o ciuszkach-jakże banalnych na dłuższą metę-pokazać gdzie byliśmy i co widzieliśmy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Na szczęście deszcz nie był tak męczący i w zasadzie pojawiał się chwilami. Potem był tylko jeszcze jeden dzień z burzą i na koniec słoneczko :) Codziennie chodziliśmy, więc wyjazd zaliczam do bardzo udanych! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) ja miałam tak,że od południa lało więc był bieg żeby do 11 coś zobaczyć a potem wracać ;-). A Mariusz...cóż, uznawał,że nie po to przyjechał w góry i nawet jak padało trapery na nogi,plecaka i..jazd ;-). No i obawiam się,że dla Tatr zdradzimy nasze ukochane Karkonosze.:-)

      Usuń