Samochód zostawiamy na jednym z wielu parkingów zlokalizowanych na Siwej Polanie (najbliżej wejścia na szlak). Koszt to 15 zł za cały dzień. Na parkingu jest jeszcze względnie pusto, ale widać, że powoli się zapełnia, a turystów przybywa z każdą chwilą. Panowie parkingowi naganiają od samego początku ulicy, by u nich zostawić samochód. Niżej co prawda jest taniej o 5 zł, ale trzeba dalej iść. Może nie ma to znaczenia, kiedy wybieramy się na krótki spacer, ale gdy w planach mamy dłuższą wycieczkę w wyższe rejony Tatr kilometr czy dwa czasem mają już znaczenie.
Zanim wejdziemy do doliny mijamy punkt kas i kupujemy bilety wstępu i ruszamy dalej. Sprzedażą biletów w tym miejscu zajmuje się Wspólnota Leśna 8 Uprawnionych Wsi w Witowie, która zawiaduje częścią terenu, przez który będziemy przechodzić. Po uiszczeniu opłaty mijamy wiele bacówek sprzedających bunc i oscypki. Na razie jednak wszystkie z nich są zamknięte. Na środkowej części Siwej Polany mamy żelazny krzyż wmurowany w pomnik. Upamiętnia on lądowanie w tym miejscu papieskiego helikoptera w 1983 roku.
Z Siwej Polany na Polaną Chochołowską zimą można dostać się w zasadzie tylko pieszo. Latem natomiast jest kilka opcji. Najpopularniejsza jest chyba piesza wędrówka, która zajmuje około 2 godzin. Wielu korzysta także z wypożyczalni rowerów i dostaje się nimi albo na Polaną Huciską albo jedzie jeszcze dalej (Leśniczówka Chochołowska), gdzie znajduje się kolejny punkt zwrotu dwóch kółek. Alternatywą staje się też kolejka "Rakoń" kursująca na polanę Huciską. Sami raz z niej korzystaliśmy i przyznam, że jest to dobra opcja na zaoszczędzenie czasu i sił podczas podejścia czy też zejścia tę wyjątkowo długą doliną, która w wielu przypadkach jest bazą wypadową na wyższe szczyty.
Wędrujemy początkowo wzdłuż potoku Siwa Woda, który potem przechodzi w Chochołowski Potok. Ten ma długość ponad 8 km i w wielu miejscach płynąca w nim woda tworzy klimatyczną mgiełkę, będącą najprawdopodobniej przyczyną różnic temperatury. Na polanie Huciska mijamy tablicę informującą o stopniu zagrożenia lawinowego (mamy "dwójkę") i punkt sprawdzania detektorów lawinowych. Idąc dalej mijamy wiele bardzo atrakcyjnych tworów górskich, np. wrota i bramy skalne. Pierwszym z nich jest Niżnia Brama Chochołowska.
Po mniej więcej 1 godzinie i 30 minutach docieramy do Polany Trzydniówka. Tu zaczyna się czerwony szlak, prowadzący na Trzydniowiański Wierch. Położona jest ona na wysokości 1080 m n.p.m., czyli mamy około 600 metrów pod górę i 110 minut drogi według mapy. Znaki pokazują nieco dłuższy czas przejścia. Nie jest więc źle. Niecałe 2 godziny i będziemy na szczycie. Na odejściu szlaku czerwonego zakładamy raki, bowiem szlak od samego początku jest stromy. Jak na razie nie czuć wiatru ani silnego mrozu. Widoków jak na razie nie ma żadnych i chyba się na nie nie zanosi zwłaszcza że chwilami widoczność jest ograniczona do kilku metrów.
Początkowy fragment drogi jest przyjemny. Powyżej polany ma swój wylot żleb Krowiniec, czasami nazywany (błędnie) Krowim Żlebem. Jednak po kilkunastu minutach droga pnie się mocno pod górę i wydaje się nie mieć końca. Szczególnie męczące jest podejście pod Krowiniec. Droga przez las dłuży się, a widokówbrak. Poza tym cały czas jest stromo i ślisko. Bez raków i kijków ciężko byłoby tu podejść, nie mówiąc już o zejściu. Kiedy wychodzimy na grań odczuwamy mocne podmuchy wiatru, a pogoda zaczyna się psuć. Tuż przed szczytem zatrzymujemy się, aby ubrać się cieplej i zmienić rękawice, bo w tych, które mamy ręce drętwieją z zimna. Jest około 10 stopni na minusie, przy czym odczuwalna temperatura wynosi około minus 18 stopni.
Póki się przemieszczamy nie jest źle, ale zatrzymanie się na 10 minut na szczycie Trzydniowiańskiego Wierchu było złym pomysłem, bowiem w jednej chwili poczuliśmy dotkliwy chłód. Wracając do szczytu, na którym jesteśmy, to Trzydniowiański Wierch znajduje się na dość długiej północnej grani Kończystego Wierchu. Ma dwa wierzchołki: niższy o wysokości1758 m n.p.m. Na południe, ok. 150 m od niego w południowej grani znajduje się drugi, nienazwany wierzchołek o wysokości 1762 m n.p.m. Widoki ze szczytu są cudowne. Błyszcz, Starobociański, Kończysty, Jarząbczy, Rohacze. W oddali widać Giewont, Czerwone Wierchy. Można dostrzec Rysy, Krywań (tych dziś nam nie było dane zobaczyć), a nawet odległą Babią Górę.
Na szczycie znajduje się skrzyżowanie szlaków turystycznych. Dla tych, którzy mają już dość mogą wrócić do Doliny Chochołowskiej czerwonym szlakiem prowadzącym przez Dolinę Jarząbczą. Jednak szlak zimą, zwłaszcza przy dużym zagrożeniu lawinowym nie jest polecamy.
Pamiętam, że jak byłam na Trzydniowiańskim Wierchu półtora miesiąca temu było równie zimno, ale przynajmniej było coś widać. Dziś o widokach można zapomnieć. Na szczycie wieje, ale nie jest jeszcze źle. To, co się będzie działo na kolejnym szczycie, czyli Kończystym Wierchu można dopiero nazwać fatalnymi warunkami. Na Kończysty Wierch z miejsca, gdzie jesteśmy jest 55 minut drogi zielonym szlakiem. Niby niedużo i w sumie chyba gdzieś tyle czasu idziemy. Do pokonania jest około 300 metrów przewyższenia, co przy zrobionej już sporej ilości metrów w pionie nie jest jakąś znaczącą wysokością. Na samym początku mijamy Czubik, nie wchodząc jednak na szczyt. Zimą w kilku miejscach na tym szlaku należy zachować szczególną ostrożność, bo prowadzi on zboczem o dość dużym nachyleniu.
Podejście na sam szczyt Kończystego Wierchu odbywa się nieco na azymut. Szlak jest zawiany, widoczność na 2-3 metry, więc przydaje się GPS. Bez niego łatwo się zgubić, co uświadomiliśmy sobie, będąc właśnie dziś na Kończystym Wierchu. Silny wiatr, zerowa widoczność, około odczuwalne 20 stopni na minusie. Jeszcze chyba nigdy nie zamarzły mi tak włosy i rzęsy :)
Kończysty Wierch, zwany także Kończystą nad Jarząbczą to szczyt o wysokości 2002 m w Tatrach Zachodnich, leżący w grani głównej Tatr, pomiędzy Starorobociańskim Wierchem, oddzielony od niego Starorobociańską Przełęczą (1975 m), i Jarząbczym Wierchem , od którego oddziela go Jarząbcza Przełęcz (1954 m).
W planach mieliśmy dziś wejście na Starorobociański Wierch, a następnie powrót przez Ornak. Niestety, warunki są fatalne, a wiatr zawiewa szlak w kilka minut. Nasze ślady, którymi szliśmy na szczyt po kilku minutach są już niewidoczne, a praktycznie zerowa widoczność uniemożliwia orientację w terenie. Dalsza droga w zasadzie wydaje się z jednej strony bez sensu, a z drugiej dość nieodpowiedzialna. Podejmujemy więc decyzję o powrocie tym samym szlakiem.
Na powrocie wstępujemy do schroniska PTTK na Polanie Chochołowskiej, które dziś pomimo kiepskiej pogody przeżywa prawdziwe oblężenie. Z miejsca, gdzie czerwony szlak prowadzi na Trzydniowiański Wierch do schroniska jest około 20 minut drogi. Szlak prowadzi na tym odcinku przez kawałek lasem, a następnie przez Polanę Chochołowską, na której jest sporo klimatycznych zabytkowych chat góralskich. Położona jest ona na średniej wysokości 1100 m n.p.m. To największa polana w polskich Tatrach. Prowadzony jest tu kulturowy wypas owiec. Atrakcję stanowią jednak krokusy, które bujnie kwitną na wiosnę.
Powrót ze schroniska to niestety pokonanie około 8 km latem asfaltowej, a teraz lekko oblodzonej drogi. Zawsze, kiedy wracamy z dłuższych wycieczek, ten odcinek jest najgorszy. Czas dłuży się niemiłosiernie, a pokonywane kilometry mijają jakoś wolno.
Dzisiejsza wycieczka to pokonanie 25 km, 8 godzin wędrowania i 1400 metrów przewyższenia. Widoków niestety nie mieliśmy żadnych, zmierzyliśmy się za to z potęgą gór.
Hehe, niezła zadyma, ale było całkiem spoko pomimo takiej pogody 😜😜😜
OdpowiedzUsuń