czwartek, 7 grudnia 2017

Szklarska Poręba - Kamieńczyk - Hala Szrenicka - Szklarska Poręba - 2 grudnia 2017


Dziś cel wycieczki był jeden - zabawy w śniegu i zjazd na jabłuszku z Hali Szrenickiej. Po raz pierwszy nie miałam nawet nic przeciwko temu, że pogoda nie była idealna, a widoków praktycznie żadnych. Stęsknieni za dużą ilością śniegu, chcieliśmy skorzystać z jego uroków i wypróbować nowe jabłuszka. Padło na Halę Szrenicką, bo z niej zjeżdża się najlepiej: jest dość stromo, droga szeroka i można na jabłuszku pokonać praktycznie cały odcinek od hali do Kamieńczyka. Dziś tak właśnie było. Ciekawie zjeżdża się też spod schroniska pod Łabskim Szczytem czy z Wysokiego Kamienia. Jeszcze kilka innych wypróbowanych miejsc na jabłuszko mamy. Zawsze, jak tylko jest śnieg noszę je przypięte do plecaka, bo każda choćby najmniejsza górka do zjazdu sprawia olbrzymią frajdę.
Startujemy ze Szklarskiej Poręby i pierwszy odcinek prowadzący do Kamieńczyka pokonujemy dość szybko. Co prawda na samym początku szlak jest dość mocno oblodzony i trochę żałuję, że poprzedniego wieczoru wyjęłam raki z plecaka. Na szczęście nie jest tak źle, a lód szybko ustępuje grubej warstwie śniegu. Michał spragniony jest jabłuszka tak bardzo, że tuż za Kamieńczykiem, po pokonaniu kilkudziesięciu metrów w górę zaczyna zjazdy. Wchodzi, zjeżdża, wchodzi, zjeżdża i tak bez końca. Coś czuję, że to będzie najdłuższe w historii wejście na Halę Szrenicką. I tak też faktycznie jest, bo zajmuje nam 2,5 godziny. Im wyżej, tym śniegu więcej, a co się z tym wiąże - postoje są coraz dłuższe. W śniegu trzeba się przecież porządnie wytarzać, zrobić na nim aniołka, spróbować go, poturlać się - wyobraźnia mojego dziecka w tej kwestii nie ma granic. Wygląda jak śniegowy bałwanek, którego ciężko skłonić do dalszej wędrówki.



Idziemy więc w żółwim tempie, ludzi o tej porze jeszcze niewielu, więc można zachwycić się ciszą i spokojem. Lekki mrozik (około minus 4 stopni) nie daje się odczuć. Wprost przeciwnie - jest ciepło.
Hala Szrenicka wita nas raczej tradycyjnie zamglonym widokiem i praktycznie zerową widocznością. Pomijając jedno zimowe wejście to chyba zawsze trafiałam tu na pogodę bez widoków i schronisko wyłaniające się nagle z gęstej mgły.
Rezygnujemy z wejścia na Szrenicę. I tak nic nie będzie z niej widać, a na Szrenicy byliśmy już wiele, wiele razy i w przeciwieństwie do Hali Szrenickiej wiele razy sporo z niej widzieliśmy. Leniwie przysiadamy więc w schronisku, które po zmianie wystroju prezentuje się o wiele przyjemniej. A na dodatek posiada stół z piłkarzykami, w które zawsze z Michałem gramy.
Powrót z Hali Szrenickiej to długo wyczekiwany zjazd na jabłuszkach, który odbywa się w ekspresowym tempie. Nie sądziłam wcześniej, że na jabłuszku można rozwinąć taką prędkość i po przejechaniu pierwszych kilkudziesięciu metrów stwierdzam, że chyba na takie coś jak jabłuszko to trzeba mieć kurs. Dzieci, zjeżdżając nie zastanawiają się nad tym, gdzie i z jaką prędkością pędzą. Mój zjazd kończy się kilkoma  siniakami i krótkim podsumowaniem mojego syna: "Bo ty mama nie umiesz zjeżdżać" :)

Zjeżdżamy do samego Kamieńczyka. Potem trzeba już iść na nóżkach, bo śniegu za mało, kamyczki wystają, za płasko i ludzi za dużo. Odcinek od Kamieńczyka do Szklarskiej to chyba jeden z najbardziej nielubianych przeze mnie szlaków w Karkonoszach. Zazwyczaj schodzimy nim w takiej godzinie, że zmierzają tu tłumy. Dziś jest podobnie. Ciężko się przecisnąć między nimi. Na szczęście to tylko pół godziny drogi, więc można je przeżyć. Nasyceni śniegiem i szaleństwami na nim możemy zadowoleni wracać do domu.
12 km spacerek do naszego ulubionego schroniska możemy zaliczyć do udanych :)




























1 komentarz:

  1. A ja się wybieram w styczniu w te okolice na narty biegowe. Mam nadzieję, że śnieg się utrzyma.

    OdpowiedzUsuń