Jak ciche są te góry, gdy leżą pod śniegiem,
zaszyte w biały całun kosówkowym ściegiem!
Choć nieżywe na pozór, są tylko w letargu.
Czasem wstrząsną się, z piersi zrzucą stosy piargów
i przeciągną się we śnie.
Miało być tak ciepło, a tymczasem Karkonosze przywitały nas ogromną ilością śniegu. Wszystko zarezerwowane, zaliczka wpłacona, a ja gotowa i spragniona wyjazdu. Mimo niekorzystnych prognoz pogodowych ruszamy w piątek 16 października. Może nie będzie tak źle z tym śniegiem - myślę sobie, jadąc do Karpacza. Tymczasem już za Bolkowem zostajemy osaczeni przez śnieg, którego przybywa z każdym kilometrem. w Karpaczu główna droga jest odśnieżona, gorzej z bocznymi, a na takie właśnie mamy jechać. Dobrze, że mamy zimowe opony, bo podjazd do Pensjonatu Halnego jest dość stromy i zasypany śniegiem. Kopiemy się w nim kilka razy, ale udaje się nam w końcu dotrzeć na miejsce noclegu. A tu kolejne zaskoczenie: okazuje się, że w ośrodku nie ma prądu (powód: sypiący śnieg). Cóż... - dostajemy świeczkę i idziemy się rozpakować do naszego pokoiku.
Sobotni ranek zapowiada się przyjemnie. Śnieg przestał padać, a temperatura waha się w granicach zera stopni. Mamy więc optymalną w tych warunkach pogodę do górskich wędrówek. Z racji tego, że mieszkamy pod Wangiem, dojście do szlaku zajmuje nam niecałe 10 minut. Tam, oczywiście, czeka na nas budka z biletami uprawniającymi do wejścia do Parku Narodowego. Na szczęście uprzejmy pan sprzedaje nam 2 ulgowe bez proszenia o legitymacje.
Ruszamy na zimową wspinaczkę do Samotni i Strzechy Akademickiej. Chwilę po wejście na szlak ściągam bluzę, którą mam pod kurtką, bo jest ciepło. Droga nam znajoma dziś wydaje się nieco obca. Zewsząd widać tylko śnieg: drzewa, jeszcze, zielone uginają się pod naporem śniegu. Szlak ledwo przetarty. Idziemy więc, brodząc w śniegu prawie po kolana. Dobrze, że pożyczyłam sobie od siostry wysokie buty, bo już miałabym w butach mokro i pełno śniegu (tak, jak ma Jacek). Brodzę więc po zaspach i fotografuję, bo przecież w październiku tyle śniegu w Karkonoszach to rzadkość. Przypomina mi się górski śnieg z majowego pobytu. Tamten był taki strasznie mokry, topniejący i nieprzyjemny, a ten dzisiejszy... świeżutki, bialutki puszek :) Aż przyjemnie po nim iść. Na szlaku mijamy tylko nielicznych turystów (jakaś wycieczka i parę osób indywidualnie zdobywających szczyty).
Żałuję, że nie widać Śnieżki. Wszędzie tylko wszechogarniająca biel. Jeszcze nigdy nie byłam zimą w górach, może dlatego teraz zachwycam się pejzażem. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy odwiedzić Kocioł Małego Stawu i stamtąd dostaniemy się do Strzechy Akademickiej. Trasa nie jest długa, więc się nie spieszymy. Przejście całej trasy razem z odpoczynkami w schroniskach zajęło nam 4 godziny. Docieramy do Małego Stawu, który zachwyca nas bajkowym widokiem. Staw jest chyba zamarznięty, albo pokryty śniegiem. Samotnia przykryta śniegiem również - prawie po sam dach. Idziemy do środka ogrzać się herbatką. Brrr... moje spodnie są już mokre do kolan, a przed nami jeszcze troszkę drogi. Na szczęście w butach mam sucho :)
Około południa wychodzi słoneczko, które odbija się od śniegu i tak razi w oczy, że nic prawie nie widać. Przed oczami mam ciemno, a czeka nas wędrówka ledwo co przetartym szlakiem z Samotni do Strzechy. Tu śnieg momentami sięga po pas. Brodzimy w zaspach, próbując przechytrzyć słońce odbijające się od śniegu, bo każde zachwianie grozi upadkiem ze szlaku w miękki puch, z którego wygrzebać się czasem nie jest łatwo. Mimo ogromnego śniegu za jakieś 10 minut jesteśmy w Strzesze Akademickiej. Tam witamy się z bałwankiem marznącym pod schroniskiem i idziemy do środka po pieczątkę do książeczki GOT. Pod Strzechą usypanego śniegu chyba z półtora metra. I jeszcze panowie usypują stertę zrzucając śnieg z dachu.
Zejście do Karpacza przebiega w mniej sprzyjających warunkach, gdyż słońca zachodzi, a mgła robi się coraz większa. Widoczność jest minimalna, a dodatkowo zaczyna prószyć śnieg. Poza tym w połowie drogi orientujemy się, że schodziliśmy nie tym szlakiem, co planowaliśmy. Chcieliśmy wyjść pod Wangiem, idąc przez Polanę, a jakimś dziwnym trafem zeszliśmy tak zwanym torem saneczkowym i wyszliśmy niedaleko Orlinka. Widać tamta droga była zasypana.
Trafiliśmy na optymalne warunki do wspinaczki:) Dzień później śnieg sypał okropnie, więc wtedy z wyjścia byłyby nici.
zaszyte w biały całun kosówkowym ściegiem!
Choć nieżywe na pozór, są tylko w letargu.
Czasem wstrząsną się, z piersi zrzucą stosy piargów
i przeciągną się we śnie.
Miało być tak ciepło, a tymczasem Karkonosze przywitały nas ogromną ilością śniegu. Wszystko zarezerwowane, zaliczka wpłacona, a ja gotowa i spragniona wyjazdu. Mimo niekorzystnych prognoz pogodowych ruszamy w piątek 16 października. Może nie będzie tak źle z tym śniegiem - myślę sobie, jadąc do Karpacza. Tymczasem już za Bolkowem zostajemy osaczeni przez śnieg, którego przybywa z każdym kilometrem. w Karpaczu główna droga jest odśnieżona, gorzej z bocznymi, a na takie właśnie mamy jechać. Dobrze, że mamy zimowe opony, bo podjazd do Pensjonatu Halnego jest dość stromy i zasypany śniegiem. Kopiemy się w nim kilka razy, ale udaje się nam w końcu dotrzeć na miejsce noclegu. A tu kolejne zaskoczenie: okazuje się, że w ośrodku nie ma prądu (powód: sypiący śnieg). Cóż... - dostajemy świeczkę i idziemy się rozpakować do naszego pokoiku.
Sobotni ranek zapowiada się przyjemnie. Śnieg przestał padać, a temperatura waha się w granicach zera stopni. Mamy więc optymalną w tych warunkach pogodę do górskich wędrówek. Z racji tego, że mieszkamy pod Wangiem, dojście do szlaku zajmuje nam niecałe 10 minut. Tam, oczywiście, czeka na nas budka z biletami uprawniającymi do wejścia do Parku Narodowego. Na szczęście uprzejmy pan sprzedaje nam 2 ulgowe bez proszenia o legitymacje.
Ruszamy na zimową wspinaczkę do Samotni i Strzechy Akademickiej. Chwilę po wejście na szlak ściągam bluzę, którą mam pod kurtką, bo jest ciepło. Droga nam znajoma dziś wydaje się nieco obca. Zewsząd widać tylko śnieg: drzewa, jeszcze, zielone uginają się pod naporem śniegu. Szlak ledwo przetarty. Idziemy więc, brodząc w śniegu prawie po kolana. Dobrze, że pożyczyłam sobie od siostry wysokie buty, bo już miałabym w butach mokro i pełno śniegu (tak, jak ma Jacek). Brodzę więc po zaspach i fotografuję, bo przecież w październiku tyle śniegu w Karkonoszach to rzadkość. Przypomina mi się górski śnieg z majowego pobytu. Tamten był taki strasznie mokry, topniejący i nieprzyjemny, a ten dzisiejszy... świeżutki, bialutki puszek :) Aż przyjemnie po nim iść. Na szlaku mijamy tylko nielicznych turystów (jakaś wycieczka i parę osób indywidualnie zdobywających szczyty).
Żałuję, że nie widać Śnieżki. Wszędzie tylko wszechogarniająca biel. Jeszcze nigdy nie byłam zimą w górach, może dlatego teraz zachwycam się pejzażem. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy odwiedzić Kocioł Małego Stawu i stamtąd dostaniemy się do Strzechy Akademickiej. Trasa nie jest długa, więc się nie spieszymy. Przejście całej trasy razem z odpoczynkami w schroniskach zajęło nam 4 godziny. Docieramy do Małego Stawu, który zachwyca nas bajkowym widokiem. Staw jest chyba zamarznięty, albo pokryty śniegiem. Samotnia przykryta śniegiem również - prawie po sam dach. Idziemy do środka ogrzać się herbatką. Brrr... moje spodnie są już mokre do kolan, a przed nami jeszcze troszkę drogi. Na szczęście w butach mam sucho :)
Około południa wychodzi słoneczko, które odbija się od śniegu i tak razi w oczy, że nic prawie nie widać. Przed oczami mam ciemno, a czeka nas wędrówka ledwo co przetartym szlakiem z Samotni do Strzechy. Tu śnieg momentami sięga po pas. Brodzimy w zaspach, próbując przechytrzyć słońce odbijające się od śniegu, bo każde zachwianie grozi upadkiem ze szlaku w miękki puch, z którego wygrzebać się czasem nie jest łatwo. Mimo ogromnego śniegu za jakieś 10 minut jesteśmy w Strzesze Akademickiej. Tam witamy się z bałwankiem marznącym pod schroniskiem i idziemy do środka po pieczątkę do książeczki GOT. Pod Strzechą usypanego śniegu chyba z półtora metra. I jeszcze panowie usypują stertę zrzucając śnieg z dachu.
Zejście do Karpacza przebiega w mniej sprzyjających warunkach, gdyż słońca zachodzi, a mgła robi się coraz większa. Widoczność jest minimalna, a dodatkowo zaczyna prószyć śnieg. Poza tym w połowie drogi orientujemy się, że schodziliśmy nie tym szlakiem, co planowaliśmy. Chcieliśmy wyjść pod Wangiem, idąc przez Polanę, a jakimś dziwnym trafem zeszliśmy tak zwanym torem saneczkowym i wyszliśmy niedaleko Orlinka. Widać tamta droga była zasypana.
Trafiliśmy na optymalne warunki do wspinaczki:) Dzień później śnieg sypał okropnie, więc wtedy z wyjścia byłyby nici.
Ale widoki! Mam nadzieję, że na ferie będzie tak śnieżnie, jak na zdjęciach :)
OdpowiedzUsuń