Szybki wypad w Tatry na koniec wakacji i jak zwykle dylemat, jaki szczyt wybrać na jedno wejście przy niepewnej pogodzie (zapowiadane od południa burze). Świnica, Kościelec, Szpiglasowy Wierch – wszystko kusi i wszystko piękne oraz idealne tak na pół, góra ¾ dnia. Ostatecznie wybór pada na Kościelec (2155 m n.p.m.) – 20 km, 1100 metrów przewyższenia, spokojnie da się tę trasę zrobić przed zapowiadanymi burzami albo być już w schronisku, gdy one nadejdą. Z racji, że śpimy w Murzasichle, to czarny szlak z Brzezin najbardziej nam pasuje pod kątem startu.
Tak, tak – już kiedyś pisałam, że nigdy więcej tym szlakiem nie pójdę, bo jest wyjątkowo nudny i męczący pod kątem rodzaju kamieni, po których się idzie. Ale … ale właśnie on dziś był najlepszy pod względem logistycznym. Do Kuźnic mieliśmy za daleko, a i z zaparkowaniem blisko szlaku też byłby problem, busy jeszcze nie jeździły. Raniutko pojawiamy się więc na prawie już pełnym przydrożnym parkingu, gdzie ten co zawsze pan kasuje od nas 35 zł. Po kilku metrach kolejny punkt poboru opłat, czyli kasy TPN, a potem już witaj przygodo, bo Kościelec czeka.
Idziemy więc Doliną Suchej Wody Gąsienicowej. Przebiega
przez nią granica między Tatrami Zachodnimi i Wysokimi. Jej nazwa pochodzi od
płynącego dnem doliny potoku Sucha Woda, którego koryto często jest suche, a
woda płynie podziemnymi przepływami.
Po 45 minutach od startu docieramy na Psią Trawkę. Jest
to polana, która początkowo należała do Hali Pańszczyca. Nazwa polany pochodzi
od trawy bliźniczki psiej trawki. Jest to gatunek charakterystyczny dla bardzo
jałowych gleb. Od kiedy polana przestała być użytkowana, psia trawka już tu nie
rośnie. Niech nikogo nie zwiedzie nazwa polana, bo tak naprawdę po zaprzestaniu
wypasu teren zarósł lasem. Dziś mamy tu tylko ławeczki i troszkę więcej
przestrzeni.
Stąd do Murowańca jest około 1,5 godziny drogi. My
idziemy nieco szybciej. W zasadzie to całą drogę pokonujemy o jakieś pół
godziny szybciej niż wskazują czasy na szlakowskazach.
Pod schroniskiem w pierwszych promieniach słońca
jemy śniadanie, popijając kawą. Ludzi
jeszcze niewiele. Urok Murowańca i tego miejsca można poczuć właśnie o poranku,
bo potem schronisko przeżywa prawdziwe oblężenie, przypominając Krupówki. W
pogodne dni kolejki są takie, że po kawę trzeba czekać godzinę, dlatego zarówno
poprzednim, jak i tym razem z niej rezygnuję.
Pierwszy fragment naszej drogi to niezbyt wymagające podejście nad Czarny Staw Gąsienicowy (1624 m n.p.m.), które zajmuje nam około 25 minut. Po drodze mijamy ścianę Małego Kościelca oraz położony w dole z lewej strony pomnik upamiętniający tragiczną śmierć Mieczysława Karłowicza, który został porwany przez lawinę.
Nad stawem nie zatrzymujemy się tylko na chwilę. Jakieś pół godziny temu odpoczywaliśmy Murowańcu. Poza tym, jeśli mają być burze, to trzeba przed nimi zdążyć. Znad Czarnego Stawu Gąsienicowego w prawo i stromo startuje czarny szlak prowadzący na Karb. Prowadzi on zakosami, więc przewyższenie jest nieco mniej odczuwalne, ale i tak na tym odcinku trzeba pokonać spore przewyższenie. Z każdym pokonywanym metrem odsłania się jednak coraz piękniejszy widok na Czarny Staw Gąsienicowy.
Na
szczęście podejście nie trwa długo i w końcu osiągamy grań Małego Kościelca
(1863 m), a dalej, jak to na grani bywa, jest wąsko, ciekawie, widokowo i aż
żal, że tak krótko. Następnie ścieżka nieznaczne się obniża doprowadzając nas
na Przełęcz Karb (1853 m).
Na przełęczy jeszcze niedawno krzyczała i ostrzegała
słynna czerwona tabliczka: “Szlak turystyczny bardzo trudny, uwaga na spadające
kamienie” – w tym roku zniknęła. A czy szlak do trudnych należy? Jest kilka
miejsc, gdzie ostrożność zachować należy, ale przy suchej skale i brak lęku
przestrzeni wejście na Kościelec nie należy do wymagających. Przy śliskiej
skale czy oblodzeniu zmienia on jednak swój charakter i staje się
niebezpieczny, zwłaszcza że na szlaku nie ma żadnych sztucznych zabezpieczeń,
choć kilku miejscach przydałby się
łańcuch. Tak więc w kilku
problematycznych miejscach trzeba pomyśleć, gdzie postawić nogę czy, za którą
skałę złapać dłonią. Czasem trzeba odstać w mniejszym lub większym korku.
Kościelec widziany z Przełęczy Karb sprawa wrażenie
niedostępnego i bardzo stromego. W rzeczywistości nie jest ta źle, a nachylenie
wynosi około 30 stopni.
Skalny wierzchołek wznosi się 533 metry nad taflę
Czarnego Stawu. Jak słusznie zauważył Mieczysław Karłowicz “tylko z Kościelca
widoczne są wszystkie bez wyjątku Stawy Gąsienicowe”. A jest ich 21! Widoki z
Kościelca są nieco ograniczone przez grań Orlej Perci. Ale na pewno piękne.
Szczyt nie jest rozległy, nawet jego wąskie przedłużenie specjalnie nie
poprawia ilości miejsca. Znajduje się w Grani Kościelców, która odchodzi od
Zawratowej Turni. Grań dzieli Dolinę Gąsienicową na dwie części, na Zieloną
oraz Czarną.
Zejście z Kościelca, jak zejście z każdego innego
szczytu, jest oczywiście bardziej wymagające, zwłaszcza kiedy trzeba schodzić
po stromej płycie. Tu oczywiście zasada schodzenia tyłem sprawdza się najlepiej
i chyba jest najbezpieczniejsza. Po odstaniu w kilku korkach o około 45
minutach pojawiamy się ponownie na Przełęczy Karb.
Z przełęczy wracamy zboczem Kościelca. Ścieżka wyłożona
jest wygodnymi kamiennymi stopniami, poprowadzi licznymi zakosami, przez co
jest łagodna i naprawdę przyjemna.
Nieco bardziej stromy odcinek ścieżki pokonuje skalny próg zamykający nieckę, w której leży Długi Staw (1783 m). Następnie szlak znów bardzo łagodnie obniża się pośród kosodrzewiny. Z tej części doliny doskonale widać łagodne oblicze Kościelca, które już nie przypomina strzelistej turni działającej na wyobraźnię turystów widzianej znad Czarnego Stawu Gąsienicowego czy Murowańca. Mijamy Czerwone Stawki po lewej, Staw Kurtkowiec po prawej i wkrótce dochodzimy do rozwidlenia z czarnym szlakiem, a w zasadzie do miejsca w którym nasz dotychczasowy (niebieski) szlak kończy swój bieg. Idziemy w prawo, w kierunki Hali Gąsienicowej i już po kilku minutach docieramy nad brzeg Zielonego Stawu Gąsienicowego (1672 m). Przed nami dolna stacja wyciągu narciarskiego, który latem jeździ na zasadzie widokowych przejażdżek.
Ale, w
tych przejażdżkach jest pewien haczyk, bowiem na wyciąg można tylko wsiąść na
Kasprowym Wierchu, zjechać na dół i bez wysiadania wjechać ponownie na szczyt.
Z dołu na górę wjechać nie można – jakieś nieporozumienie chyba się tu wkradło,
ale cóż poradzić na taki brak logiki. Chcieliśmy dać im zarobić i wjechać sobie
na kawę na Kasprowy Wierch, ale się nie dało. Krzesełka, które puste zjechały z
góry po zakręceniu puste wjechały na górę, bo na dole nie można było wsiąść.
Schodzimy więc do zatłoczonego Murowańca, który omijamy szerokim łukiem. Przed
nami najgorszy odcinek – zejście d Brzezin, które jak zwykle, zwłaszcza po
schodzeniu z Orlej Perci strasznie nam się dłużyło. Tak jest i tym razem.
Na szczęście burza na przyszła, choć gdzieś w oddali
grzmiało, nie spadła na nas kropka deszczu, choć Kościelec bawił się w
chowanego i chwilami skrywał za gęstą warstwą złowrogo wyglądających chmur.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz