wtorek, 16 listopada 2010

Masyw Dzikowca i Lesistej Wielkiej (Góry Kamienne) - 14 listopada 2010


Kto by przeczuwał, że 14 listopada powita nas tak piękną pogodą. Nie można jej, oczywiście, zmarnować :) W planach miałam wejście na Szrenicę i potem dojście Śnieżnych Kotłów. Niestety, dni listopadowe są coraz krótsze, więc przeliczając czas uświadomiłam sobie, że jeśli nie wyjedziemy wcześnie rano, to nie zdążymy wrócić ze szlaku przed zmrokiem. A opcja wyjazdu około 6 rano wydawała się niemożliwa. Poza tym wypad w Karkonosze, gdzie spadł już śnieg niecałe 3 miesiące przed porodem chyba nie był dobra opcją. Siadłam ponownie z mapą Sudetów Środkowych i poszukałam czegoś niższego i bliżej położonego. Wybór padł na Masyw Dzikowca(836 m n.p.m.) i Lesistej Wielkiej (851 m n.p.m.). Tu nas jeszcze nie było, a patrząc na mapę wycieczka wydawała się sensowna. Masyw Dzikowca i Lesistej leży na terenie Parku Krajobrazowego Sudetów Wałbrzyskich. Charakteryzują go powulkaniczne stożkowe wzniesienia o stromych zboczach, o czym mieliśmy okazję przekonać się schodząc z Lesistej Wielkiej.

Swoją wędrówkę rozpoczynamy w Unisławiu Śląskim położonym tuż za Wałbrzychem. Najpierw decydujemy się na zdobycie Dzikowca Wielkiego, który jest nieco niższy od Lesistej. Jest to góra o stromej kopule i w przeciwieństwie do innych szczytów znajdujących się w Masywie nie ma spłaszczonego wierzchołka. Zaczynamy wędrówkę zielonym szlakiem, który potem ma przejść w szlak niebieski. Na początku oznaczenia są bardzo dokładne, a droga wiedzie dość płasko, dopiero potem zaczyna ostro piąć się w górę. ładna pogoda i dobra widoczność sprzyjają wspinaczce. Niestety, w pewnym momencie znikają z drzew oznakowania szlaków, a my nie wiemy, czy dobrze idziemy, zwłaszcza, że jakiś czas wcześniej było rozdroże. Kierując się jednak logiką i kierunkami na mapie, idziemy przed siebie. Sądząc po czasie, powinniśmy już dochodzić do naszego celu. Wreszcie docieramy do miejsca, gdzie znajduje się mała polanka i piękny widok na Karkonosze ze Śnieżką na czele. Tu zatrzymujemy się na dłużej: podziwiamy widoki, jemy i zastanawiamy się, w którą stronę iść, bo zarówno w prawo, jak i w lewo prowadzi niebieski szlak.
Nie wiemy jeszcze, że już jesteśmy na Dzikowcu, bo nie ma tu żadnego oznaczenia. Decydujemy się więc skręcić w prawo i grzbietem iść dalej. Szlak jednak tutaj schodzi już w dół, zamiast piąć się w górę, a my znajdujemy się już na Dzikowcu Małym. Przed nami rysuje się Chełmiec. Pora zawracać, bo ta drogą dojdziemy chyba do Boguszowa Gorc, a nie o to nam chodzi. Po jakichś 20 minutach wracamy do punktu wyjścia, czyli rozwidlenia szlaków i tym razem niebieskim szlakiem idziemy w lewo, mając nadzieję, że dojdziemy na Dzikowiec :) Trafiamy tutaj na polowanie, urządzone przez myśliwych. Od nich dowiadujemy się, że Dzikowiec już zdobyliśmy, a teraz znajdujemy się w Masywie Lesistej Wielkiej i zmierzając dalej obranym szlakiem dojdziemy do Lesistej. Tak też więc robimy.


Idziemy zboczem lasu, co chwilka natrafiając na myśliwych z bronią. Miejscami natrafiamy na dość spore błoto. Najbardziej cieszy nas jednak to, że szlak jest zupełnie pusty. Dopiero na Lesistej spotkaliśmy czworo turystów. Ostatni przystanek przed Lesistą robimy sobie na małej polance. Stąd już tylko 5 minut dzieli nas od celu podróży. Na szczęście Lesista Wielka jest dobrze oznaczona. Znajduje się na niej tablica informacyjna, drogowskazy, wiata i ławeczki.

Z racji tego, że robi się późno, nie siedzimy tu długo. Zaczynamy zejście w dół, które zajęło nam jakąś godzinkę. Tuż po opuszczeniu szczytu mijamy Szczeliny Wiatrowe na Lesistej Wielkiej. Powstały one wskutek erozji w tufach porfirowych.Są to 3 szczeliny mające po około 5 metrów głębokości. Cyrkulujące w nich powietrze ma przez cały rok temperaturę zbliżoną do średniej rocznej temperatury. Idziemy dalej żółtym szlakiem, musimy uważać, ponieważ jest bardzo stromo i w każdej chwili można się poślizgnąć i zjechać w dół, zwłaszcza, że pod nogami mamy mokre liście. W niektórych miejscach schodzę podpierając się rękoma i chroniąc swój brzuszek przez upadkiem.

Najgorsze jest ostatnie zejście prowadzące nas na szlak wiodący już prosto do Unisławia. Na szczęście je udaje się pokonać i po 10 minutach spacerku znajdujemy się na parkingu. Po drodze mijamy Stożek Wielki, który mam nadzieję, że niebawem zdobędziemy!



wtorek, 12 października 2010

Adrszpaskie Skały (Skalne Miasto) - 2 października 2010

Na ten wyjazd musiałam czekać chyba z 3 lata, jeśli się nie mylę. Zawsze stawało coś na przeszkodzie: brak czasu, za daleko, zła pogoda. Ale teraz już postanowione zostało dużo wcześniej. Miałam weekend wolny od zajęć na studiach podyplomowych, więc można było ruszyć zwiedzać Skalne Miasto. Z samego rana spakowaliśmy do plecaków trochę jedzenia, ciepłą herbatę w termosie i ruszyliśmy, kierując się w stronę granicy polsko-czeskiej. Aby zaoszczędzić troszkę drogi postanowiliśmy jechać przez Mieroszów , zamiast Golińsk. Okazało się to jednak złym wyborem, gdyż wcześniej nie wymieniliśmy koron, a w Mieroszowie był z tym wielki problem. W końcu udało się to uczynić na poczcie (dobrze, że była czynna pomimo soboty). Niestety, pani miała tylko minimalną ich ilość. Na szczęście starczyło nam na bilety na szlak, na parking i drobne zakupy :) Około godziny 12 byliśmy na miejscu. Po znalezieniu miejsca na parkingu (co nie było łatwe)mogliśmy już ruszać na szlak. Zanim jednak nim przejdziemy krótko o Skałach Adrszpaskich, zwanych potocznie Skalnym Miastem.


Położone są ona na skraju wioski zwanej Adrszpach , na terenie Narodowego Rezerwatu Przyrody "Skały Adrszpasko-Teplickie". Jeszcze kilka wieków temu skały służyły jako schronienie okolicznym mieszkańcom, zwłaszcza w czasie wojen. W 1824 roku wśród skał wybuchł pożar lasu, trwający kilka tygodni. To właśnie on odsłonił skalne labirynty, po których możemy dziś spacerować. W niektórych miejscach są one zapierające dech w piersiach, a wysokość skalnych masywów zadziwia. Co prawda mnie zachwyca mniej niż labirynty Szczelińca Wielkiego czy Błędnych Skał, ale mimo wszystko przejście przez Skalne Miasto do atrakcji należy.
Wybieramy szlak okrężny o długości około 3,5 km, oznaczony kolorem zielonym, zwany Wielką Pętlą. Później co prawda zboczymy na chwilkę na szlak żółty, ale z powrotem powrócimy na ten główny.
Po opuszczeniu kas i wejściu w pierwsze formy skalne odczuwamy rześki chłód. Żałujemy, że zostawiliśmy ciepłe rzeczy w aucie. Ładnie świeciło słoneczko, więc wydawało nam się, że będzie cieplej. No cóż... idziemy, może szybsze tempo troszkę nas rozgrzeje. Poza tym zawsze mamy w termosie gorącą herbatkę :)
Tuż po wejściu naszym oczom ukazuje się pierwsza potężna skała, nazwana Dzbanem. Posiada ono sześciometrowe okno skalne, które tworzy ucho dzbana. Idziemy jednak dalej, gdyż tam czeka na nas Głowa Cukru. Ma ona 52 metry i jest uznawana przez wielu za najpiękniejszą formę skalną tego miasteczka. Kształtem skała przypomina odwrócony kręgiel.

Kiedy na nią patrzymy, mamy wrażenie, jakby miała się zaraz przewrócić. Tu zatrzymujemy się na troszkę dłużej, żeby zrobić pamiątkowe zdjęcie, co zresztą czynią także inni. Musimy więc poczekać w kolejce :) W tym miejscu przechodzimy przez mostek nad rzeką Metują, która przepływa przez całe Skalne Miasto. Już tylko niewielka odległość dzieli nas od Bramy Gotyckiej, która stanowi wejście do skalnych wąwozów. Dowiadujemy się, że wybudowanie jej polecił w XIX wieku Ludvik Karel Nadherny. Tu właśnie miało się znajdować pierwsze wejście do labiryntów skalnych. Wchodzimy teraz w wąskie, zimne i potężne skalne labirynty. Na swojej drodze napotykamy Słoniowy Rynek z charakterystycznych dla jarów mikroklimatem. Potem docieramy do skały o nazwie Ząb. Kiedy z tego miejsca popatrzymy na lewo dostrzeżemy Diabelski Most. Na wprost widać natomiast Wieża Elżbiety. Te miejsca mijamy dość szybko, zwłaszcza, że jest dość chłodno. Zmierzamy natomiast do Gromowego Kamienia, gdzie zrobimy sobie dłuższy przystanek na drugie śniadanie.

Nazwa tej skały jest związana z historią dwóch Anglików, którzy w tym miejscu oczekiwali na burzę. Dziś o tym fakcie świadczy nieczytelny napis wyciosany w kamieniu. W pobliżu tej skały siadamy na ławeczkach i posilamy się. Udaje nam się schwytać kilka promyków październikowego słoneczka. W tym miejscu szlak okrężny skręca w prawo, a w lewo idzie jego odgałęzienie, które prowadzi do Wielkiego wodospadu i Jeziorka.
Decydujemy się więc zboczyć na chwilkę z drogi i zwiedzić tę część Skalnego Miasta. Co prawda nie będziemy pływać łódką, ale Jeziorko warto zobaczyć. Na samym początku szlaku wita nas Mały wodospad ze źródełkiem wody pitnej.

Nie jest on jakąś szczególną atrakcją. Idziemy więc dalej, wstępując na Schody. Warto wspomnieć, że w tej części droga prowadzi cały czas pod górkę. Przemieszczamy się więc po skalnych i drewnianych schodkach, aż dochodzimy do Popiersia Goethego , postawionego tutaj na pamiątkę wizyty poety w Skalnym Mieście w 1790 roku. Obok popiersia znajduje się wejście w skały prowadzące do Wielkiego wodospadu, spadającego z wysokości 16 metrów. Czuć bijący stąd chłód, a kropelki rozbryzgującej wody moczą twarz. Chyba trzeba więc uciekać, żeby nie zmoknąć całkowicie.


W tej części miasteczka zostało nam jeszcze do zobaczenia Jeziorko. Aby się do niego dostać należ wspiąć się dość wysoko, a potem zejść troszkę niżej. Niestety, nie zachwyca mnie ono w ogóle. Jest to niewielka kiszkowata przestrzeń, po której odbywają się obecnie rejsy łódkami. Nie żałujemy jednak, że tu przyszliśmy, ponieważ panuje tu spokój i otaczają nas ciekawe formy skalne. Idąc dalej żółtym szlakiem można dojść do Teplickiego Skalnego Miasta. My jednak wracamy tą samą drogą, którą przyszliśmy. Musimy dojść do Gromowego Kamienia, gdyż tam dalej biegnie szlak okrężny, obejmujący tzw. nowe partie, które dostępne są do zwiedzania od 1890 roku. Tu po pokonaniu sporej ilości schodków docieramy do najciekawszej chyba formy skalnej zwanej Kochankami. Jej wysokość wynosi około 100 metrów. Między Kochanką a Kochankiem jest widoczna szczelina o wysokości 10 metrów, zwana oknem.

Z okolic tej skały roztaczają się piękne widoki. Ale jeszcze piękniejsze będą za chwilę, bowiem docieramy do puntu widokowego "Wielka Panorama". A tu spotyka nas kumulacja ludzi, Wszyscy cisną się na niewielkim punkcie widokowym. Podziwiamy z lewej strony wierzchołki Gilotyn. Widać także Rzerzichowy Wąwóz oraz Kochanków (tylko, że z drugiej strony). Niedaleko znajduje się punkt widokowy na Starostę i Starościnę, który również odwiedzamy. Staramy się zobaczyć jak najwięcej, zwłaszcza, że trasa po Skalnym Mieście powoli dobiega końca. Do pokonania została nam jeszcze bardzo wąska szczelina zwana Mysią Dziurą.
Bez trudu udaje nam się ją pokonać, by potem już bardzo szeroką leśną drogą dojść do Echa. To właśnie tu już w XVIII wieku w celu zwabienia turystów grano na waltorniach i strzelano z moździerza. Odbity huk powracał siedmiokrotnie. To już ostatni punkt dzisiejszych atrakcji. Dochodzimy teraz do skrzyżowania z Głową Cukru i kierujemy się do wyjścia. Przejście Wielkiej Pętli zajęło nam jakieś 2 godzinki. Trwałoby to na pewno dłużej, gdyby było cieplej. Wtedy też pewnie zdecydowalibyśmy się na zwiedzenie Teplickiego Skalnego Miasta. Niestety, jesienne dni, poza swoim urokiem, mają to do siebie, że szybko się kończą. Około godziny 15 zaczęło się już robić bardzo chłodno, a słoneczko chyliło się ku zachodowi.
Mnie najbardziej ucieszyło to, że jeszcze w tym roku udało mi się zasmakować spacerów po górskich terenach i wreszcie, po wielu latach planów, zobaczyć Skalne Miasto :)

niedziela, 10 października 2010

Lubomin - Trójgarb (Góry Wałbrzyskie) - 19 września 2010

Lato zamknięte kluczem ptaków
Zostawia tylko swe wspomnienia
Jesień odważnie stawia kroki
Zaczyna mgłami dyszeć ziemia

A w górach nie ma już nikogo
Niebo na straszy niepogodą
Lato do ciepłych stron umyka
W skłębionych chmurach i strumykach


Dziś pora na kolejną wycieczkę z tych bliższych, w promieniu około godzinę drogi od domu :) Tym razem jednak do miejsca, w którym jeszcze nie byłam. Niedzielnego poranka siadłam nad mapą Sudetów Środkowych i mój wybór padł na Masyw Trójgarbu i Krąglaka. Aby go zdobyć potrzebowaliśmy dostać się do Lubomina, niedaleko Szczawna-Zdroju.
Masyw Trójgarbu i Krąglaka leży na Obszarze Chronionego Krajobrazu Kopuły Chełmca, Trójgarbu i Krzyżowej Góry koła Strzegomia. Terytorialnie należy do Gór Wałbrzyskich, w których już kilka razy zdarzyło mi się być. Jeśli chodzi o sam Trójgarb to jest on widoczny już z daleka z racji swojej specyficznej budowy. Tworzą go bowiem trzy garby o wysokości 778, 757 i 738 m n.p.m. Górują one około 300 metrów nad okolicą. Szczyt stanowi zwornik pięciu odchodzących krótkich grzbietów, m.in. Jagodnika czy Gawrona.

Start rozpoczynamy na parkingu "Bacówki pod Trójgarbem". Niestety, schronisko jest nieczynne. Z wyczytanych później informacji w internecie dowiedziałam się, że raczej w ogóle ono już nie funkcjonuje, co widać po zaniedbaniach. Nie działa nawet dzwonek znajdujący się na drzwiach. Nie udaje nam się więc zdobyć nawet pieczątki do książeczki GOT. Idziemy więc na szczyt. Z tego miejsca prowadzi na niego niebieski szlak. Najpierw przedzieramy się przez zarośniętą drogę tuż za schroniskiem, a potem znajdujemy się już w lesie, gdzie szlak pnie się wysoko w górę. Tu zastaje nas cisza, spokój. Jesteśmy chyba sami w tak cudownym otoczeniu lasu. Po dość intensywnym podejściu idziemy zboczem góry, uważając, aby się nie poślizgnąć, bo z lewej strony mamy dość sporą przepaść. Pomimo tego, że jest to bardzo niski masyw, bo jego wzniesienia nie przekraczają 800 m n.p.m., to jego cechą są właśnie owe strome i faliste zbocza. W końcu docieramy do Skrzyżowania Siedmiu Dróg, przełęczy na wysokości 595 m n.p.m. W tym miejscu krzyżują się leśne drogi prowadzące z miejscowości znajdujących się w okolicach Trójgarbu. Droga jest tu niezwykle błotnista i rozjeżdżona przez "amatorów" rajdów po szlakach. Z jednym z nich wchodzimy w mały konflikt, który mógłby się dla nas źle skończyć. Na szczęście obyło się bez nieszczęścia.

Idziemy wyżej, przed nami jest już niewielki kawałek drogi. Na szczyt prowadzą nas teraz 3 szlaki: niebieski, zielony i żółty. Przemieszczamy się cały czas lasem głównie świerkowym i bukowym, bo taki właśnie porasta Trójgarb. Po jakichś 40 minutach wędrówki znajdujemy się na szczycie. Niestety, widoczność jest z niego mocno ograniczona. Tylko dzięki drobnej wycince drzew mamy malutki widoczek na północ. I nawet udaje nam się dojrzeć Karkonosze ze Śnieżką na czele :) Ot, taka mała rekompensata ograniczonych widoków. Na szczycie znajduje się wiata i ławeczki, na których siadamy, by zregenerować siły. Do wojny funkcjonowało tu także schronisko. Niestety, dziś po nim nie ma nawet śladu, poza informacją zawartą na tablicy. Robimy sobie więc pamiątkowe zdjęcia przy tabliczce z napisem Trójgarb oraz tablicy informacyjnej. Potem wracamy na parking. Zejście zajmuje nam około 30 minut. Tuż przy samym końcu szlaku spotykamy poza "panem rajdowcem" pierwszych ludzi na szlaku - grzybiarzy. Podczas całej wycieczki towarzyszyła nam więc cisza, spokój - prawdziwa jesień w górach.

czwartek, 23 września 2010

Ślęża w sobotnie popołudnie - 4 września 2010

Co można robić w sobotnie, jeszcze dość ciepłe jesienne popołudnie? Najlepiej, oczywiście, spędzić je aktywnie, Z racji tego, że czasu nie było dużo i szkoda było go tracić na długie dojazdy, zdecydowałam wybrać się z mamą na Ślężę. Wpakowałyśmy szybko w plecak parę potrzebnych rzeczy i za kilka minut byłyśmy w drodze na Przełęcz Tąpadła. Na parkingu została nas niewielka liczba turystów. Z jednej strony była sobota, z drugiej nastawało już popołudnie, więc ci, którzy zdecydowali się zdobyć Ślężę, raczej z niej już schodzili. Na szlaku (żółtym) było więc pusto, robiło się jesiennie. Wejście na szczyt zajęło nam jakieś 50 minut, czyli około 10 minut więcej niż zwykle, ale musiałam sobie mniej więcej w połowie drogi zrobić mały odpoczynek. Idąc na górę, uświadomiłam sobie, że w tym roku jestem tu dopiero pierwszy raz, a zawsze wybieraliśmy się tu kilka razy w roku. Teraz jednak postawiłam na odkrywanie gór tych jeszcze przez nas nieodkrytych, dlatego były: Kalenica, Waligóra, Chełmiec itp.

Kiedy dotarłyśmy na szczyt i chwilkę ochłonęłyśmy, poczułyśmy chłód. Zrobiło się dość zimno, więc poszłyśmy do schroniska na herbatkę. Potem przyszedł czas na obejście szczytu :) Jak zwykle podziwiałyśmy panoramę, sfotografowałyśmy się z niedźwiadkiem. Nie poszłyśmy już na wieżę widokową, bo nastawał powolutku wieczór. Zejście na dół zajęło nam jakieś pół godzinki. Mogę śmiało powiedzieć, że w tym roku, jak rodzinna tradycja "nakazuje" zdobyłam Ślężę :)

niedziela, 19 września 2010

Gubałówka, Butorowy Wierch - 9 sierpnia 2010

Tam, gdzie szum wielkich miast, tam, gdzie pośpiech i zgiełk,
Znów wracamy, innego wyboru nie mając.
Choć do miast powracamy, jak statki na brzeg,
Nasze serca na zawsze już w górach zostają.


Choć Tatry dziś opuścić musimy, to nasze serca i wspomnienia zostaną w nich...
O Gubałówce było już wiele razy. W końcu odwiedzamy ja za każdym razem, kiedy udajemy się do Zakopanego. W tym roku jednak taką wycieczkę zaplanowaliśmy sobie na koniec naszego wypoczynku. Na Gubałówkę weszliśmy od strony Szymoszkowej Polany, przeciskając się przez dość błotnistą leśną ścieżkę. Wyszliśmy pod wyciągiem na Szymoszkowej Polanie, a następnie udaliśmy się w stronę Gubałówki. Tu jak zwykle, pomimo wczesnej pory, panował ogromny tłok. Rozkładano kramy z oscypkami i innymi zakopiańskimi gadżetami. Działały już parki linowe i wypożyczalnie quadów. Oj, czego to człowiek na tej Gubałówce na spotka. My udaliśmy się na punkt widokowy niedaleko Gubałzerii. Tatry były nieco przysłonięte mgłą, ale co nieco dostrzec się dało :)Jak zwykle dumnie prezentował się śpiący rycerz, czyli Giewont.

Zaplanowaliśmy sobie, że dziś zjedziemy na dół wyciągiem. W tym celu postanowiliśmy podejść na Butorowy Wierch. Po drodze skusiliśmy się na lody-sorbety. Niestety, nie były one tak smaczne jak te w Giżycku. Po jakichś 30 minutach spacerku grzbietem Gubałówki dotarliśmy na Butorowy Wierch. Tu za 5 zł kupiliśmy bilety na wyciąg i już po kilku minutach zjeżdżaliśmy w dół. Ostatni raz spoglądaliśmy w tym roku na Tatry. Żal je opuszczać, ale mam nadzieję, że za rok wrócimy tu we trójkę :)

niedziela, 12 września 2010

Nosal, Polana Olczyska, Jaszczurówka (Tatry) - 8 sierpnia 2010

Dziś rekreacyjnie postanowiliśmy wybrać się na Nosala. Zawsze omijaliśmy tę górkę z daleka, ale w tym roku z racji mojej ciąży oraz psującej się pogody, skusiliśmy się na wejście - jeśli tak to można nazwać :)Z samego prawie rana podjechaliśmy busem spod hotelu Kasprowy do Kuźnic. Tu przy kasach i kolejce czekał tłum turystów żadnych Kasprowego i Giewontu. Troszkę im zazdrościłam, bo chętnie podreptałabym również w te miejsca, choćby nawet do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Zanim jednak ruszyliśmy na szlak wiodący na Nosal udaliśmy się do bacówki na bunc - ja znowu musiałam zadowolić się tylko patrzeniem. Potem udało nam się jeszcze zwiedzić wystawę przedstawiającą Stare Zakopane na różnych zdjęciach. Już nie pamiętam w tej chwili, przez koło była ona stworzona, ale wiem, że mieściła się w chacie niedaleko siedziby TPN. Po krótkim spacerku po okolicznym lesie, wchodzimy na szlak prowadzący na Nosalową Przełęcz (1103 m n.p.m.). W międzyczasie rozwidla się on: my idziemy zielonym, a niebieski prowadzi przez Boczań do Murowańca. Szliśmy nim rok temu, zmierzając na Zawrat. Nosalową Przełęcz zdobywamy po jakichś 20 minutach od wejścia na szlak w Kuźnicach. Utrudnieniem dziś jest strasznie rozmoknięty szlak, ale jakoś dajemy radę. Z przełęczy na Nosal jest już bliziutko. Na szczęście droga jest tu lepsza, ale turystów nieco więcej, więc trzeba się co chwilkę mijać. Poza tym pojawiają się jeszcze jacyś rowerzyści, którzy próbują wcisnąć się na szczyt. My go również osiągamy dość szybko.

Nosal (1206 m n.p.m.) to reglowe wzniesienie zbudowane ze skał osadowych. Od strony zachodniej i północno-zachodniej tworzy go strome urwisko, w które strach aż patrzeć :) Widoki z Nosala dziś nie zachwycają. We mgle udaje nam się wypatrzeć Dolinę Jaworzynki, wyciąg, Myślenickie Turnie. Dalsze szczyty są spowite gęstą tego dnia mgłą. Na szczycie spędzamy około 10 minut, a potem ruszamy z powrotem na Nosalową Przełęcz. Nie będziemy jednak wracać do Kuźnic, ale przez Olczyską Polanę dotrzemy do Jaszczurówki. Tu turystów jest bardzo malutko. Nie ma się zresztą czemu dziwić - to już bardzo reglowe tereny Tatr. Doskonałe za to na spokojne spacerki.

Polana ta znajduje się w samym sercu Doliny Olczyskiej. Niegdyś była tu Hala Olczyska, na której stało około 20 budynków pasterskich. Dziś możemy oglądać tylko ich pozostałości. Kiedyś też polana była o wiele wiesza, ale jej powierzchnia zmniejszyła się wskutek zarośnięcia trawami. Idąc szlakiem do Jaszczurówki mijamy Wywierzysko Olczyskie - największe w Tatrach Polskich. Zasila ono Potok Olczyski. Dla niezorientowanych wywierzysko to silnie bijące źródło, z którego wypływają wody podziemne). Opuszczając Polanę Olczyską idziemy wzdłuż Potoku Olczyskiego. od Jaszczurówki dzielą nas jakieś 2 km, czyli około 30 minut wędrówki. Mija ona dość spokojnie. Po drodze natrafiamy tylko na nielicznych turystów, więc cały szlak jest nasz :) Dolina z jednej strony jest ograniczona Nosalem i Boczaniem, a z drugiej szczytami Małego i Wielkiego Kopieńca. Naszą podróż kończymy na wysokości około 900 m n.p.m., gdzie przy punkcie kasowym jest wyjście ze szlaku. Wcześniej jednak wstępujemy jeszcze do małego rezerwatu, w którym żyją płazy i gady. Udaje nam się zobaczyć tu tylko kilka żab.

Teraz został nam jeszcze powrót do Kasi. Decydujemy się pieszo dojść do dworca, gdyż do wieczora jeszcze sporo czasu zostało, a na deszcz raczej się nie zapowiada.

piątek, 10 września 2010

Dolina Strążyska, Sarnia Skała (Tatry) - 7 sierpnia 2010

Góry są po to, by przeżywać w nich radość zdobywcy, by wznosić się ponad siebie.

Siedząc podczas obiadu, podsłuchałam rozmowy pewnego małżeństwa na temat ich wycieczki na Sarnią Skałkę. Przyznam się szczerze, że jeszcze o tej górce nie słyszałam, bo w Tatrach zawsze interesowały mnie wyższe szczyty. W tym roku jednak, kiedy musiałam ograniczać mój wysiłek, taka górka wydała się ciekawym pomysłem na wspinaczkę. Sprawdziłam na mapie, gdzie się ona znajduje i postanowiłam, że i my też tam wejdziemy. Najlepsze dojście było od strony Doliny Strążyskiej, w której byliśmy chyba rok temu. Postanowiliśmy, że dojdziemy do niej Ścieżką pod Reglami. Dostaliśmy się najpierw na Krzeptówki, a potem Drogą u Walczaków do samej Ścieżki pod Reglami. Stąd dzieliło nas już tylko 10 minut od wylotu Dolin Strążyskiej. Zanim jednak zaczęliśmy nią zmierzać udaliśmy się jeszcze nieco dalej ścieżka, by w bacówce kupić bunc. Niestety, dziś była ona nieczynna. Sprawiała wrażenie zamkniętej od dłuższego czasu. Obeszliśmy się więc smakiem i udaliśmy na zwiedzanie Doliny Strążyskiej (czerwony szlak).

Jest ona długa na około 3 km, a kończy się u podnóża Giewonta. Pomimo tego, że jest krótka, to bardzo ładna. Po drodze mijamy Trzy Kominy - skały widoczne z daleka, nie tylko w dolinie, ale także w wielu miejscach Zakopanego. Naszym pierwszym celem jest Polana Strążyska, na którą docieramy dość szybko. Tu też robimy sobie pierwszy przystanek. Polana znajduje się na wysokości 1020-1060 m n.p.m. Z niej mamy bardzo dobry widok na Giewont. Udaje mi się zdobyć pieczątkę w Herbaciarni Parzenicy, która rok temu, kiedy tu byliśmy, była zamknięta.

Ruszamy teraz zobaczyć Siklawicę - dość słynny i licznie odwiedzany wodospad. Spada on z wysokości 23 metrów. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że kiedyś nad wodospadem prowadziła najkrótsza i najbardziej stroma ścieżka na Giewont. Idąc na Siklawicę oraz wracając z niej musimy bardzo uważać, ponieważ droga jest śliska. Na szczęście w tym roku mam porządne buty. W ubiegłym trasę te pokonywałam w klapkach, bo moje górskie obuwie suszyło się po ulewnym powrocie z Kasprowego Wierchu. Na miejscu zastaje nas dość spory tłum ludzi i z trudem udaje się dopchać do zdjęcia.

Następnym etapem dzisiejszej wycieczki jest wejście na wspomnianą już Sarnią Skałę. Szlak rozpoczyna się na Polanie Strążyskiej i na samym początku pnie się mocno w górę. Kiedy zrobiliśmy pierwsze kroki, myślałam, że to tylko takie początkowe podejście. Okazało się jednak, że taka droga będzie cały czas. Czekało więc nas około 30-40 minut ostrej wspinaczki, by dojść na przełęcz pod Sarnią Skałą. Dodatkowym utrudnieniem był bardzo mokry i błotnisty szlak. Uciążliwe to było zwłaszcza z tego powodu, że tego dnia ruch był dość duży, więc ciężko było się mijać. Po jakichś 40 minutach wędrówki czarnym szlakiem jesteśmy na przełęczy. Tam chwilkę odpoczywamy i ruszamy zdobywać ostatni fragment szlaku prowadzącego na Sarnią Skałę (1377 m n.p.m.).

Po pierwszych krokach zachwycają mnie piękne widoki. Nie zdaję sobie sprawy, że na szczycie będzie jeszcze ładniej. Wspinamy się między kosodrzewiną, która została tu sztucznie wyhodowana, podobnie zresztą jak rosnący modrzew japoński. Sama góra zbudowana jest ze skał wapiennych, głównie wapiennych dolomitów. W związku z tym jej zbocza porastają rośliny wapiennolubne, takie jak na przykład dębik ośmiopłatkowy czy też miniaturowa krzewinka zwana wierzbą alpejską. Wejście na szczyt Sarniej Skały jest samą przyjemnością. Pod samym szczytem trzeba się wdrapywać po skałkach. Kiedy jednak znajdujemy się na górze, przed nami roztaczają się cudne widoki. Z jednej strony mamy jak na dłoni Giewont. Chyba z żadnego miejsca w Tatrach nie widać go tak dobrze jak stąd. Rozpościera się także stąd cała panorama Zakopanego. Na Sarniej Skale spędzamy dłuższą chwilę, a potem schodzimy z powrotem na Czerwoną Przełęcz (1301 m n.p.m.).

Tu decydujemy się wrócić do Zakopanego inną drogą, a mianowicie Doliną Białego. Jeszcze nigdy nią nie szliśmy, więc będzie okazja przekonać się, jak ona wygląda. Najpierw musimy jednak pokonać trasę prowadzącą Ścieżką ad Reglami, a dopiero potem znajdziemy si w Dolinie Białego. Jest to dolina leżąca między Sarnią Skałą a Krokwią. Jej długość wynosi około 2,5 km. Została wyrzeźbiona w skałach osadowych: wapieniach i dolomitach. Raczej jest to wąska dolina, miejscami dość głęboka. Wzdłuż niej płynie Biały Potok, który w wielu miejscach jest głęboki i mocno rwący. Cała dolina leży na terenie rezerwatu przyrodniczego im. Stanisława Sokołowskiego. Jej ozdobą są przede wszystkim występujące tu drzewa: świerki, buki, jodły. Tu też zdarza się kosodrzewina, rosnąca na dość stromych zboczach.

Po jakiejś godzinie wędrówki doliną dochodzimy do Drogi pod Reglami i położonej tuż przy niej Wielkiej Krokwi. Stąd już tylko kawałek dzieli nas od bazy TOPR-u, gdzie dziś jest dzień otwarty. Wstępujemy więc tam na chwilkę, bo to dobra okazja, by zobaczyć bazę TOPR-u. Wraz z niewielką grupką osób zostajemy wpuszczeni do magazynów, zapoznani z podstawowym sprzętem ratunkowym oraz zasadami jego używania. Ratownicy opowiadają również o akcjach ratunkowych, najpopularniejszych wypadkach itp.

środa, 8 września 2010

Pieniny przełomem Dunajca - 6 sierpnia 2010

Pieniny - dopóki ich nie zobaczyłam i o nich nie poczytałam, dopóty nie marzyłam, aby zdobyć ich szczyty. W tym roku jednak nie mogłam na to liczyć, ponieważ w te rejony przyjechaliśmy tylko na wycieczkę, a noclegi mieliśmy zarezerwowane w Zakopanym. Poza tym nie chciałam zwiedzać ich na szybko i w ciągu jednego dnia. Stwierdziłam, że wybierzemy się tu kiedyś na kilka dni i na spokojnie zwiedzimy okolicę. A i jeszcze nie chciałam się zbytnio przemęczać, zwłaszcza, że upał w tych dniach był spory. Postanowiliśmy zwiedzić w tym roku Pieniny z tratwy :)

Kilka dni wcześniej porównaliśmy oferty wielu zakopiańskich biur organizujących wycieczki po okolicy (a tych było naprawdę sporo). Wybraliśmy ofertę tych, którzy zawsze najgłośniej krzyczeli na przystanku PKS, skąd odjeżdżały busy, rozwożące turystów na tatrzańskie szlaki. W piątek, około godziny 9.00 stawiliśmy się na dworcu i po zebraniu grupy ruszyliśmy na wycieczkę. Jej koszt to koło 80 złoty od osoby (najtańsza oferta). W programie poza spływem Dunajcem, na który organizatorzy załatwiali bilety, był także postój na zaporze w Czorsztynie, zamku w Niedzicy, a potem w kościółku w Dębnie. O takim spływie myślałam już rok temu, ale wtedy wolałam pochodzić po górach. W tym roku, kiedy nie mogłam się dużo przemęczać, postanowiliśmy jeden dzień poświęcić właśnie na wyjazd na spływ.

Po jakiejś godzinie jazdy znaleźliśmy się w Niedzicy. Tam mieliśmy pół godziny czasu wolnego. Szkoda, że tak mało, bo nie starczyło go ani na zwiedzenie zamku ani na obejście zapory. Zdążyliśmy tylko, jak to się mówi, liznąć okolicę, zrobić kilka pamiątkowych zdjęć i poczynić ogląd na całość oraz zbadać teren, gdybyśmy chcieli się tam kiedyś raz jeszcze wybrać. Zamek w Niedzicy to średniowieczna warownia znajdująca się nad brzegiem Zbiornika Czorsztyńskiego na terenie Pienin Spiskich. Zwany jest on także Zamkiem Dunajec. Oglądamy go tylko z zewnątrz, a następnie ruszamy nad zaporę na Zalewie Czorsztyńskim. Tam spędzamy tylko jakieś 10 minut, bo trzeba wsiadać do busa jadącego na spływ.
Spływ zaczyna się w Sromowcach-Kątach, a kończy w Szczawnicy. Jest to odległość 18 km, a jej przepłynięcie zajmuje około 2 godzin i 15 minut. My z racji tego, że stan wód jest podniesiony płyniemy tylko 1 godzinę i 45 minut. Mogłoby się wydawać, że to długo, ale czas ten mija niezwykle szybko, zwłaszcza, że otaczają nas piękne widoki, słuchamy opowieści flisaków, a czasem pojawia się dreszczyk emocji, kiedy Dunajec zaczyna mocniej rwać. Można sobie wybrać wariant spływu dłuższy o 5 km i dotrzeć do Krościenka, ale nie ma sensu przepłacać, bo to, co najładniejsze można dostrzec na podstawowej trasie spływu. Płyniemy na specjalnie przystosowanych do tego tratwach, które są zbudowane z pięciu czółen. Kieruje nimi dwóch flisaków. Większość spływu przebiega wzdłuż granicy polsko-słowackiej. Na samym początku mijamy Macelową Górę oraz Sromowce Średnie, potem przez chwilę płyniemy po słowackiej stronie, a następnie otwierają się przed nami najpiękniejsze widoki spływu z Trzema Koronami na czele.

To właśnie u podnóża Trzech Koron zaczyna się właściwy Przełom Dunajca. Tutaj też rzeka staje się bardziej rwąca. Nas otaczają skaliste wybrzeża, po słowackiej stronie widać Czerwony Klasztor. Opływamy Klejową oraz Holicę i docieramy do Sokolicy. W jej pobliżu znajduje się najgłębsze miejsce spływu. W końcu opuszczamy skalny wąwóz i po jakichś kilkunastu minutach jesteśmy w Szczawnicy. Tam spędzamy chwilkę na bazarku, a potem ruszamy do Dębna Podhalańskiego. To już ostatni punkt dzisiejszej wycieczki. W Dębnie znajduje się zabytkowy drewniany kościółek św. Michała Archanioła. Zbudowany on został w II połowie XV wieku i obecnie jest wpisany na listę światowego dziedzictwa Unesco. Nie udaje nam się go zwiedzić, ponieważ jest zamknięty (w środku znajduje się inna zwiedzająca grupa). Oglądamy go tylko z zewnątrz, po czym wracamy do Zakopanego. Zauroczona Pieninami postanawiam wrócić w nie przy najbliższej możliwej okazji.