bo za jedną siną dalą - druga dal.
Nie spoczniemy, nim dojdziemy,
nim zajdziemy w siódmy las,
więc po drodze, więc po drodze,
zaśpiewajmy chociaż raz.
Taka ładna pogoda nie mogła się długo utrzymać. Jej zmiana była do przewidzenia już wczoraj, kiedy niebo zaczęły pokrywać coraz gęstsze chmury. I się stało - rano co prawda przywitało nas słońce i dość parne powietrze, ale już po godzinie wędrówki myśleliśmy o tym, czy zdążymy dotrzeć do schroniska, by uniknąć deszczu.
Na Skrzyczne zdecydowaliśmy się wejść szlakiem zielonym. Początkowo była wersja uderzenia na szczyt szlakiem niebieskim, a zejścia zielonym, ale już na początku wędrówki zweryfikowaliśmy nasze plany. Początkowy odcinek drogi pnie się dość mocno pod górę. Idziemy lasem, wzdłuż jakiś pojedynczych zabudowań, podziwiając ludzi, którzy tu mieszkają i codziennie muszą się tak wysoko wspinać, zwłaszcza zimą. Potem wchodzimy w las. Szlak pnie się coraz wyżej i wyżej, ale jest na nim prawie pusto. Tylko co jakiś czas wymijamy się z dwoma turystami - raz odpoczywają oni raz my :) Po jakiejś godzinie wędrówki docieramy do Becyrku znajdującego się na wysokości 862 m n.p.m. Tu krzyżują się szlaki - zielony i czerwony. Tu też znaki wprowadzają nas w błąd, ponieważ informują, że czeka nas jeszcze 1 godzina i 40 minut drogi na szczyt, czyli wynika stąd, uwzględniając, to, co pisali na dole, że 10 minut drogi szliśmy w godzinę.
No nic, trzeba iść dalej. Jeszcze chwilę przemieszczamy się lasem, a potem wychodzimy na otwartą i wietrzną przestrzeń. Tu zauważamy, że pogoda popsuła się już całkowicie, a nad nami wiszą typowo deszczowe chmury, które już prawie całkowicie przysłoniły wszelkie widoki. Pomiędzy rozlegająca się zewsząd mgłą próbujemy jeszcze coś dostrzec.
Teraz powoli wchodzimy w pasmo jagódek, których tu jest od groma. Idziemy skrajem góry, niemalże nad przepaścią, próbując dostrzec maszt na szczycie Skrzycznego. Niestety, nie jest to możliwe, ponieważ znajdujemy się w chmurach, Na dodatek kropi jeszcze deszcz. Brak jakichkolwiek widoków i nieznajomość miejsca powoduje, że nie wiemy, ile jeszcze drogi zostało nam na szczyt. Ja wytrwale zmierzam ku górze, a Jacek buszuje w jagodach :) Kiedy docieramy do połączenia się szlaku niebieskiego z zielonym, spoglądamy na mapę i już mniej więcej wiemy, gdzie jesteśmy. teraz przemieszczamy się szlakiem, który prowadzi wzdłuż drogi zjazdowej do narciarzy. Wije się on nieco, raz skręca w las, raz z niego wychodzi. Ostatni etap wędrówki na Skrzyczne pokonujemy już pod wyciągiem krzesełkowym, którym na górę wjeżdżają turyści.
Szlak jest śliski, więc trzeba uważać, żeby nie zjechać na tyłku. Do Becyrka wracamy tę samą drogę. Dopiero tam decyduje się na odbić na czerwony szlaki przez Lanckoronę oraz Przełęcz Sioło dojść do Skalitego. Wymyśliliśmy, że jeśli w pewnym momencie odbijamy z czerwonego szlaku i zejdziemy lewą stroną Skalitego, to dojdziemy wprost do naszego pensjonatu, który znajduje się obok skoczni narciarskich. Ostatni odpoczynek czynimy na Becyrku. Woda jest już tak zimna, że nie nadaje się do picia. Żałujemy, że nie wzięliśmy termosu, ale kto by o nim myślał w środku lata. Zejście czerwonym szlakiem jest dość strome i nogi same lecą w dół. Na dodatek deszcz zaczął mocniej padać. W końcu docieramy do jakiegoś domostwa i tu mamy problem, bo logicznie byłoby w tym momencie skręcić w lewo. Decydujemy się na ten wariant, idąc trochę na ślepo. Na dodatek brodzimy w błocie po kostki. Drogi kilkakrotnie się rozwidlają. Wybieramy raz jedną, raz drugą, raz zawracamy, aż wreszcie trafiamy na właściwą drogę :) Hurraa! Udało się! Nie zabłądziliśmy gdzieś w środku lasu, wśród błota i deszczu.