Trwające od ponad tygodnia mrozy nie zniechęciły nas do tego, by ruszyć w drogę. Poza silnymi mrozami (zapowiadane około minus 20 stopni na Śnieżce) pogody zapowiadały się rewelacyjnie. Błękitne niebo, palące słońce. W takich warunkach nie sposób zmarznąć. A nadają się one idealnie do tego, by zdobyć Śnieżkę. Przecież zimą jest ona najpiękniejsza, zwłaszcza, kiedy śnieg skrzy się w promieniach słońca. A na dodatek jest go bardzooo dużooo.
Z samego rana ruszyliśmy do Pecu pod Śnieżką, miasta leżącego w środkowej części Karkonoszy, w Dolinie Upy i Zielenego Potoku. Ta typowo turystyczna, niewielka czeska miejscowość niegdyś mnie nie przekonywała do siebie i zawsze przegrywała ze Szpindlerowym Młynem, ale od jakiegoś czasu odkryłam również jej urok. W Pecu jak zwykle jest tłumnie, ale to głównie za sprawą tego, że stąd wjeżdża na sam szczyt Śnieżki wyciąg. My też pod wyciąg się kierujemy, ale tylko po to, by zaparkować w jego pobliżu i przejść szlakiem, który biegnie obok.
W okolicach Pecu chyba szłam już wszystkimi szlakami. Michał dopiero w tym rejonie początkuje, dlatego na pierwszy cel obieramy sobie przepiękny szlak prowadzący przez Ruzohorky z Decinska boudą po drodze.
Kiedy przybywamy do Pecu stwierdzamy, że jest ciepło. Termometr pokazuje tylko minus 6,5 stopnia. Podejście pod górkę, a potem wędrówka zwłaszcza z Domu Śląskiego do Lucni boudy wywołają wrażenie tego, jakby temperatura wynosiła co najmniej 6,5 stopnia, ale na plusie.
Ruszamy najpierw żółtym szlakiem, który dość szybko, bo w okolicy Jezkovej boudy zmieniamy na zielony. Z tego miejsca roztaczają się ładne widoki na okolicę. Kolejne będą dopiero za jakieś pół godziny drogi. Wchodzimy na szlak zielony, a ten z kolei stromo pnie się w górę niemalże do samych Ruzohorek. Bardzo szybko się rozgrzewamy i zmieniamy grube czapy na lekkie. Szlak stromy, śliski, momentami w całości pokryty lodem, którego ciężko obejść nawet bokiem. Ale nie jest źle. Ważne, że nie ma tłumów, a pogoda rewelacyjna. Mam nadzieję, że dziś nie spłata nam figla i wreszcie za trzecim razem Ruzohorky okażą się dla mnie łaskawe i zaprezentują, co z nich widać. Moje dotychczasowe wizyty w tym miejscu kończyły się błądzeniem we mgle. Tuż przed samą polaną Ruzohorky pojawiają się kolejne widoki. Słonko grzeje oświetlając wszystko wokoło, a ja wreszcie mam...widoki :) Cerna hora dominuje w tym krajobrazie, ale teren całkiem inaczej prezentuje się, kiedy nie ma mgły. Do tej pory musiałam go sobie wizualizować na podstawie oglądanych zdjęć.
Na polance znajdują się dwie boudy: Ruzohorky i Decinska. W tej pierwszej jeszcze nie byłam, bo wybór zawsze pada na tę drugą. Kiedy tu pierwszy raz się pojawiłam, po prostu zakochałam się w tym miejscu. Ma super klimat, zwłaszcza zimą, kiedy można się ogrzać przy piecu. Decinska bouda to tak naprawdę górskie gospodarstwo. W lecie na zewnątrz można spotkać zwierzątka, a teren wokół jest ciekawie zagospodarowany.
Mijamy Ruzohorky i ponownie wchodzimy na żółty szlak (ale nie ten, co szliśmy na początku). Jakiś kilometr dzieli nas Ruzovej hory - lanovki, czyli stacji pośredniej wyciągu na Śnieżkę. Trasa wiedzie niemalże po płaskim terenie. Dopiero po minięciu stacji lanovki zacznie się piąć w górę. Przemieszczamy się pod wyciągiem, bo tak poprowadzony jest szlak. Pogoda rewelacyjna, widoki cudowne, szlak pusty, bo pierwsi ludzie pojawią się dopiero przed Śnieżką, kiedy dołączymy do szlaku z Jelenki. A pod nami mnóstwo śniegu. Pamiętam, że jak szłam tę trasą rok temu, to śniegu było bardzo mało. W tym roku karkonoska zima jest za to rewelacyjna, zwłaszcza pod względem ilości śniegu. Nad Ruzovohorskim sedlem robimy przystanek na założenie raków. Niby nie jest ślisko, ale jest stromo, śnieg jest ubity i nogi się zsuwają. Kiedy widzimy schodzących, a w zasadzie zjeżdżających na tyłku ludzi bez choćby raczków czy nakładek na buty, stwierdzamy, że ich założenie jest dobrym pomysłem. Z kolei przez samą Śnieżką okazują się niezbędne, takie tam lodowisko, że trudno ustać na nogach.
Śnieżka - zdobyta w tym roku trzeci raz i za każdym razem inne widoki z niej. Na termometrze minus 18 stopni, ale grzejące słoneczko nie pozwala tego odczuć. Myślałam, że przy takiej pogodzie potrzebne będą nam na szczycie i podczas zejścia dodatkowe polary, rękawiczki itp., a tymczasem pozbywaliśmy się grubych ubrań. Jedyne, co się przydaje, zwłaszcza Michałowi, to komin zakrywający usta i nos. Mógłby być nawet w krótkim rękawie, ale jak jest zimno lubi po prostu mieć czapkę, szalik i osłoniętą twarz :)
Nie wchodzimy do budynku Czeskiej Poczty, bo nie chce nam się zdejmować raków. Decydujemy się, że zatrzymamy się w Domu Śląskim, od którego dzieli nam jakieś pół godziny drogi. Schodzimy więc ze szczytu, nie dlatego że jest zimno, ale czas nas nagli, skoro chcemy zrobić pętelkę. Przed oczami mamy nasz ulubiony widok na położony poniżej Dom Śląski, z lewej strony z kolei ładne przedstawia się Lucni bouda, będąca jednym z punktów naszej wycieczki. Z racji dobrej przejrzystości powietrza dalej widać Pielgrzymy, Słonecznik. Ach, piękny ten widoczek. Pod Domem Śląskim Michał na górce powstałej z zalegającego śniegu urządza jabłuszkowe zjazdy. Wchodzimy do środka na obiad i ruszamy w stronę Lucni boudy. Dzielą nas od niej mniej więcej 2 km przyjemnej drogi prowadzącej mniej więcej po płaskim terenie. Nie bez przyczyny teren ten jest nazywany Równią pod Śnieżką. Płaściutko tu, gdzie człowiek nie spojrzy. I gdyby nie to, że widać góry, to człowiek miałby wrażenie, że znajduje się na śnieżnej pustyni. Hasło: idziemy w stronę Lucni boudy wywołuje u Michała zachwyt, bo myśli, że będziemy szli po kładkach. Zapomniał jednak, że jest zima, a kładki są skryte pod dwumetrową warstwą śniegu. Nie ma nawet śladu kosodrzewiny, która również skrywa się pod warstwą białego puchu. Często jak zimą wędruję po górach, to czasem ciężko mi uwierzyć, że stąpam po dwóch metrach śniegu, które skrywają pod sobą kładki, kosodrzewinę i tylko wychylające się nieśmiało szlakowskazy pokazują ilość znajdującego się pod nogami śniegu.
Tak więc teraz idziemy przed siebie po śniegu, tak na wprost, mając świadomość, że gdzieś pod nami znajdują się kładki. Słoneczko grzeje bardzo mocno, a my jesteśmy niemalże zagotowani. Topi wierzchnią warstwę śniegu, więc nieco ciężko się idzie, bo czasem grzęźniemy w roztopionej brei.
W Lucni boudzie spędzamy tylko chwilę i ruszamy w stronę Vyrovki. Z lewej strony mamy Śnieżkę, przed nami na górce kapliczka Památník obětem hor, z której roztacza się piękny widok zwłaszcza na wspomnianą przed chwilą Śnieżkę, a także Śnieżne Kotły i Lucni boudę, w której niedawno byliśmy. Z tego miejsca do Vyrovki już niedaleko, zwłaszcza, że jest z górki, na co Michał dziś czekał. Yuppi - wreszcie można skorzystać z jabłuszka. A zjazd jest przedni i mega szybki. Tak więc w ekspresowym tempie docieramy do schroniska, mijając znajdującą się jakieś 200 metrów od niego Vyhlidkę. Jak ktoś dysponuje czasem albo ma niedosyt widoków, to warto sobie podejść na punkt widokowy. Pięknie jest tu zwłaszcza zimą, choć wtedy zasypana jest tablica z panoramą. My dziś na punkt nie wstępujemy. Widoków mieliśmy pod dostatkiem, za to czasu jak zwykle za mało. Zaczyna się robić powoli szarawo, a do Pecu jeszcze troszkę drogi. Co prawda mamy czołówki, ale zjazdy na jabłuszku raczej z nimi nie będą ani wygodne ani bezpieczne.
Vyrovkę dziś niestety musimy minąć, a szkoda, bo lubię to schronisko i mam z nim miłe wspomnienia. Wrócimy latem, gdy dzień będzie dłuższy i nie trzeba będzie się tak spieszyć.
Tymczasem kierujemy się, a w zasadzie zjeżdżamy w stronę Richtrovy boudy. Jest stromo, o czym miałam się kiedyś okazję przekonać, kiedy każde kilka metrów podejścia pod Vyrovkę w upale, na nagrzanym asfalcie było drogą przez mękę. Dziś asfaltu nie ma, a jeszcze niedawno świecące słońce się już schowało. Czuć lekki zimowy, wieczorny chłodek. Do Pecu wracamy drogą dojazdową, rezygnujemy z wędrówki szlakiem, bo to znacznie wydłużyłoby czas wędrówki. Poza tym szlak nie nadaje się do zjazdu na jabłuszku. A droga dojazdowa w zimowych warunkach okazuje się całkiem ok. Szybko się nie schodzi, czasem zjeżdża. Nim się spostrzegliśmy, jesteśmy w Pecu. Tu niestety jednak musimy przejść jeszcze prawie przez całe miasto, bo wyszliśmy w takim miejscu, że go samochodu jest daleko. Wycieczka obfitowała w piękne widoki, mroźną, ale słoneczną pogodę. Podczas niej pokonaliśmy 22 km w czasie 7 godzin i 20 minut (łącznie z postojami i przerwami w schroniskach).
Ruzohorky |
Decinska bouda |
Vyrovka |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz