Na pierwszą wycieczkę w tym roku wybraliśmy Śnieżkę. Jak już mierzyć, to wysoko od samego początku. Rok temu była wyjątkowo mroźna (minus 18 stopni C.) Szrenica, ale na dziś zapowiadają wyjątkowo piękną pogodę. Dlaczego by z niej nie skorzystać? Wczesnym rankiem ruszamy więc do Karpacza, trochę niepewni jednak pogody, bo widać, że Śnieżka otulona jest chmurzastą pierzynką, a na kamerkach widoków z niej brak. Z drugiej jednak strony jest jeszcze wcześnie rano, więc może chmury się podniosą lub zostaną na nizinach. Tuż przed samym Karpaczem jednak nasz optymizm wraca, bo chmury rzeczywiście zaczynają opadać, a naszym oczom ukazuje się Królowa Karkonoszy :)
Parkujemy przy Dzikim Wodospadzie na jeszcze bezpłatnym parkingu. 13 stycznia w tym miejscu pan już pobierze od nas opłatę za parkowanie. Ruszamy naszym ostatnio ulubionym zielonym szlakiem, by nim dotrzeć na Polanę. Słoneczko, śnieg, pustka na szlaku zachęcają do wędrówki. Na samym początku lekki lód, ale można obejść bezpiecznie go bokiem. W mniej więcej godzinę docieramy na Polanę, gdzie tradycyjnie robimy sobie chwilę przerwy.
Dziś nie jest ona długa, bo pomimo, że świeci słońca i temperatura jest raczej dodatnia, to wiatr dość silnie wieje. Znajdujące się na Polanie skrzyżowanie szlaków daje nam kilka możliwości wycieczki. Pierwsza, chyba najpopularniejsza, czyli do Samotni, Strzechy Akademickiej i dalej zapewne na Śnieżkę, kolejna przez Pielgrzymy na Słonecznik, inna zielonym szlakiem nad Kocioł Wielkiego Stawu niedaleko Słonecznika. Opcji jest wiele, a każda z nich przez nas wiele razy wypróbowana. Tym razem wyjątkowo, i o ile mnie pamięć nie myli pierwszy raz idziemy bezpośrednio do Strzechy Akademickiej, omijając po drodze Samotnię. Początkowo przemieszczamy się szlakiem niebieskim, który prowadzi do Samotni (teraz jednak jest on zamknięty i można nim tylko dotrzeć do Domku Myśliwskiego). Ci którzy zimą idą do Samotni powinni poruszać się drogą dojazdową i to jest rozsądne rozwiązanie, bo patrząc na śnieżne nawisy w kotle Małego Stawu nie ryzykowałabym wycieczki zamkniętym szlakiem. Dojście do Strzechy drogą dojazdową nie jest wymagające. Poza tym nie męczą kamienie obecne tu latem, bo są przykryte śniegiem. Ostatni odcinek do Strzechy Akademickiej, po tym jak szlak skręcił do Samotni pokonujemy sami. Wszyscy z wyjątkiem nas czynią dziś atak na Samotnię. I bardzo dobrze, bo dzięki temu w Strzesze jesteśmy praktycznie sami :) Przyznam, że jeszcze nigdy nie widziałam jej tak pustej jak dziś.
Widoki z okolic Strzechy jak zwykle piękne, zwłaszcza, że niebo niemalże błękitne, a poniżej w kotlinie widać zaklinowane mgły. Zatrzymujemy się na chwilę i patrzymy na budzące grozę nawisy śnieżne w kotle Małego Stawu. Tuż przed samą Strzechą czeka nas miłe spotkanie z członkami grupy Sudety z plecakiem :) Chwila rozmowy, pamiątkowe zdjęcia i wchodzimy do środka. Trzeba jednak pokonać lodowe pole:) Michała fascynuje jednak śnieg nawiany po sam dach schroniska. Nie ma się co dziwić - w końcu nie na co dzień widzi się tyle śniegu.
Strzecha Akademicka wita nas nieco odnowiona. Z tego, co widzę to na pewno wyremontowano łazienki. W prawie pustej sali bufetowej spędzamy jakieś pół godzinki czasu, regenerując się przed zaatakowaniem szczytu :) Przecież to pierwsza nasza Śnieżka w tym roku :) Po wyjściu ze schroniska kończy się widokowa sielanka. Kilkadziesiąt metrów podejścia i toniemy w chmurach ograniczających naszą widoczność do kilku metrów. Czyżbyśmy znowu mieli pecha do pogody? Nadzieja nas jednak nie opuszcza. Nauczeni doświadczeniem wiemy, że wiele razy było tak, że trzeba było się przebić przez warstwę chmur, by potem znaleźć się ponad nimi i mieć tzw. przez nas efekt WOW ;) Idziemy więc przed siebie, w razie co posiedzimy w Domu Śląskim i wrócimy. W rejonie Spalonej Strażnicy nadal jest nieciekawie. Miejsce to znajduje się na Równi pod Śnieżką, powyżej schroniska PTTK "Strzecha Akademicka", w pobliżu obecnej granicy polsko-czeskiej, a do 1945 roku niemiecko-czeskiej. Z przewodnika można wyczytać, że strażnica spaliła się w 1946 roku, tj. po obsadzeniu przez Wojska Ochrony Pogranicza.
W miejscu tym dołącza do naszego szlak czerwony prowadzący grzbietem Karkonoszy, a wraz z nim kilkoro turystów, w tym troje dzieci. Michał się ożywia i w zasadzie do samego Domu Śląskiego razem z młodym towarzystwem urządza wyścigi do tyczek, z których wspólnie zdrapują lód. Zabawa przednia, ale jednocześnie przyspieszająca wędrówkę. Czym bliżej Domu Śląskiego, tym więcej błękitnego nieba nad nami, a więcej chmur pod nami. Mieliśmy rację - trzeba się było przez nie przebić. Z każdą minutą coraz lepiej widać Śnieżkę - tą, z której jeszcze kilkanaście minut wcześniej nie było widać nic. Polecam internetowe kamerki znajdujące się na Śnieżce i pod Lucni boudą. Zawsze z nich korzystamy, wybierając się w Karkonosze. To dla nas taka wstępna orientacja, jeśli chodzi o pogodę i widoczność w górach. Dziś spojrzeliśmy na nie kilka razy, zmierzając na szczyt i w zasadzie od rana Śnieżka pozbawiona była widoków, ale mimo wszystko zaryzykowaliśmy i się opłaciło :)
Dom Śląskie jak zwykle dziś oblężony, ale nie jest to jakieś mega oblężenie, bo schodząc ze Śnieżki trafiamy nawet na wolny stolik. Tymczasem pod schroniskiem robimy tylko przerwę na założenie raków. Dziś bez nich nie ma nawet co myśleć o zdobywaniu Śnieżki. Patrząc na ludzi zjeżdżających na tyłku, tańczących na lodzie i kurczowo trzymających się łańcuchów nie mamy co do tego żadnych wątpliwości. Bezpieczeństwo i komfort zarówno fizyczny, jak i psychiczny najważniejsze.
Wejście dziś na Śnieżkę, a konkretnie pokonanie odcinka od Domu Śląskiego na szczyt możemy dziś zaliczyć do najdłuższych w naszej historii - półtorej godziny! A wszystko za sprawą cudownie oszronionych i oblodzonych łańcuchów, które niesłychanie fascynują Michaśka. Koło żadnego z nich nie może przejść obojętnie. Próbuje ściągać z nich lód, co nie jest proste. Wleczemy się więc na szczyt, co mi dziś akurat nie przeszkadza, bo jest pięknie i to chyba jeden z lepszych pogodowo dni podczas wyjścia na Śnieżkę. Chmury pod nami, błękitne niebo, śnieg, oblodzone łańcuchy - po prostu bajkowy klimat. Robimy więc setki zdjęć, bo nie wiadomo, kiedy taka pogoda się powtórzy, zwłaszcza, że ostatnio ciężko było trafić na dobre warunki. Szlak, zwłaszcza w pierwszej połowie szlaku na Śnieżkę jest mocno oblodzony, potem ośnieżony. Raki sprawdzają się więc idealnie. Na zejściu będą tym bardziej niezbędne.
Na Śnieżce pojawiamy się po godzinie 13, jest dość tłumnie, ale pięknie. Może chmur pod nami, zwłaszcza od strony czeskiej powoduje ogromny zachwyt. Można tak siedzieć i się wpatrywać długo w ten obłędny krajobraz, ale akurat z tej strony nieco wieje. Znajdujące się na szczycie obserwatorium ponownie jest zamknięte na siedem spustów, a jego wejście zasypane tak, że ledwo widać drzwi. Życiem tętni Czeska Poczta, ale do niej z powodu lenistwa nie wchodzimy. Nie chce nam się zdejmować raków, które za chwilę trzeba byłoby wkładać ponownie. Perspektywa wejścia do Domu Śląskiego znajdującego się 200 metrów niżej jest bardziej kusząca. Poza tym dojdziemy tam w pół godziny. Na szczycie robimy wiele zdjęć i szybkim tempem zmierzamy na dół. Po drodze spotykamy kolejnego górskiego pasjonata z Sudetów z plecakiem, który co prawda teraz zmierza na szczyt, ale potem na odcinku Dom Śląski - Spalona Strażnica będzie nam umilał czas rozmową :)
Dzięki rakom ze Śnieżki możemy zejść w ekspresowym tempie, nie obawiając się poślizgnięcia.
W Domu Śląskim zatrzymujemy się na chwilę przerwy - nie za długą, bo przecież niebawem się ściemni. Przyjemnie się tu jednak siedzi i kiedy się orientujemy jest po godzinie 15. Już wiemy, że będziemy wracać po ciemku, ale na szczęście mamy czołówki. Wracamy tym samym szlakiem, którym przyszliśmy, choć na wysokości skrętu na Kopę zastanawialiśmy się, czy nie wrócić Białym Jarem. Na pewno byłoby krócej, ale nie jesteśmy do końca pewni, czy na szlaku jest na tyle śniegu, by Michał mógł zjechać na jabłuszku. A zjazd na nim miał być atrakcją na powrocie. Postanawiamy więc wracać do Strzechy i dalej przez Polanę szlakiem zielonym. Tuż za Spaloną Strażnicą pojawiają się doskonałe warunki do zjazdu, dzięki którym Michałowi na jabłuszku udaje się dotrzeć pod samo schronisko. Z małymi przerwami, kiedy było zbyt płasko lub lekko pod górkę, zjechał na nim niemalże do samego Karpacza. Ostatnie 2 km drogi to wystające spod śniegu kamienie, a nawet jego brak, więc trzeba je pokonać na nogach. Poza tym to też czas na wyjęcie czołówki. Dla dzieci wędrówka z czołówką to niezwykła atrakcja. Warto jeszcze teraz, póki robi się wcześnie ciemno, zaplanować tak wycieczkę, by móc z niego wrócić z czołówką.
U nas zawsze taki powrót wywołuje zachwyt, tak samo jako możliwość założenia raków czy zjazdu na jabłuszku.
Dzisiejsze wyjście zaliczamy do mega udanych. Co prawda to było nasze najdłuższe w historii zdobywanie Śnieżki, bo 24 km pokonywaliśmy w 8 godzin :)
Widoki rewelacja. Jedne z ładniejszych zimowych jakie trafiliście.
OdpowiedzUsuńZawsze uważałem, że nazwa "Spalona strażnica" ma w sobie dużo romantyzmu.
OdpowiedzUsuń