Szalony pomysł? Chyba nie! Weekend w Tatrach zawsze jest
dobry, nawet jak się jedzie w nie 8 godzin. Tak więc w piątek po południu
pojechaliśmy i jeszcze tego samego dnia udało nam się pod Tatry dotrzeć.
Snu zostało niewiele, bo już o 3 rano budzik dzwonił
niemiłosiernie. Michał na równych nogach stał w 10 sekund, choć do szkoły
zajmuje mu to sto razy więcej czasu.
Ciemno, a my nie wzięliśmy czołówek, jakoś nam umknęło to, że
pod koniec września o godzinie 4 czy piątej rano jest ciemno. Na szczęście
Słowaczka, u której mieszkaliśmy pożyczyła nam latarkę. Starą, pamiętającą
zamierzchłe czasy. Najważniejsze, że oświetliła nam mroki asfaltu w stronę Pppradziego
Plesa. Ludzi o tej godzinie było jak na lekarstwo, więc owa latarka okazała się
zbawienna.
Zimno, brrr. Nawet czujnik oblodzenia włączył się w aucie,
co oznacza, że temperatura spadła do 4 i mniej stopni.
Komu chciałoby się wstać i iść? Oczywiście nam! 😉
Idziemy, motywacja, zwłaszcza dla Michała jest duża, o to będzie także nasz
pierwszy oficjalny szczyt do Korony Europy.
Startując na Rysy najlepiej jest zaparkować w Popradzkim
Plesie przy stacji elektriczki. Wzdłuż drogi ciągnie się parking płatny aktualnie
10 euro. Za free można zaparkować nieco niżej przy głównej drodze, ale wtedy
trzeba podejść jakieś 1,5-2 km. Tam też byśmy chętnie dziś stanęli, bo te
półtora kilometra nie robi nam różnicy, ale trwa remont drogi i zaparkować się
tam nie dam. Ludzie co prawda wciskają się gdzieś w zakamarki lasu, ale tym
razem wolę zaparkować legalnie. Ogarnięcie parkomatu to już wyższy level, ale
zakończony sukcesem. I tu też wspomniana latarka się przydała, by wstukać numer
rejestracyjny auta.
Na początek czeka nas najcięższe i najnudniejsze podejście
na Rysy, czyli niebieski szlak prowadzący asfaltową drogą do Popradzkiego
Plesa. Jakieś godzinne podejście wymagające pokonania około 5 km i 250 metrów
przewyższenia. Czemu najtrudniejsze? My
po prostu nie lubimy asfaltu. Droga jest na szczęście jeszcze w miarę pusta, na
zejściu już tak nie będzie, a my będziemy uciekać przed pędzącymi z góry rowerami.
Około godziny 5 pojawiamy się w miejscu, gdzie szlak skręca
z asfaltu w stronę Rysów i Koprovego. Nie idziemy do schroniska, bo szkoda nam
czasu. Chcemy być na szczycie jak najszybciej, by uniknąć tłumów. I tak też nam się uda. Ciężko we wrześniowy
wczesny poranek wyobrazić sobie prawie pusty szlak na Rysy dodatkowo przy ładnej
pogodzie. Nam się taka gratka trafiła.
Przy wejściu na szlak niebieski w okolicy stawu trafiamy na
zgromadzone plecaki przygotowane dla nosiczy lub chętnych, którzy chcą wnieść
jakieś produkty do Chaty pod Rysami. Część z nich jest ogromna gabarytowo i
wagowo. Pozostałe - o wadze 5 i 10 kg również ciężkie. Za ich wniesienie do
chaty czeka nagroda w postaci darmowej herbaty w schronisku. Jednak tu nie o
herbatę chodzi, ale bardziej o satysfakcję. Michał z zainteresowaniem przegląda
plecaki i czyta wagę każdego z nich, która widnieje na przyklejonej karteczce.
Najcięższego podnieść się nie udaje, więc tym bardziej należy się szacunek tym
którzy wnoszą taki bagaż na górę.
Dojście do rozdroża nad Żabim Potokiem zajmuje nam jakieś
pół godzinki. Szlak czerwony prowadzący do Żabich Stawów jest bardzo przyjemny.
Zakosami po dość ładnie ułożonych głazach prowadzi coraz wyżej i wyżej. Z
każdej strony znajomy nam widok. Za plecami Kralova hola w Tatrach Niżnych,
przez nami lekko z prawej strony nasz cel, czyli Rysy.
Droga do Żabich Stawów mija nam dość szybko. Są to trzy
stawy tatrzańskie położone w Dolinie Żabiej Mięguszowieckiej - Wielki, Mały i
Wyżni (ten jest najmniejszy, ale położony najwyżej, bo na 2045 m n.p.m).
Dawniej Wielki i Mały Żabi Staw były połączone. Wał kamieni znajdujący się
pomiędzy nimi położony jest jedynie kilkadziesiąt centymetrów ponad ich
lustrem.
Nazwa stawów pochodzi od skały wystającej z Wielkiego
Żabiego Stawu. Skała ta według niektórych przypomina swoim kształtem żabę i
stąd wzięła się nazwa tego stawu, a od niej pozostałych. Aby do nich podejść
trzeba zejść kawałeczek ze szlaku. Nie robimy tego teraz, bo nie ma czasu, ale
na powrocie będzie ku temu doskonała okazja.
Przed nami ostatni odcinek podejścia do chaty pod Rysami. Od
kilku lat na tym odcinku pojawiły się drabinki, metalowe platformy, które tylko
zagęściły ruch, bo przez to w głowie wielu ludzi zrodziło się przekonanie, że
na Rysy to można wejść po schodach. A tak naprawdę one zepsuły urok tego
szlaku. Kiedy nie ma tłumów na trasie,
to przejście tymi udogodnieniami jest fajną sprawą, ale moim zdaniem nie są one
potrzebne. Chyba, że podczas zejścia, gdy na
skały stają się momentalnie mokre i śliskie. Na Rysy wyszliśmy wcześnie,
więc na łańcuchowo-drabinkowym odcinku nie trafiliśmy na tłumy. Chwilkę
poczekamy w kolejce podczas zejścia, gdzie na ostatnim łańcuchu tworzą się
korki, pomimo tego, że na kilku odcinkach szlak jest jednokierunkowy. Przeszkody nie są trudne do pokonania.
Przeciętny turysta z nimi sobie spokojnie poradzi.
Stąd już niedaleko do Chaty pod Rysami. Symboliczną granicę stanowi tablica z napisem
"Wolne Królestwo Rysów" oraz proporczyki stanowiące bramę do świata,
gdzie czas inaczej płynie. Tak, racja, tu czas inaczej płynie. Nie mamy zasięgu
w telefonie i wkraczamy w świat pozbawiony tego, co zostało na dole. Co prawda
dotarła to cywilizacja w postaci prądu, ale mam wrażenie, ze wszystko rządzi
się swoimi prawami.
Chata pod Rysami, inaczej Chata pod Wagą to najwyżej
położone schronisko w całych Tatrach (2250 m n.p.m.), co czyni je miejscem
wyjątkowo atrakcyjnym. Czynne jest ono sezonowo i położone w miejscu narażonym
na lawiny.
Wypożyczalnia rowerów, kibelek nad przepaścią z widokiem na
góry (ten słynny ostatnio, który na chwilę przeminął z wiatrem), przystanek
autobusowy, bujana ławeczka, taras z widokiem na góry, na którym gorąca
czekolada z bitą śmietaną smakuje wyśmienicie - czy można chcieć więcej? A
jeszcze zapomniałam dodać - wymarzona pogoda ;)
Chata pod Rysami to budynek czynny sezonowo, z racji dobrego
położenia jest tu zazwyczaj tłumie. Mieści się na osuwisku pod przełęczą Waga w
dolince tej samej nazwy. Dolinka Waga jest częścią Kotła Żabich Stawów
Mięguszowieckich w górnej partii Doliny Mięguszowieckiej - jednej z większych
dolin walnych położonych po południowej stronie Tatr Wysokich w Słowacji o
długości ok. 7,5 km.
Z Chaty pod Rysami na Rysy jest około 45 minut wejścia.
Wejście niezbyt wymagające, ale o tej porze już dość mocno zatłoczone. W górę pniemy się po dość wygodnych
kamieniach. Dopiero ostatni odcinek podejścia wymaga użycia rąk nieco większej koncentracji. Nie ma tu jednak
żadnych sztucznych utrudnień i czegoś, co mogłoby przeciętnemu turyście sprawić
jakiekolwiek problemy.
Im bliżej Rysów, tym bardziej możecie być rozczarowani, bo
przypominają one mały kopczyk ze skał. Nie są tak majestatyczne, jak wtedy, gdy
widzimy je od strony polskiej, choćby ze Szpiglasowej Przełęczy.
Około godziny 8, po czterech godzinach wędrówki, zdobywamy
najwyższy polski szczyt. Pogoda rewelacyjna, więc spędzamy tu dużo czasu,
podziwiając to, co nas otacza. Magii dodają chmury, który co jakiś czas nacierają
na szczyt, tworząc niesamowity spektakl. A i udaje nam się zobaczyć pierwse w
życiu widmo Brokenu, a potem drugie i trzecie. Ufff, urok odczarowany 😊
Po leniwej godzinie pobytu na Rysach schodzimy do chaty na
obiecaną gorącą czekoladę. Na początkowym odcinku czerwonego szlaku znowu
trzeba uważać, ale to tylko niewielki fragment przy samym szczycie. Potem już
jest ok, ale utrudnieniem są tłumy ludzi zmierzające w górę. Chwilami ciężko
się minąć.
Zejście do chaty zajmuje nam mniej więcej tyle samo, co
wejście. Potem w dół staramy się też schodzić dość szybko, by w schronisku
Popradzkie pleso zatrzymać się na dłużej. Popradzkie pleso to staw znajdujący
się w dolnej części Doliny Złomisk, odnogi Doliny Mięguszowieckiej w słowackich
Tatrach Wysokich. Położone jest ono na wysokości 1494 m n.p.m. Nad brzegiem
jeziora stoją schronisko nad Popradzkim Stawem oraz Schronisko Majlátha. Nad stawem górują szczyty Osterwy, Popradzka
Grań oraz Grań Baszt. Okolice Popradzkiego Stawu są ściśle chronione – rezerwat
„Dolina Mięguszowiecka” . Miejsce piękne, ale mamy w Tatrach wiele innych
piękniejszych stawów, a przede wszystkim mniej zatłoczonych (np. Hińczowe,
Żabie, Czapie).
Stąd już tylko godzina w dół, do samochodu. Cała wycieczka?
Z odpoczynkami zajęła nam około 9 godzin, 21 km i 1300 metrów przewyższenia.
Tempo spokojne, rekreacyjne, można rzec. Gnaliśmy tyko rano asfaltem.
Widoki powalają. Jak już kiedyś pisałem, bardzo fajny blog. Pozdrowienia :)
OdpowiedzUsuń