Nie ma to jak po całej nieprzespanej nocy ruszyć o 7 rano na
jedną z najpiękniejszych ferrat w Dolomitach, a potem pójść dalej, by wejść na
prawie 3 tysiące metrów.
Ach, cóż to była za piękna trasa, a Masyw Sella jak dotąd
pozostaje naszym ulubionym w Dolomitach!
To masyw w kształcie płaskowyżu, leżący na północ od
Marmolady i na wschód od Langkofel. Najwyższym jego szczytem jest Piz Boè
wznoszące się na wysokości 3151 m nad poziomem morza.
Zatrzymujemy się na parkingu przy drodze SS243 z Corvary do
Selva di Val Gardena przy charakterystycznym zakręcie o 180 stopni, zaraz u
wylotu doliny Val Setus, którą prowadzi droga normalna do Rifugio Franco
Cavazza al Pisciadù 2585 m. Tu szybkie przebranie się, spakowanie plecaka i
można ruszać ku przygodzie.
Jesteśmy na wysokości 1940 m, a ferrata zaprowadzi nas na
ponad 2500 metrów nad poziomem morza do schroniska z najlepszych spaghetti
bolońskim, jakie do tej pory jedliśmy.
Brigata Tridentina, bo tak owa ferrata się nazywa to piękna
wspinaczka zakończoną efektownym mostkiem linowym, duża ekspozycja i wspaniałe
widoki. Na stronach internetowych czytamy wcześniej, że to miejsce, do którego
zawsze chce się wracać. Nie inaczej jest u nas. To jedna z najpiękniejszych
ferrat, jakimi szłam.
Właściwa ferrata zaczyna się dopiero obok wodospadu i tu już
pięknie widać pionową ścianę, po której będziemy iść. Jej poziom jest wyceniony
na C, więc nie będziecie się nudzić, kiedy wybierzecie tę drogę, a i pod koniec
walki z linami, odczujecie bolące ręce. Ferrata jest dość długa, a na jej
przejście należy przeznaczyć około 2 godzin (licząc odcinek od wodospadu do
mostku na jej końcu).
Wcześniej jednak ścieżką z parkingu docieramy do pierwszej
ferratki, wycenionej na A. Jest to w zasadzie pionowa ściana z drabinkami. Taka
na początku i obeznanie się z eskpozycją. Jeśli tu towarzyszy Wam lęk, to
lepiej zawróćcie, bo dalej będzie bardzo duża ekspozycja i znaczniejsze
trudności techniczne, zwłaszcza na ostatnim odcinku, który doprowadza nas do
drogi do schroniska.
Pierwszy odcinek jest łatwy i krótki. Po jego pokonaniu
ścieżką dochodzimy do dużego, widowiskowego wodospadu u stóp Torre Exner. Tu oczywiście chwila przerwy i spojrzenie na
ścianę, którą będziemy podchodzić.
Ten odcinek jest już dłuższy i trudniejszy i prowadzi przez
południowo-wschodnią ścianę Torre Exner. Tu przede wszystkim czeka na Was duża
ekspozycja , trochę sztucznych ułatwień i mega przygoda.
Na końcu tego odcinka można zrezygnować z dalszej części
ferraty i odejść ścieżką w lewo w kierunku Rifugio Franco Cavazza. Przez chwilę
rozważaliśmy taką opcję, ale z drugiej strony mostek kusił.
Zeszliśmy z ferraty, by odpocząć, ale to był błąd, bo potem
trzeba było na nią wrócić. Poszliśmy nie tak, jak potrzeba i straciliśmy nieco
cennych tego dnia sił.
Trzeci odcinek jest najtrudniejszy, jest kilka miejsc
delikatnie przewieszonych, a ekspozycja nadal spora. Ferrata zaprowadza nas prawie
na szczyt Torre Exnerr do powietrznego mostka łączącego go z masywem. Mostek
sam w sobie nie budziłby zdziwienia, ot wiszący mostek, ale… pod nim jest
kilkaset metrów przepaści.
My akurat takie rzeczy lubimy, ale jeśli ktoś ma lęki, to
może mieć w tym miejscu problem.
Mostek to ostatni etap tej ferraty. Stąd wygodną ścieżką
docieramy do Rifugio Franco Cavazza al Pisciadu nel Gruppo di Sella. To
schronisko położone na wysokości 2585 m n.p.m. nad jeziorem Lago di Pisciadu w
otoczeniu imponujących dolomitowych ścian Cima Pisciadu 2985 m i Sas da Lech
2936 m.
Po tylu godzinach jazdy i wędrówki oraz wspinaczki kawa
smakuje cudownie. A do tego takie okoliczności przyrody! I jeszcze to spaghetti
– pamiętam do tej pory jego smak!
Ze schroniska w otoczeniu niemalże księżycowego krajobrazu
kierujemy się szlakiem numer 666 na przełęcz Val di Tita. Kawałek za
schroniskiem, gdy się już podejdzie ponad jezioro mamy krótką ferratę A.
Zorientowaliśmy się dopiero po zejściu, że to była ferrata. Prościutka, nawet
gdybyśmy wiedzieli, że idziemy ferratą, to i tak nie byłoby sensu się
gdziekolwiek przypinać.
Chwilę odpoczynku robimy sobie na rozdrożu, w miejscu, gdzie
szlak odbija na Piz Pisciadù (2985 m). Szczyt kusi, by na niego wejść, ale
czasu niestety brak, bo przed nami droga daleka.
Pomimo, że jesteśmy już wysoko, to cały czas podchodzimy
wyżej, a krajobraz robi się coraz bardziej magiczny. Najwyższy dziś osiągnięty
przez nas punkt do 2966 metrów nad poziomem morza.
A co to oznacza? Długie zejście i wytracenie sporej
wysokości.
Kierujemy się w stronę Forcella d’Antresass (2839 m n.p.m.)
z pięknym widokiem na Piz Boe, najwyższy szczyt masywu Sella, na który wrócimy
przy najbliższej możliwej okazji.
Teraz jednak droga numer 647 zaprasza do dalszej, długiej
wędrówki. Co prawda to tyko 5,5 m, ale za to na tym odcinku trzeba wytracić
1200 metrów. Taka „uczta” dla kolan. Na szczęście widoki do samego schroniska Monti
Pallidi rekompensują trudy zejścia.
Całą trasa to zaledwie 10 km i 1200 metrów przewyższenia,
ale biorąc pod uwagę fakt, że połowę przewyższenia pokonujemy dość wymagającą
ferratą, to wycieczka należy do tych które zajmują sporo czasu i wymagają nieco
wysiłku.
Niemniej to jedno z najpiękniejszych miejsc w górach, jaki
dane nam było do tej pory odwiedzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz