Po wietrznych i deszczowych dniach wreszcie zapowiadano piękny i słoneczny weekend. Pomyślałam sobie, że to dobra okazja, żeby się wybrać na Śnieżnik i wreszcie zobaczyć z niego przepiękne widoki. Przy okazji można zejść na stronę czeską do źródeł Morawy i zobaczyć znajdującego się nieopodal nich słonika. Niestety, po ostatnim wejściu ogłaszam wszem i wobec, że Śnieżnik to góra, która wyjątkowo mnie nie lubi. Tylko raz jedyny miałam okazję podziwiać z niego przepiękne widoki. Było to bodajże w lutym 2013 roku. Od tego roku Śnieżnik wita nas fatalnie i nawet jeśli w Kletnie czy Międzygórzu jest pięknie, to powyżej schroniska na Hali pod Śnieżnikiem pogoda się psuje. Padający 15 maja śnieg, śnieżyca na szczycie w wielkanocny poniedziałek, sierpniowa mgła i wiatr...oj długo bym mogła wymieniać kapryśną pogodę na szczycie. Pomimo, że Śnieżnik nas nie lubi, my go bardzo i będziemy tu przychodzić dopóki pogoda nie będzie idealna. W końcu kiedyś się uda :) Poza tym dla klimatu schroniska warto również tu zawędrować. Raz nawet mieliśmy je na wyłączność, kiedy w fatalny mglisty i śnieżny dzionek zdecydowaliśmy się wejść na szczyt.
Ostatnio wchodziłam na Śnieżnik z Kletna i przyznam, że trasa ta mi się spodobała. Ta z Międzygórza też jest przyjemna, ale dziś chciałam przy okazji odwiedzić z Michałem Muzeum Ziemi w Kletnie, więc pomysł startu z tej miejscowości był jak najbardziej optymalnym rozwiązaniem.
Na parkingu w Kletnie wita nas przeszywający wiatr. Wiać miało, ale że aż tak bardzo? To dopiero jednak będzie zapowiedź tego, czego doświadczymy na szczycie.
Startujemy, idąc najpierw szeroką asfaltową drogą prowadzącą do Jaskini Niedźwiedziej. Po drodze mijamy kilka pensjonacików, bazarki oraz Źródło Marianny. Jest ono jednym z punktów szlaku poświęconego królewnie Mariannie Orańskiej. W jego skład wchodzą jeszcze na przykład Mariańskie Skały czy kamieniołom marmuru "Biała Marianna". Królewna od 1838 roku była właścicielką znacznej części Masywu Śnieżnika. Nad Źródłem zatrzymaliśmy się chwilę dłużej, bo Michał próbuje chwytać wodę tryskającą z ziemi.
Na wysokości Jaskini skręcamy w żółty szlak, zgodnie z którym stąd do schroniska jest 1,5 godziny drogi. My dziś mamy ekspresowe tempo, choć wydaje nam się, że idziemy normalnym turystycznym tempem, bo z parkingu na Halę pod Śnieżnikiem docieramy w 1 godzinę i 20 minut, nadrabiając tym samym około pół godziny czasu. Niech nikt nie myśli tu, że pędzimy byle szybciej dotrzeć do celu. Czasem faktycznie idziemy dość szybko i czasy z tabliczek pokazują o wiele większe czasy. Innym razem wleczemy się strasznie, zwłaszcza gdy na szlaku są jakieś atrakcje typu skałki albo Michał co chwilę chce pić.
Idziemy żółtym szlakiem, który na początku prowadzi dość szeroką leśną drogą. Cały czas się jednak zastanawiam, bo mam wrażenie, że jak szłam kiedyś tym szlakiem to prowadził on po drugiej stronie rzeki i w pewnym momencie ową rzekę, zwaną Kleśnicą się przekraczało, by wejść na szlak, którym obecnie idziemy. I kiedy zerkam na mapę to tak faktycznie jest na niej zaznaczony, ale zgodnie ze znacznikami na drzewach my też na żółtym szlaku jesteśmy. To i tak nie ma znaczenia. Ważne, że droga zaprowadzi nas do celu. Poza tym już wiele razy dreptaliśmy nieoznaczonymi ścieżkami i raczej nigdy, poza nieszczęsnym Krizovym vrchem się nie zgubiliśmy.
Szeroka droga powoli się kończy, bo szlak skręca w lewo i zaczyna się coraz bardziej piąć w górę. Drepczemy po mniejszych i większych kamieniach, brodzimy w błocie, czasem w wodzie po kostki. Co chwilę słyszę od Michała pytanie o śnieg, który miał tu być i który tu jeszcze 2 dni temu był. Uspokajam go, bo liczę, że w okolicy schroniska lub tuż za nim się pojawi. Dziecko nawet w plecak zapakowało nowe raki, mając nadzieję na przetestowanie ich na pierwszym być może tej jesieni lodzie. Niestety się to nie udało, bo lodu nie było. Nie było też niestety śniegu :( Udało się wygrzebać go troszeczkę z zakamarków tuż przed samym szczytem i ulepić upragnionego i pierwszego bałwanka ;)
Wracając do naszego szlaku to pozostałością po leżącym tu śniegu są błoto i płynąca wszędzie woda. Podejście na ostatnim fragmencie żółtego szlaku, do momentu gdy połączy się on z GSS jest dość strome i męczące. Kiedy jednak wejdziemy na szeroką drogę prowadzącą z Międzygórza idzie się już o wiele łatwiej, choć również pod górę. Owe miejsce na czeskiej mapie oznaczone jest jako Vlci Dul i znajduje się tu rozdroże szlaków. Stąd do schroniska jest 0,9 km. Jakieś 10-15 minut spacerku i jesteśmy na miejscu. Wcześniej jednak musimy stoczyć walkę, który pod schroniskiem wieje niemalże z taką samą siłą jak na Śnieżniku. Pierwsze wietrzne orzeźwienie i możemy wchodzić do schroniska.
Spowijające schronisko i okolice mgły nie nastrajają optymistycznie i szansa na widoki ze Śnieżnika jest marna. Ale zawsze można liczyć na jakiś cud :)
Schronisko na Hali pod Śnieżnikiem ma swój urok i bardzo je lubimy. Położone jest na wysokości 1218 m n.p.m., na zachodnim stoku Śnieżnika (1425 m n.p.m.), na obszernej hali. Główną część schroniska stanowi tzw. szwajcarka – typowe sudeckie schronisko turystyczne z 1871, ufundowane przez królewnę Mariannę Orańską. Jest to jedno z najstarszych schronisk na ziemiach polskich. Z punktu widokowego na hali obok schroniska rozległa panorama na Rów Górnej Nysy i okoliczne szczyty. Niestety, dane ją było nam ujrzeć niewiele razy i to jeszcze w ograniczonym zakresie.
W schronisku spędzamy dłuższą chwilę, a następnie opatulając się i chroniąc przed wiatrem ruszamy na spotkanie ze Śnieżnikiem. Szlak na Śnieżnik znany jest już na pamięć.
Z racji że schronisko jest położone dość wysoko, to do pokonania mamy tylko 200 metrów przewyższenia i nieco ponad kilometr drogi. W zasadzie nie odczuwa się w ogóle tego, że idzie się pod górę. Dziś z każdym krokiem odczuwa się coraz silniejszy wiatr, a mgła skraca widoczność. Z naszego ulubionego słupka granicznego zlokalizowanego mniej więcej w połowie drogi nie widać totalnie nic. A stąd jest taki piękny widok na Trójmorski Wierch i Ścieżkę w chmurach. Michał orientuje się w pewnym momencie, że minęliśmy słupek i pyta, gdzie jest Slamnik. Może następnym razem nam się go dostrzec.
Tymczasem szczyt już niedaleko, wiatr szaleje. Na szczęście pojawiają się resztki śniegu, a wraz z nim zaczyna szaleństwo. Tak, jak obiecałam lepimy bałwanka. Niestety, jest miniaturowy. Poza tym tak wieje, że kulki się rozpadają. Michałowi wiatr nie przeszkadza. Wygrzebuje skąd tylko się da skrawki śniegu, próbując lepić kulki. Nie ma się mu co dziwić. Śnieg dla dzieci, zwłaszcza, kiedy w mieście rzadko można go spotkać, to atrakcja.
Tak szybko jak pojawiamy się na Śnieżniku (1426 m n.p.m.), tak szybko decydujemy się z niego zejść. Podmuchy wiatru są tak silne, że ciężko się stoi, dodatkowo odczucie chłodu jest spore. Kilka pamiątkowych fotek i ruszamy w drogę powrotną. Szkoda, że tak szybko, bo góra jest piękna. Śnieżnik jest najwyższym szczytem Masywu Śnieżnika i 17. co do wysokości w całych Sudetach. Jest on jedyną górą w masywie Śnieżnika, która wystaje ponad górną granicę lasu.
Rezygnujemy z wędrówki do Słonika, choć bardzo byśmy chcieli, ale chyba warunki nas nieco zniechęcają. Zejście ze Śnieżnika odbywa się w dość szybkim tempie. Po drodze mijamy tłumy wchodzące na szczyt i zapewne tak jak my zwiedzione tu zapowiadaną idealną pogodą. Na chwilę wstępujemy do schroniska, a potem wracamy szlakiem rowerowym, tzw. Szlakiem Liczyrzepy. Jest on nieco dłuższy niż szlak żółty, ale pozwala nam uniknąć błota i w efekcie na dole jesteśmy chyba nieco szybciej. Wychodzimy tuż obok źródła Marianny, więc praktycznie na parkingu.
Zgodnie z obietnicą wstępujemy do Muzeum Ziemi, rozreklamowane jako jedyne w Polsce muzeum, które posiada gniazda ze skamieniałymi jajami dinozaurów. Dla takiego fana dinów jak Michał owe muzeum jest więc wielką atrakcją. Dodatkowo ma możliwość zobaczenia minerałów z całego świata, amonitów, skamieniałych drzew, tropów gadów ssakokształtnych i wszelkich skarbów z dawnych czasów. Zwiedzanie muzeum odbywa się z przewodnikiem, więc przy okazji można się wiele ciekawych rzeczy dowiedzieć. Przed muzeum w ogrodzie znajduje się mini park jurajski. Co prawda dinozaury nie są już w idealnym stanie, ale dla dzieci to nie ma znaczenia.
Wizyta w Muzeum Ziemi ku niezadowoleniu mamy budzi nową "pasję" zbierania kamieni z gór :) Wskutek tego schodząc godzinę później z Wapniarki mam kieszenie i plecak zapchane wszelakimi kamieniami. A w domu odbywa się ich mycie, suszenie i przygotowywanie do wystawienia w gablotach :) Na szczęście była to jak na razie akcja jednorazowa.
Po wizycie w muzeum chcieliśmy wejść jeszcze na Suchoń i tym samym skompletować wszystkie szczyty do Korony Ziemi Kłodzkiej. Niestety, jest objazd i 45-minutowy czas na pokonanie kilkukilometrowego odcinka, gdyby objazdu nie było nie jest nam na rękę. Jest już późna godzina i zanim byśmy zajechali na miejsce byłoby praktycznie ciemno. Jedziemy więc na Wapniarkę, położoną między Mielnikiem a Żelaznem. Górka niezbyt wysoka, bo mająca zaledwie 523 m n.p.m. w kształcie kopca, o dość stromych zboczach i wyraźnie podkreśloną częścią wierzchołkową, co czyni wzniesienie rozpoznawalnym w terenie. Na jej szczycie znajduje się wieża widokowa, dająca możliwość podziwiania widoków. Mam jednak wrażenie, że jest trochę za niska, bo z jednej jej strony jest widok na drzewa. A szkoda. Stojąca obecnie wieża została oddana do użytku w 2008 roku i mam 15 metrów wysokości. Wcześniej jednak na szczycie stały dwie inne wieże - obie zostały zniszczone.
Na szczyt Wapniarki prowadzi zielony szlak, a wejście z miejsca,gdzie zaparkowaliśmy zajmuje jakieś 15 minut, prowadząc początkowo płaską, niezwykle widokową ścieżką, a potem pnąc się ostro pod górę. Jesteśmy tam, gdy słoneczko już zachodzi (nawet nie liczyłam na to, że dziś będziemy podziwiać zachód słońca z wieży widokowej), a następnie w jakieś 10 minut wracamy do auta zdążając przed zmrokiem, który nastaje za kilka minut.
Łącznie dziś zrobiliśmy 19,5 km w niecałe 6 godzin.
Szlak na Wapniarkę |
W drodze na Wapniarkę |
Wieża na Wapniarce |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz