Nie czekaj. Pora nigdy nie będzie idealna. Tylko ten, kto wędruje, odnajduje nowe ścieżki.
wtorek, 8 września 2015
Kuźnice - Hala Kondratowa - Kondracka Przełęcz - Dolina Małej Łąki - 7 sierpnia 2015
W ostatni dzień wędrówki po Tatrach postanowiliśmy porządnie się wymęczyć. Nie mówię oczywiście tu o jakiejś mega wspinaczce, wchodzeniu z łańcuchami, bo Michał na to za mały. Ale to, co zaplanowaliśmy, to na jego 4,5 -letnie nóżki było i tak dużym wyczynem. Plan jest taki, by przez Halę Kondratową wejść na Kondracką Przełęcz i zejść do Doliny Małej Łąki. To, jak z Małej Łąki wrócimy, zostawiamy jeszcze pod znakiem zapytania.
Tak więc ponownie, chyba już trzeci raz podczas tego wyjazdu ruszamy do Kuźnic, gdzie obieramy niebieski szlak prowadzący na Giewont. Pierwszy etap drogi pokonujemy w lesie, co jest zbawieniem, bowiem od wczoraj w Tatry dotarły upały panujące w całej Polsce. Szlak pnie się w górę dość stromo, by po około 15 minutach dotrzeć do bram klasztoru Albertynek. Tu znajduje się kasa TPN oraz rozwidlenie szlaków. Tak naprawdę nie ma znaczenia, który się wybierze, gdyż za polaną Kalatówki w pobliżu Wywierzyska Bystrej i tak oba się połączą. Różnica czasowa wynosi natomiast, jeśli mnie pamięć nie myli, chyba 5 minut. Wybierając ten, który skręca w prawo, dotrzemy na Polanę Kalatówki (1198 m n.p.m.). Tam znajduje się potężny hotel górski PTTK Kalatówki. Sama polana jest dość spora i gdyby nie parzące dziś słońce pewnie byśmy na niej chwilkę odpoczęli. Polana jest dość płaska, z każdej strony otoczona lasem, z widokami na rejon Kasprowego Wierchu, Nazwa polany pochodzi od jej pierwszych właścicieli Kalatów. Dziś polana jest częścią osiedla Kuźnice. Znajduje się na niej wspomniany już klasztor Albertynek. Do Kalatówek należy także klasztor Albertynów na Śpiącej Górze,
Wchodzimy teraz w las, gdzie ścieżka robi się węższa, ale też przyjemniejsza. Do Hali Kondratowej mamy około 30 minut drogi, którą uprzyjemniamy sobie rozmową z poznanymi ludźmi. To sprawia, że na Hali znajdujemy się niezwykle szybko i od razu poszukujemy wolnego miejsca w cieniu, bo tak naprawdę dziś graniczy z cudem. Żar lejący się z nieba sprawił, że wszystkie "cieniowe lub półcieniowie miejscówki" są zajęte. Michał kieruje swoje kroki do schroniska, ponieważ chce sprawdzić, czy na drzwiach są ślady pazurów niedźwiadka (tego, który wiosną próbował dostać się do środka). Niestety, nie ma ich, więc zadowala się chłopak pieczątką.
Hala Kondratowa to dawna hala pasterska w Dolinie Kondratowej, znajdująca się na wysokości mniej więcej 1333 m n.p.m. Po przejęciu hali przez TPN wypas owiec na niej został zabroniony ze względu na ochronę Tatr. Ujemnym skutkiem zaprzestania wypasu owiec jest zarastanie hali przez las i kosówkę, a to odbywa się ze szkodą dla wielu roślin górskich, takich jak na przykład: tojad mocny, omieg górski, miłosna górska, dzwonek wąskolistny
.
Na Hali Kondratowej mamy do wyboru dwie opcje drogi. Zielony szlak prowadzi na Przełęcz pod Kondracką Kopą i dalej na Kondracką Kopę. Niebieski natomiast na Kondracką Przełęcz i Giewont. Wybieramy niebieski, ale w sumie potem żałujemy, bo idąc 20 minut dłużej bylibyśmy o wiele wyżej. Ale mamy cel na przyszły rok. Od hali szlak pnie się bardzo mocno w górę. Idziemy po kamiennych stopniach. Z prawej strony mamy Giewont, który co jakiś czas ukazuje znajdujący się na nim krzyż. Wydaje się tak blisko i na wyciągnięcie ręki i oczywiście z tej perspektywy w niczym nie przypomina masywu widzianego z Zakopanego. Sylwetki rycerza z tego miejsca też się nie zobaczy. Ja już go kilka razy w tym ujęciu miałam okazję zobaczyć, ale dla Michała trudno teraz w Giewoncie rozpoznać śpiącego rycerza.
Upał jest niemiłosierny, a cienia brak. Dobrze, że czasami przecinamy strumyk, w którym można się nieco schłodzić. Na szczęście Kondracka Przełęcz jest coraz bliżej, a na niej poza pięknymi widokami mam nadzieję, że pojawi się wiaterek dla ochłody.
I faktycznie chłodniej tam jest i nawet czuć lekki powiew wiaterku. Na Przełęczy jest dość sporo ludzi, bo tu krzyżuje się wiele szlaków: na Giewont, na Kondracką Kopę, na Halę Kondratową, do Doliny Małej Łąki. Większa część kieruje się w stronę Giewontu, na który stąd już niedaleko. Może i my skusilibyśmy się też na wejście. Zwłaszcza Michała tam ciągnie, bo ja kiedyś byłam już pod krzyżem, ale pamiętam, że stałam w dość sporych zatorach, które się utworzyły w miejscu łańcuchów. A i wtedy na szczycie trudno było znaleźć miejsce, żeby usiąść. Dziś tych, którzy chcą wejść na szczyt czeka pewnie z godzina czekania, sądząc po utworzonej kolejce.
Przełęcz, na której jesteśmy znajduje się na wysokości 1725 m n.p.m. Pomimo niezbyt dużej wysokości roztaczają się z niej piękne widoki na Kopę Kondracką, Czerwone Wierchy.
Moglibyśmy siedzieć tu dłużej, ale nad Giewont nadciągają ciemne chmury i słychać pogrzmiewania.
Dziś jednak sytuacja nie wygląda tak groźnie jak kilka dni temu, więc mam nadzieję, że chmury się rozejdą. Zresztą i tak nie pozostało nam nic innego jak schodzenie :) Zgodnie z planami, żeby nie powtarzać trasy mamy zejść do Doliny Małej Łąki. Zgodnie ze znakami na Wielkiej Polanie Małołąckiej powinniśmy być w 1 godzinę i 35 minut. I szybciej naprawdę się nie da, bo droga jest niezwykle stroma. Stamtąd jeszcze około 10 minut drogi przez polanę i około 35-40 minut samą Doliną Małej Łąki. Tak więc licząc czas z postojami i zdjęciami około 2,5 godziny musimy liczyć.
Tak jak wspomniałam wchodzimy na żółty szlak, który mocno pada w dół. Dodatkową trudnością jest to, że pod nogami jest pełno małych kamyczków, ale też wiele ruchomych głazów, więc trzeba uważać, żeby się nie poślizgnąć. Poza tym idziemy zboczem drogi. Muszę więc trzymać mocno Michała, bo jeden nieostrożny krok i stoczy się z góry. Na początku schodzimy posród gęstej kosodrzewiny, a potem idziemy Głazistym Żlebem, z jednej strony mamy wapienie Siodłowej Turni, z drugiej urwiska Wielkiej Turni. Gdzieniegdzie przecinamy potok, ale pomimo codziennych popołudniowych opadów raczej jest on wyschnięty. Mogłoby się wydawać, że im niżej, tym szlak będzie bezpieczniejszy i mniej stromy. Może i jest, ale głazy, kamienie i kamyki, na których łatwo się poślizgnąć są do samej Wielkiej Polany Małołąckiej. Na niej docieramy około półtorej godziny po ruszeniu z Kondrackiej Przełęczy.
Polana Małołącka to niezwykle piękna polana, na której panuje nieziemski spokój. Tego dnia mijamy na niej zaledwie kilka osób. Roztaczają się z niej piękne widoki na Mnichowe Turnie, Małołaczniak, Kopę Kondracką, Siodłową Turnię. Sama polana ma długość około 1 km i jest położna na wysokości 1150-1190 m n.p.m. Powstała ona na terenie dawnego jeziora polodowcowego. Niegdyś wchodziła w skład hali Mała Łąka. Polana po zaprzestaniu wypasu owiec, jak większość tatrzańskich zmniejszyła swoją powierzchnię wskutek zarastania lasem. Ta od 1955 roku straciła prawie połowę swojej objętości. Spacer przez polanę to czysta przyjemność. Po jakiś 20 minutach od opuszczenia Polany docieramy do Szatry (1050 m n.p.m.). Tu znajduje się skrzyżowanie szlaków. Jeden z nich prowadzi na Przysłop Miętusi, na którym kiedyś byłam idąc na Czerwone Wierchy, Szatra, której nazwa pochodzi od słowa 'satra' oznaczającego szałas z gałęzi i liści stojący tu podczas II wojny światowej, położona jest około 1,5 km od wylotu Doliny Małej Łąki. Tyle więc mamy jeszcze do przejścia doliną. Zanim zaczniemy przedostatni etap wyprawy opróżniamy zawartość plecaków z resztek jedzenia i ostatnich łyków picia.
Dolina Małej Łąki, którą teraz zmierzamy to dolina na szczęście mniej uczęszczana, więc nie ma tu tłumów. Być może jest to wynik tego, że nie ma tu żadnego schroniska, jak w w popularnych Chochołowskiej, Strążyskiej czy Kościeliskiej. Biegnie ona wzdłuż Potoku Małołąckiego, a jej całkowita długość to 5,4 km.
Po około 30 minutach jesteśmy u wylotu doliny w miejscowości Gronik, dzielnicy Kościeliska. Zastanawiamy się, czy uda nam się stąd dostać na Czajki. Niestety, żaden bus tam nie jedzie, a te które zmierzają w stronę centrum skróciłyby nasza drogę tylko o jakieś półtora kilometra. Stwierdzamy, że nie ma sensu na nie czekać i idziemy pieszo. Do Czajek mamy 5 km, co prawda cały czas pod górkę, a na końcu nawet górę, ale damy radę :) Po drodze uzupełniamy jeszcze zapasy picia. Pokonanie tych 5 kilometrów zajmuje nam nieco pod górkę. Na Czajki docieramy padnięci, ale nie na tyle, żeby wieczorem nie mieć sił na kolejny spacer.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz